Lalką o ludziach

25. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej

Trzeciego dnia na Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej mieliśmy okazję obejrzeć, między innymi, trzy interesujące spektakle: dwa z nich ("Katastrofa" oraz "Żywoty świętych osiedlowych") opowiadały (ale jakże w odmienny sposób) o kondycji ludzkiej, a jeden - bardzo plastycznie przypomniał zapomnianą nieco "Operę żebraczą".

Pierwszy z wymienionych spektakli – „Katastrofa” w wykonaniu hiszpańskiego teatru Agrupación Señor Serrano pewnie niejednego widza przyprawiła o dreszcz niepokoju. Otóż aktorzy zaserwowali nam na żywo i w skali mikro wizję rozwoju naszej ziemskiej cywilizacji polegającej niestety na nieustannym niszczeniu. Najpierw natura niszczy człowieka, potem człowiek próbuje przechytrzyć naturę także ją niszcząc, w końcu człowiek niszczy innego człowieka. Wszystko to dzieje się w imię przetrwania, ale jaką cenę ponosimy za to wszyscy my – mieszkańcy tej samej planety? Spektakl jest właściwie jednym wielkim poligonem owej walki. Na kilku stołach aktorzy ustawili makiety obrazujące rozwój cywilizacji – od plemiennej, zamieszkującej lasy, przez wielkie miasta, po – można powiedzieć – narodziny totalitaryzmu. Człowiek reprezentowany był tutaj przez… kolorowe misie żelki zaś wszystkie tytułowe katastrofy odbywały się na naszych oczach – przykładowo piękne pierwotne osady zostają zalane wulkaniczna lawą lub zamarzającą wodą, statek tonie w czeluściach czarnej mazi przy okazji zatruwającej rzekę, zaś wielkie miasta upadają pod lawiną popcornu. Niewątpliwie sfera wizualna spektaklu i owe wszystkie eksperymenty były dość interesujące, jednak przedstawienie było pełne przemocy oraz zbyt mroczne, ponure jak na widza powyżej 7. roku życia. Nie wiem, czy granica wiekowa nie powinna zostać w tym przypadku przesunięta dość poważnie w górę. 

Ciekawie wypadł spektakl studentów Akademii Teatralnej w Białymstoku - „Opera żebracza” Johna Gaya w reżyserii Artura Dwulita. Znana ze „sztuki z songami” Brechta opowieść o przestępczym światku z miłością w tle rozbawiła publiczność znakomicie wy-animowanymi bohaterami oraz bardzo przyzwoitym aktorstwem w żywym planie. Niemal każdą lalkę (a może laleczkę z powodu ich niewielkich rozmiarów) animowało dwóch aktorów – jeden zwykle przebierał nóżkami, drugi był odpowiedzialny za głowę i ręce bohatera. Wszyscy aktorzy odgrywali to w bardzo interesujący, czasem powodujący śmiech, sposób. Osią wokół której kręcili się bohaterowie był jeżdżący na wózku Peachum, nieco podobny do brandonowskiego Ojca chrzestnego zaś perełkę animacji stanowił poszukujący kieszonkowiec Flinch oraz dziewczyny: Polly i Lucy. Aktorom udało się stworzyć na cenie jeden wspólnie oddychający organizm. Klimat tworzyły czarno-białe kostiumy i makijaże z czerwonymi akcentami, mrocznie zaaranżowane piosenki oraz świetnie zaprojektowane lalki. Spektakl był interesujący także dlatego, że czasem aktorzy „puszczali oko” do publiczności, co nieraz było przyczyną głośnego śmiechu. Kulminacją tego zabiegu było zakończenie – otwarte, bez puenty, ale wszystkie te wyjścia z roli były wyraźnymi aluzjami do „Opery za trzy grosze” Brechta i jego V-efektu, czyli metody burzenia scenicznej iluzji.

Hitem niedzieli był jednak spektakl w wykonaniu i reżyserii Agaty Kucińskiej – „Żywoty świętych osiedlowych” (Teatr Ad Spectatores we Wrocławiu) według książki Lidii Ameyko. Spektakl – zresztą nie bez powodu – zdążył w ciągu niecałych dwóch lat zdobyć wiele znaczących nagród w kraju a nawet za granicą (m.in. w Edynburgu) oraz obrosnąć legendą i famą. Stąd też tłumy na pokazie w wykonaniu Kucińskiej. A było co oglądać – choć akurat światła na scenie było jak na lekarstwo… Teatralne „Żywoty..” to wybór kilku spośród kilkudziesięciu żywotów mieszkańców jednego z zapomnianych przez świat (ale nie Boga) betonowych osiedli. I tak poznajemy kolejno żywot m.in. starego Egona spowiadającego się do telewizora, seksualnie wykorzystywanej Andżeliki, Apolloni, co lubiła się oddawać chłopakom, ale Bóg nie za bardzo tego chciał, więc co chwilę zachodziła w ciążę, Cyfrojka, który ujrzał coś, czego nie ma, czyli nicość a potem zatopił się w nieskończoność. Na przedstawienie składają się takie właśnie mini-etiudy, które odróżnia od siebie animacja i sposób wykorzystania rekwizytu zaś łączy je wszystkie spotkanie bohaterów osiedla na dachu. Rozmowy uroczych małych kukiełek animowanych palcami aktorki i dyskutujących na pośród anten skrzeczących telewizorów to niewątpliwie jeden z najznakomitszych momentów tego spektaklu. Obyśmy mogli oglądać więcej takiego teatru!

P.S. Oprócz wymienionych spektakli widzowie mogli zobaczyć dwa spektakle Walnego-Teatru z Ryglic, przestawienie warszawskiego Teatru Lalka oraz widowisko dla najmłodszych widzów czeskiego Divadlo Piki.

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
29 maja 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia