Kurort na scenie

"Willkommen w Zoppotach" - reż. A. Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Nie znajdziemy w "Willkommen w Zoppotach" aktorskich szarż i kreacji zapadających w pamięć. Są za to uśmieszki, zagrywki pod publiczkę, wdzięczenie się do widza i inne chwyty z teatru mieszczańskiego

Sopot polską mekką wczasowiczów był, jest i prawdopodobnie długo jeszcze będzie. Miasto, które budzi się podczas majówki, do końca lata żyje potem w rytmie kawiarnianego gwaru, rozbawionej, podpitej młodzieży, wymyślnie i często kompletnie bez gustu wystrojonych dziewczyn oraz opalonych ciał płci obojga. Nie każdemu turystyczno-rozrywkowy folklor Sopotu przypadnie do gustu. Adolf Nowaczyński, pisarz sprzed wieku, znany z ciętego pióra i przenikliwej obserwacji otoczenia, należał do tych, którym klimat tego miasta nie odpowiadał. Uchwycił więc panoramę wakacyjnego Sopotu w swoim stylu – złośliwie, karykaturalnie i prześmiewczo. Okpił spekulantów i fałszywych pochlebców, wyśmiał „modę warszawską” i nowoczesne trendy w ówczesnej sztuce, a z księcia pruskiego zrobił germanofoba. Wszystko to pomieścił w sopockiej krotochwili „Było to nad Bałtykiem”, którą pod tytułem „Willkommen w Zoppotach” wystawił Teatr Wybrzeże.

Sztuka rozgrywa się w tzw. gapiopudle, czyli kawiarni przylegającej do łazienek morskich, wyglądającej jak fragment sopockiego molo, z trzech stron „wydłużonego” o perspektywę z wielkich reprodukcji starych widokówek (widok na molo, sopocką plażę pełną ludzi wygrzewających się na słońcu i Bałtyk z łódką). Małgorzata Gajewska (autorka scenografii) tuż przed widzem kładzie jeszcze kiczowatą niebieską podłogę, imitującą morze pełne papierowych stateczków (pomiędzy nimi pływa sztuczny łabędź). Morskie dźwięki, czyli szum fal i charakterystyczne głosy mew w tle, dopełniają nadmorskiego charakteru miejsca.

To tutaj radca Rakuzki (Mirosław Krawczyk) usiłuje przeprowadzić intrygę polityczną, mającą na celu rozkochanie przebywającego chwilowo w Zoppotach księcia Ottona XXIX (Piotr Biedroń) w pięknej Polce, by później stał się on orędownikiem „sprawy polskiej” i pomógł odzyskać niepodległość znajdującej się pod zaborami od przeszło stu lat ojczyźnie. Do tej „misji” wybrana zostaje „star of season”, jedna z „syren warszawskich”, piękna i nowoczesna Lala Karpińska (Katarzyna Kaźmierczak). Dziewczyna za aprobatą męża godzi się odegrać donośną rolę historyczną i użyć swoich wdzięków w imię wyższych wartości. Jednak wokół egzotycznej piękności (Lala jest tak naprawdę Rumunką, ale to Rakuzkiemu nie przeszkadza: „Rumuni bardzo zbliżeni do nas... W nich zresztą dużo krwi słowiańskiej... Bezwarunkowo dużo... A nawet polskiej...”) kłębi się tłum zachwyconych nią mężczyzn, z artystą futurystą z Paryża, Ziutkiem Kiełbem, na czele (Piotr Chys), i zazdrosnych kobiet, gotowych pokrzyżować Rakuzkiemu szyki.

Ironiczny, złośliwie zajadły tekst sztuki na scenie staje się zbieraniną bon motów. Reżyser Adam Orzechowski prowadzi spektakl w kierunku farsy, a aktorzy Wybrzeża grają tak, jakby naśladowali zespół popularnego niegdyś serialu „13 Posterunek” – w sopockim spektaklu odnajdziemy podobnie koturnowe ruchy, przerysowane gesty i mimikę czy uporczywą emfazę, z jaką cedzą kolejne słowa. Poza drobnymi retuszami długi tekst sztuki podany został „po Bożemu”, z całym wachlarzem wątków pobocznych, jak pogadanki o pogodzie i filozofii Bergsteina pomiędzy Olgą Wasserbauch (Ewa Jendrzejewska) a Stieńką Papkindem (Robert Ninkiewicz). Wiele dialogów mówionych jest w językach obcych (m.in. wątek Olgi i Stieńki w mieszance rosyjskiego i jidysz, a książę Otto XXIX, nie kryjąc obrzydzenia do wszystkiego co niemieckie, bardzo chętnie posługuje się swoim ojczystym językiem, ubarwiając go francuszczyzną). Trudniejsze, niezrozumiałe według reżysera słowa lub kwestie, aktorzy tłumaczą widzom na polski, „wychodząc” na chwilę z roli.

Ta farsa pozbawiona jest tempa i dynamiki. Napięcie między bohaterami pojawia się jedynie podczas rozmów rozerotyzowanego Ziutka z Lalą, a później też z inną „syreną warszawską” – Panią Śledzińską (najswobodniejsza w narzuconej przez reżysera formie spektaklu Małgorzata Oracz). Nie tylko z racji wysokiego urodzenia, całą uwagę publiczności koncentruje na sobie ekscentryczny, zniewieściały, ale za to z faszystowskimi ciągotami Książę Otto (debiutujący tą rolą w zespole Wybrzeża Piotr Biedroń stworzył najciekawszą postać). Czujną, opiekuńczą matkę bawidamka Ziutka, ze wschodnim zaśpiewem, wdzięcznie oddaje Wanda Neumann. Nie znajdziemy jednak w „Willkommen w Zoppotach” aktorskich szarż i kreacji zapadających w pamięć. Są za to uśmieszki, zagrywki pod publiczkę, wdzięczenie się do widza i inne chwyty z teatru mieszczańskiego.

Poza zabiegiem marketingowym trudno uzasadnić ten dobór repertuarowy. Przez ostatnie sto lat zmieniło się tyle, że podążanie za literą dramatu Nowaczyńskiego umożliwia wprawdzie oddanie klimatu przedwojennego kurortu, ale jednocześnie czyni z „perły Bałtyku” skansen. Zabiegi unowocześniające spektakl (Otto XXIX rozdaje wszystkim zabawki – bączki, będące oficjalnym gadżetem Polskiej Prezydencji w Radzie UE) tylko pogłębiają ten dysonans. Językowa wieża Babel w mieszczańskim stylu dezorientuje widza, który nie rozumie długich, prowadzonych w językach obcych dialogów. Drażni i irytuje podniesienie marginalnej roli kelnera do natrętnego refrenu spektaklu. I w takim nastroju reżyser widza pozostawia.

Po wyjściu z sopockiej Sceny Kameralnej Teatru Wybrzeże wprost na popularną ul. Bohaterów Monte Cassino, okazuje się, że międzynarodowy tłum turystów wcale nie zelżał, a „warszafka” w rekordowo krótkich mini i grubych łańcuchach na karku lansuje się ile wlezie. Pomimo to wciąż lubię to miasto.

Łukasz Rudziński
Dwutygodnik
1 września 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...