Lekarz i żona do wymiany, czyli o nieosobliwych przypadkach teatru Moliera

"Chory z urojenia" - reż. Tomasz Man - Teatr Miejski im. W. Gombrowicza w Gdyni

Współcześnie każdy może być lekarzem. Na rynku dostępnych jest mnóstwo "zapobiegawczych" medykamentów, urządzeń poprawiających stany (ducha, mięśni, skupienia ognisk zapalnych) chorego, medycyna niekonwencjonalna nie zasypia gruszek w popiele, dając upust swoim metodom i deklaracjom (mnie ubawiło nawoływanie do odżywiania światłem; najbardziej wtajemniczeni byli otyli i bardzo aktywni). Po telewizyjnych reklamach człowiek "czuje się zobligowany" podjąć decyzję, jaki akurat w danym tygodniu zażyje lek, aby poprawić sobie samopoczucie, zrzucić "opony" zimowego tłuszczu, czy wydłużyć pięknie i zdrowo włosy z paznokciami. Nie inaczej jest w gabinecie lekarskim, kiedy to pacjent musi podjąć decyzję, czy choremu dziecku, z którym przyszedł do lekarza, kupi od razu czy dopiero za kilka dni antybiotyk. W szpitalu podpisuje się deklarację z informacją o możliwych zagrożeniach zabiegu, konsekwencjach, i... wzięciu na siebie odpowiedzialności. "Przeciętnemu" choremu pozostaje przyjemność rozkoszowania się leżeniem w łóżku do czasu, kiedy z braku pomysłów i leków do lekarza wybrać się jednak odważy. Kto zatem postradał zmysły i roi sobie coś?

Na to pytanie w spektaklu w Teatrze Miejskim pada banalna, choć za Molierem, odpowiedź - to chory kompletuje choroby na użytek własny ku aplauzie lekarza. Szkoda, że Molier nie doczekał kuriozalnych czasów, gdy to rządy państw i firmy farmaceutyczne określają, w jakim rejonie świata ma wybuchnąć epidemia, z dokładnym podaniem terminu jej opanowania!

Pisanie o przewrotności świata, w tym zbiorowości zuniformizowanej, jak lekarze, zajęłoby lata, a w piszącym urosłaby ostatecznie przekonanie, że na głupotę lekarstwa nie wynaleziono i aby nie trafić w kołowrocie stwierdzeń do wariatkowa, świat w komedię należy obrócić. Mistrz gatunku, Molier, uprawiał sztukę dramatyczną w sposób wysmakowany, pełny i empiryczny. "Poległ" śmiertelnie rażony wysiłkiem podczas własnej interpretacji "Chorego z urojenia", być może przyczyniając się do jedynej, możliwej konstatacji, że urojenia nie służą niczemu dobremu. Symboliczna śmierć siedemnastowiecznego komediopisarza podczas inscenizacji tego właśnie tekstu, nie rzuciła się cieniem na gdyński spektakl.

W profesjonalnej odsłonie tekstowej, czyli tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Tomasz Man pokazał "po bożemu" i grubą kreską, czyli również bez modyfikacji werbalnej, dramat komediowy o ponadczasowym schemacie zachowań, lęków i perfidii. Główny bohater, Argan, ożywiony fałszem drugiej żony, decyduje się otworzyć na świat zdrowych, porzucając proceder chorego, na rzecz bycia osobiście lekarzem dla siebie. Nic tak nie leczy, jak wiara we własne siły, których nie mierzy się podług inteligencji. Stan końcowy osiągnął nie lada wysiłkiem służącej Antosi, która mądrzejsza jest od całej rodziny Argana, a jej działania pozbawione są chęci jakichkolwiek korzyści. Antosia kocha Anielę, córkę głównego chorego, dlatego poświęca swój czas i wysiłek "partyzancki" na spisek obnażający fałsz, pozycjonując jednocześnie wysoko uczucia prawdziwe Anieli i Kleanta. Służąca odsuwa "zarazy" od domu, jak wysłanie Anieli do klasztoru, obłudną Belinę, łapczywą panią domu, czy "skrępowanych" szowinizmem Biegunków, lekarza i aspiranta na lekarza, będącego równocześnie durnowatym absztyfikantem. Oczywiście, jak w bajce, komedii i rzeczywistości równoległej naszego świata, wszystko kończy się pięknie i z należytym zaśpiewem.

Gdyński "Chory z urojenia" zagrany grubą kreską przypominał bardziej spektakl dla starszych dzieci, którym świat trzeba jeszcze pokazywać palcem, uważając przy tym, aby one nie pobrudziły ubranka. Znakomity tekst Moliera wybrzmieć musiał, ponieważ jego ponadczasowość sytuacyjna i werbalna jest bezsprzeczna. Nie można odmówić Teatrowi Miejskiemu pomysłów poszukiwawczych na spektakl "samograj" i na transparentność misji, czyli grania pod chcącą rozrywki publiczność. Rzeczywiście, były momenty, kiedy część widowni śmiała się "rzęsiście", komentując udane teksty i scenki.

Wszystkim najbardziej do gustu przypadła popisowa rola Szymona Sędrowskiego, grającego Tomasza Biegunkę. Aktor okazał się idealnie skrojony do roli, grał z pomysłem, bawił się w interakcjach z Dariuszem Szymaniakiem, prowadził postać konsekwentnie przez cały spektakl. Mimo niewielkiej roli, stworzył mały majstersztyk w konwencji gatunku.

Najciekawszą aktorką "Chorego z urojenia" jest Monika Babicka jako Antosia. Gra w bardzo dobrym tempie, wyrazista i skupiona przyciąga uwagę widza. W wielu momentach gra lekko i z wdziękiem zaznacza swoją rolę w tej sytuacyjnej komedii o urojeniach. Olga Barbara Długońska jako żona Argona odznaczała się szczególnym urokiem modliszki, sycącej się naiwnością męża. Nosząca rudą, w barokowym stylu perukę i wysokie obcasy, podkreślające różnicę fizyczną małżonków, stworzyła ciekawą kreację kobiety interesownej z kochankiem i zakupami w tle. Na uwagę zasługuje jeszcze Maciej Wizner, który coraz śmielej pokazuje swoje możliwości. Bogdan Smagacki grał z pewnym wysiłkiem, kreśląc schematycznie postać, nie proponując "świeżości" scenicznej. Ciekawie wypadł Piotr Michalski jako "krisznowiec" Berald. Dzieki kostiumowi autorstwa Anetty Piekarskiej-Man, nadany mu został dodatkowu ryt wpisujący się w "zespół urojeniowy".

Spektakl dobrany adekwatnie do potrzeb miasta, z dużym, komediowym arsenałem scen i scenek, których współczesne konotacje i odbicia są wręcz bolesne. Chodzi przecież o to, by widza stawiać i pozostawiać w stanie śmiechu dobytego na podstawie kwalifikowanego artystycznie tekstu. Co pokaże codzienność frekwencyjna Teatru Miejskiego w odniesieniu do "Chorego z urojenia" zobaczymy, ja roję sobie, że przed Miejskim są jeszcze sezony, w których na scenie objawi się lekkość i ulotność tak potrzebne w tym zespole i sztuce komediowej.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
28 marca 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia