Kto wie, kim jest Artaud?

"Artaud. Sobowtór i jego teatr" - reż. Paweł Passini - Teatr Studio w Warszawie

Choćby właśnie dlatego warto było zrobić to przedstawienie - żeby przypomnieć tego francuskiego myśliciela teatru, dramatopisarza i aktora, jedną z największych osobowości europejskiej sceny, twórcę sztuki performatywnej, autora książki "Heliogabal albo anarchista ukoronowany". A przede wszystkim: twórcę oryginalnej koncepcji Teatru Okrucieństwa

Ile Artauda w Artaudzie?

Gdyby jednak w przedstawieniu Teatru Studio „Artaud. Sobowtór i jego teatr” reżyser Paweł Passini sam użył metody teatru okrucieństwa! Oglądając go nie miałam niestety rozbudzonych ani nerwów ani serca, nie została „wysondowana moja witalność, ani nie zostałam postawiona twarzą w twarz z moimi możliwościami” – podążając za postulatami Artauda z dzieła „Teatr i jego sobowtór”. Aktorzy nie tańczyli frenetycznego tańca jak z wysp Bali, nie robili też dziwnych groteskowych min. Było to przedstawienie nawet wbrew Artaudowi, ponieważ wypowiadane tu słowa ZNACZYŁY, tymczasem on sam uważał, że słowa są tyranem znaczeń. Jego postulatem było zastąpienie tekstu rodzajem języka sytuującym się między myślą a gestem.

Jednak te znaczenia mnie zadawalały: naznaczone były wprawdzie skazą akademickości, ale też jej świeżością. Gdy jeden z odtwórców roli Artauda (bo pojawiło się tu kilka jego wcieleń), świadom, że życie jest najlepszym spektaklem, woła: „chciałem wam dać dżumę, a nie spektakl o dżumie” – odczułam ból twórcy, który wie, że odbiorcy nie spełnią jego oczekiwań.

Albo weźmy scenę popisową, ukazującą lęk przed utratą kontroli, ale jednocześnie też próbę jej utraty: to krótki dialog powtórzony bodaj kilkadziesiąt razy przez dziewczynę poprawiana bez przerwy w interpretacji przez mężczyznę: „Tu szczyt / Boję się ciemnej przepaści życia. / Spójrz w nią! / Niebo pode mną i niebo nade mną.”. Tu już można było dojrzeć próbę epatowania okropnością i absurdem –, dziewczyna wydaje się stłamszona przez autokratycznego poprawiacza jeszcze bardziej niż przez tak znienawidzoną przez Artauda cywilizację Zachodu.

Święci i elektrowstrząsy

Tym, co w wielu scenach nęka tytułowego bohatera, jest ciężar życia i wpisana w nie w sposób nieunikniony rozpacz. Wpada więc Artaud, na którego tekstach wystawienie w Teatrze Studio się opiera, na pomysł: „pozbawić się organów, to pozbawić się automatyzmów!” Taka genialna idea mogła łatwo zrodzić się w umyśle teoretyka teatru, który był częstym pacjentem szpitali psychiatrycznych i jako jeden z pierwszych poddawany był w latach 30. ubiegłego wieku elektrowstrząsom. Ciało po prostu mu ciążyło, a że relacje społeczne nie zadowalały wrażliwego twórcy, lądował znów w psychiatryku. Jest czołową postacią antypsychiatrii, według której choroba psychiczna jest odzwierciedleniem choroby społeczeństwa. Jego teatr jest także rozbity, antypsychologiczny i antyrealistyczny – ponieważ tak Artaud chce uzyskać prawdę o naturze człowieka.

Czy ten spektakl o teoretyku teatru uświadamia jednak widzom ich prawdziwą naturę, popędy czy pożądania – jak chciał w swych własnych teoriach dramaturg? Gdzie erotyczne obsesje czy popęd do zbrodni?

Spektakl jest multimedialny, choć bez przesady: nie jest to Lothe Lachmann Videoteatr. Na okrągłym ekranie, jak w dużym fotoplastikonie, widzowie obserwują projekcję stanów ducha lub świata np. krajobraz po tsunami. Przed ekranem stale obecna jest postać człowieka, wpisanego w krąg jak z Leonarda da Vinci. Na scenie natomiast obserwujemy sylwetki nieboszczyków na tle obracających się murków, dziwne ruchy wcieleń Artaudów oraz proces Joanny d’Arc, wołającej do swych oprawców: „spalicie świętą”. I to chyba jest właśnie główna troska Artauda, wyrażona też przez Pawła Passiniego: nie niszczyć tego, co najwartościowsze.

Przedstawienie na scenie Teatru Studio, zsakralizowanej niemal przez dawniejsze spektakle Grzegorzewskiego czy Szajny, dopomina się o rzeczy pierwsze. Czasem się to Pawłowi Passiniemu udaje, zwłaszcza we fragmentach, gdy scenom towarzyszy muzyka jego własna i Daniela Mońskiego, jakby przemazująca się: niewielkimi ruchami pędzla, w różnych kolorach. Widzowie zaś żywo reagują na to przedstawienie, czasem słychać histeryczny śmiech, czasem ktoś wyjdzie (nawet kilka osób). Może zatem udało się jednak Passiniemu inscenizować metodą Artauda?

Katarzyna Suchcicka
Kultura Liberalna
15 lipca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia