Kumulacja sukcesów

rozmowa z Dawidem Żłobińskim

Został uznany za najlepszego aktora kieleckiego teatru w tym sezonie. W czasie gali kończącej plebiscyt na scenę wywoływano go wielokrotnie. - Rzeczywiście, w tym roku grałem ważne role, a dla aktora ważne jest móc pokazać się w różnym repertuarze - mówi Dawid Żłobiński, aktor Teatru im. Żeromskiego w Kielcach.

Tym rokiem cieszy się wyjątkowo. Uwielbia go świętokrzyska publiczność, przeprowadził się do nowego mieszkania w Kielcach, a 6-letnia córka pokazuje wielki talent.

Po kilku latach przerwy w plebiscycie "O Dziką Różę" widzowie obsypali cię nagrodami, wywołany na scenę po odbiór statuetki wyglądałeś na bardzo zaskoczonego.

- Wspaniale, że ktoś docenił to, co robię. To był miód na moje serce, chociaż nigdy na to nie czekałem. Sama możliwość grania jest dla mnie wystarczającym lekarstwem na brutalne życie. Czułem, że Róża nie jest za to, że jestem najlepszym aktorem, ale że to efekt sympatii widzów.

Popularność zaczęła ci ciążyć?

- Nie, w Kielcach, gdzie jestem rozpoznawalny, są to bardzo miłe spotkania, ludzie nie są nachalni.

W ubiegłym roku zagrałeś Jakisia, najbrzydszego człowieka świata w sztuce Hanocha Levina "Jakiś i Pupcze" i za tę rolę dostałeś nagrodę na festiwalu komedii Talia. Trudno było wejść w tę rolę?

- Nie, od razu zachwyciłem się egzystencjalnym teatrem Levina, pokazującym człowieka targanego emocjami.

Ostatni sezon był dla ciebie bardzo pracowity.

- Rzeczywiście, w tym roku grałem ważne role, a dla aktora ważne jest móc pokazać się w różnym repertuarze. Zagrałem postać Hemara i muszę się przyznać, że dopiero wtedy odkryłem poezję Hemara, bo jej nie znałem. Zachwyciła mnie. Dyrektor zalewał nas po prostu ogromną ilością odnalezionych tekstów i dużo więcej ich analizowaliśmy i czytaliśmy niż pokazaliśmy. I tak spektakl jest bardzo długi, ma wiele wątków. Z tego powodu było to bardzo ciekawe. Musiałem też zagrać człowieka znacznie starszego ode mnie, ale nie myślałem o wieku, wszedłem w niego, poczułem to, co on musiał myśleć i czuć. Umiałem sobie wyobrazić, co to znaczy zostawić wszystko i wszystkich bez możliwości powrotu.

Czy w "Hemarze" byłeś asystentem reżysera Piotra Szczerskiego?

- Nie, ale nasza współpraca była tak dobra, że wystarczyło parę słów, by wiedzieć, o co chodzi. Znaliśmy się przecież od czasów Teatru 38 i Piotr się nie zmienił. Kiedy byłem w teatrze w Tarnowie i zastanawiałem się nad przejściem do Kielc, wahałem się, czy powinienem pojawić się u Piotra. Gdy się na to zdecydowałem, Piotr szczerze powiedział, że nie teraz, bo jest Artur Pontek o podobnych warunkach fizycznych, ale gdy Artur odszedł, zadzwonił do mnie.

Potem dołączyła żona Beata...

- Tak. Kielce wydawały się dobrym miejscem i tak jest. Jestem szczęśliwy.

A jak wyglądał nabór do sztuki Michała Kotańskiego, "Dziejów grzechu", w którym zagrałeś Płazę-Spławskiego? Miałeś marzenie, by zagrać kogoś konkretnego?

- Nie. Ale pomysł wystawienia okazał się świetny. Spektakl jest grany przy kompletach, widać, że ludzie lubią duże nazwiska i pełnokrwiste powieści. Nie, nie myślałem o nikim konkretnym, poszedłem na pierwszą próbę i dowiedziałem się, kogo mam grać. Nie była to duża rola, ale tym bardziej trzeba się było przyłożyć, bo nawet mając jedno zdanie można się skompromitować.

Czy to był pierwszy drań. jakiego zagrałeś?

- Aż tak nie wiem, ale rzeczywiście częściej gram tych dobrych, wrażliwych i to jest o wiele trudniejsze. Dobry nie jest ciekawy, taki rozmyty. Dzisiaj, jak ktoś ma charakter, to jest łobuzem z zadziorem. Chociaż najczęściej i w nim jest coś dobrego, bo przecież nie ma ludzi czarnych czy białych. I najciekawsze jest pokazanie tej dwoistości.

Jednak w tym sezonie w przewadze były czarne charaktery. W "Lordach" kradłeś pamięć i czyściłeś dyski...

- A Szatan w "Kordianie" zamknął stawkę. Wspaniała rola, tworząc ją myślałem o świecie upadłych aniołów, które narzucają swą wolę i tworzą nasz świat. To Szatan zasiewa u Kordiana zwątpienie, wyciąga jego pychę.

Przy "Kordianie" byłeś asystentem Piotra Szczerskiego. który, jak się okazało, walczył ze śmiertelną chorobą...

- Tak i to takim asystentem, który zajmuje się tylko realizacją założeń Piotra. Bardzo skrupulatnie mi je przekazał, dużo rozmawialiśmy na temat sztuki, a potem próba zawsze zaczynała się o godzinie 18. Jeśli go nie było, ja ją prowadziłem, a gdy on wchodził, ja mogłem iść na swoją pozycję. Uzupełnialiśmy się. Piotr był bardzo zmartwiony, że w takim momencie dopadła go choroba, bał się, że nie zdąży, ale udało się, udało się nam to wspólnie zamknąć.

Praca nad spektaklem chyba też była dodatkową mobilizacją w walce z chorobą...

- To naprawdę nieprawdopodobne, jakie siły w nim to wyzwoliło. Dzień przed premierą Piotr przyszedł do teatru, by wnieść ostatnie poprawki. Zresztą nikt z nas nie wierzył w to ostateczne rozwiązanie. Kilka lat temu po dłuższej przerwie wrócił do pracy z niesamowitą energią, pracował, grał w tenisa, życie brał garściami, jakby chcą nadrobić stracony czas. Mieliśmy nadzieję, że tym razem będzie podobnie. Śmierć zaskoczyła nas ogromnie. To przecież 23 lata pracy. I nie chodzi o to, byśmy go dzisiaj gloryfikowali, Piotr był człowiekiem trudnym, ale jak w rodzinie: ojciec podejmuje różne decyzje, czasami jest niesprawiedliwy, nie zawsze dzieci się z nim zgadzają, potrzeba czasu, by go docenić. Patrząc na pozycję kieleckiego teatru w kraju, a jesteśmy w pierwszej piątce liczących się scen, wiemy, że to jego zasługa.

Kiedyś zapowiadałeś, że zajmiesz się reżyserią. Zrezygnowałeś z tych planów?

- Nie, ale chcę to zrobić spokojnie. Potrzebny mi kolejny wyreżyserowany spektakl. Piotr, planując nowy sezon, oddał mi sztukę Hanocha Levina "Wszyscy chcą żyć", powiedział, że ma do mnie zaufanie, że mogę to zrobić. Oponowałem, miałem nadzieję, że on będzie zdrowy, ale usłyszałem: "Jak będę zdrowy, to popatrzę jak ty pracujesz". Dodał mi energii, zachęcił. To będzie dla mnie szansa.

Kiedy zaczynasz próby?

- W styczniu. Skład będzie taki, jak na czytaniu fragmentów, które przygotowałem wcześniej, publiczności się podobało. O szczegółach za wcześnie mówić.

A kogo będziesz grał w nadchodzącym sezonie?

- Wiem, że w "Elżbiecie Batory" mam rolę, ale to wszystko może ulec zmianie, bo ta para twórców Janiczak - Rubin lubi zmieniać. Na razie gram postać karła. Ale teraz nie bardzo wiadomo czy to jest karzeł, czy Cygan, czy pół Cygan, pół koń. Dopiero zaczęliśmy próby, więc zobaczymy, co z tego wyjdzie. Za chwilę się rozjeżdżamy, a wracamy we wrześniu, by wznowić próby. Premiera będzie bardzo szybko - w połowie września.

Jakie plany na wakacje?

- Jak zwykle jedziemy na wieś. Mamy wspaniały ogród, las obok. Jeśli jest możliwość, to od razu tam jedziemy. Wstać ze wschodem słońca, przejść się po rosie, posłuchać ptaków. To jest to.

A czy to prawda, że wasza córka Bogna zdradza aktorskie talenty?

- Rzeczywiście. Wiktor Rubin zadzwonił z pytaniem czy Bogna da radę nauczyć się tekstu i zagrać. Ona ma 6 lat, nie wiadomo, ale można spróbować. Okazało się, że dziewczyna jest znakomita, z mlekiem matki wyssała te zdolności. Nie wiem, czy to dobrze, ale widać, że to sprawia jej radość. Oczywiście rozmawialiśmy z nią, że to jest odpowiedzialność, że trzeba pracować, ale chciała, więc spróbuje. Reżyser jest zachwycony. My się zastanawiamy czy to dobrze, czy nie jest za mała, czy będzie umiała rozgraniczyć te światy: realny i teatru. Na razie, jak oglądała spektakle z kulis, zdarzyło się, że zobaczyła próbę do "Carycy", kiedy matce, czyli Beacie zaciskają pętlę na szyi. Bardzo to przeżywała, bała się, płakała. Tłumaczyliśmy jej, że to teatr. Teraz jest lepiej, rozumie, że to jest fikcja, nie dzieje się naprawdę. Ale mimo wszystko zastanawiam się czy to nie za dużo.

Bogna pójdzie na zajęcia aktorskie?

- Nie, już ma wystarczająco dużo zajęć: język, balet, pianino, to jest ważniejsze.

A kto czyta jej bajki na dobranoc?

- Ja. Ona strasznie lubi się ze mną bawić. Uważa, że nikt tego nie zrobi lepiej. Najgorsze, że muszę się bawić wszystkimi jej lalkami. Kupuję klocki Lego, próbując przemycić coś innego, tam mogę coś zbudować, ale ona woli jak ja jestem tymi lalkami. Ale jak przyjdzie i poprosi: "Pobawisz się? Bardzo cię proszę", to nie umiem odmówić.

***

Plebiscyt Publiczności "O Dziką Różę"

Jedyny w Polsce plebiscyt widzów, którzy w ostatnim tygodniu sezonu wymieniają kupony z gazet na bilety i oglądają premierowe spektakle, po których głosują na najlepszych aktorów i spektakl. W sezonie 2014/15 uznali, że najlepszy aktor to Dawid Żłobiński, najlepsza aktorka Magda Grąziowska, najlepszy spektakl "Hemar. Poeta przeklęty" Piotra Szczerskiego.

--

Dawid Żłobiński

Z Kielcami związany od 2004 roku. Laureat "Dzikiej Róży" w sezonie teatralnym 2006/2007, a także laureat nagrody Miasta Kielc w 2007 roku, w tym samym roku otrzymał "Dziką Różę" od dziennikarzy, a przez trzy kolejne lata "Dziką Różę Publiczności". W tym roku zwyciężył w plebiscycie dostając nagrodę także od czytelników "Echa Dnia". Żonaty z aktorka Beatą Pszeniczną, tata 6-letniej Bogny.

Lidia Cichocka
Echo Dnia
27 czerwca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...