Lalka w Muzycznym: spełnione marzenie

"Lalka" - reż: Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny w Gdyni

Teatr Muzyczny ma szczęście do Wojciecha Kościelniaka, a Wojciech Kościelniak ma szczęście do Teatru Muzycznego. "Lalka" - najnowsza premiera Muzycznego - to jeden z najlepszych spektakli tej sceny w ostatnich latach.

Nazwisko Wojciecha Kościelniaka znane jest każdemu miłośnikowi Teatru Muzycznego w Gdyni. To on wyreżyserował tutaj kultowy "Hair", pamiętną trans-operę "Sen nocy letniej", czy uroczy, autorski musical "Francesco". Teraz kojarzyć się będzie również z błyskotliwą, świetną inscenizacyjnie i muzycznie "Lalką" na motywach powieści Bolesława Prusa. 

"Lalka" zaskakuje wiernością wobec powieściowego oryginału, ale nie jest to sceniczna kopia książki Prusa. Ogromnym skrótom podlegają wywody Rzeckiego z "Pamiętnika starego subiekta", znika silnie antysemicka wymowa przemian w sklepie Wokulskiego, w ogóle nie ma postaci Heleny Stawskiej, a kamienica Łęckich zostaje sprowadzona tylko do przedmiotu licytacji między Wokulskim i baronową Krzeszowską. 

Reżyser, wspólnie z autorem piosenek Rafałem Dziwiszem, najważniejsze fakty z powieści Prusa prezentuje w postaci wypowiadanego przez aktorów tekstu albo niezwykle skondensowanych (i rewelacyjnie napisanych) piosenek. Dzięki temu fabuła musicalu jest spójna, łatwa do zrozumienia dla osób znających powieść Prusa i dla tych, którym losy Wokulskiego i Łęckiej były dotychczas zupełnie obce. 

Wokulski wjeżdża na scenę w skrzyni, z której po chwili wyłania się niezdarnie i niczym marionetka udaje się w kierunku drabiny, na której spostrzega Izabelę Łęcką. Po chwili wspina się za nią na górę. Ten wiele mówiący prolog spektaklu określa dwa podstawowe zabiegi formalne przedstawienia - każda z postaci w swoim sposobie poruszania się ma coś nienaturalnego (najbardziej karykaturalne rozmiary przybiera "chód" Tomasza Łęckiego, Barona Krzeszowskiego i Subiekta Mraczewskiego), w czym przypominają one bardziej tytułową lalkę niż człowieka. 

Drugim bardzo istotnym chwytem jest narzucony już w tej scenie porządek wertykalny (góra - dół), jaki od początku do końca spektaklu staje się udziałem Stanisława Wokulskiego. Wokulski w każdej kolejnej scenie wyłania się z piwnicy (w powieści w ten sposób Rzecki przedstawia swoje pierwsze spotkanie z młodym Stasiem, charakteryzując jego charakter - Wokulski bez niczyjej pomocy, samodzielnie wydostaje się z piwnicy, w której został zamknięty), by zakończyć scenę wspinając się w górę po symbolicznej drabinie społecznej i szczeblach kariery. 

Spektakl błyskawicznie nabiera tempa dzięki świetnej, pulsacyjnej, dixielandowej (rodzaj jazzu) muzyce Piotra Dziubka i żywiołowym piosenkom. Rozmach inscenizacyjny (w rewelacyjnej scenie obiadu u Łęckich działają jednocześnie dwie sceny obrotowe obracające się w przeciwnych kierunkach) idzie w parze z detaliczną pracą nad każdym szczegółem spektaklu. Znamienne, że niemal każda postać jest wyrazista, a aktorzy świetnie czują się w groteskowej, przerysowanej konwencji. Dzięki temu mamy festiwal aktorstwa rzadko oglądanego na scenach musicalowych. 

Wielką kreację tworzy Rafał Ostrowski jako tytułowy Wokulski - jego postać to faktyczny kręgosłup spektaklu, a finałowy numer "Trzy kwadranse" stanowi wspaniałą sumę wszelkich emocji mieszczonych w postaci poczciwego Stasia. Tak wyczekiwany powrót do najwyższej formy zanotowała Renia Gosławska - jako Izabela Łęcka jest zimna i niedostępna, ale pod posągową twarzą-maską skrywa wulkan emocji wydobywanych na powierzchnię podczas kolejnych utworów (z pierwszym, mistrzowskim "Snem" na czele). Znacznie słabiej prezentuje się druga Łęcka, Darina Gapicz. Jej chichocząca bohaterka z przyklejonym na twarzy uśmiechem wydaje się zwykłą pustą kokietką, "lalką" właśnie, zaskakującą tylko nietypowym, zupełnie nie-musicalowym i pełnym ozdobników głosem, stanowiącym intrygujący dysonans w stosunku do wokali pozostałych solistów. 

Nowy musical Muzycznego to również szereg wyśmienitych epizodów i celnych zabiegów inscenizacyjnych (dwie identyczne, stepujące panie Meliton - Aleksandra Meller, Magdalena Smuk; zdziwaczały Łęcki Andrzeja Śledzia; występ Rossiego Krzysztofa Żabki, czy wyścigi konne i późniejszy pojedynek Wokulskiego z Baronem Krzeszowskim Tomasza Gregora). Niemal każdy z solistów Teatru ma swoje pięć minut. Nie można zapominać o nazwanych "lalkami", świetnie przygotowanych choreograficznie aktorach Muzycznego i studentach Studium Wokalno-Aktorskiego, którzy tańczą w tle niemal każdej sceny. 

Spektakl Muzycznego niewiele ma słabych punktów. Nazbyt dosłownie reżyser chce wydobyć sztuczność swoich postaci, co zwłaszcza w przypadku posągowej Łęckiej i Wokulskiego wygląda niekiedy na nieskoordynowane drgawki. Najsłabsza inscenizacyjnie jest wizyta Wokulskiego u Profesora Geista, gdy spada poziom i jakość widowiska, a scenografia (laboratorium w kapeluszach) jedyny raz ociera się o banał. 

Bez wątpienia jednak powstał w Gdyni wysmakowany plastycznie, inteligentny musical, będący przedsięwzięciem wysokiej próby artystycznej. Gratulacje dla realizatorów i wykonawców.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
2 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia