Lekcja wrażliwości

"Do komina Murzyna! Murzyna!" - reż. Zbigniew Brzoza - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Pierwszą premierą tego sezonu artystycznego w Teatrze Wybrzeże jest spektakl Zbigniewa Brzozy Do komina Murzyna! Murzyna!, oparty między innymi na tekstach Victora Klemperera i Hansa-Jurgena Massaquoi. Sięgnięcie w dzisiejszych czasach po historię czarnoskórego chłopca dorastającego w okresie tworzenia potęgi III Rzeszy i zaprezentowanie, może być znamienne. Mimo to reżyser wyraźnie daje znak, że polityki komentować nie będzie.

Brzoza zanurza widza w rzeczywistości międzywojennych Niemiec. Niemcy jawią się jako ludzie zmęczeni wojną i postępującym kryzysem, którzy pragną jedynie normalnego życia. Niewielu z nich ma świadomość nadchodzącego kresu demokracji i zatracenia w totalitaryzmie. Nadal próbują się bawić, zamykając oczy na powszechną indoktrynację. Podwójna moralność i dwulicowość stanowi ich chleb powszedni. W relacjach międzyludzkich zaczyna brakować miejsca na miłość. A gdy słowo Hitlera staje się powszechnie obowiązującym prawem, każdy kolejny dzień jest walką o przetrwanie. Na tym tle ukazane są dwie równoległe, zazębiające się historie Hansa (Piotr Chys) - ciemnoskórego niemieckiego chłopca i Victora Utza (Michał Kowalski) - działacza opozycyjnego żydowskiego pochodzenia, a jednocześnie ojca Grety (Katarzyna Dałek) - ukochanej tytułowego bohatera. Choć obaj należą do różnych światów i nigdy nie mieli się spotkać, istnieje między nimi bardzo silna nić powiązania. Przeprowadzają widza przez swoje doświadczenia, budując przy tym obraz lat 30. XX wieku.

Tytułowy Murzyn, Hans, w spektaklu postawiony jest jakby obok świata przedstawionego. Bohater kreowany przez Chysa uczestniczy w wydarzeniach, jednocześnie przypatrując się im z zewnątrz. Plączą mu się nogi w nieporadnych próbach nadążania za niezrozumiałą rzeczywistością. Nie wiadomo, czy jego absolutne zapatrzenie w Adolfa Hitlera, wpojone mu w szkole, jest szczere, czy jednak stanowi pewną reakcję obronną na własne zagubienie w świecie, do którego nie pasuje. Cały spektakl jest jednym okamgnieniem, podczas wyjścia bohatera z bunkra rozpoczynającego i kończącego spektakl. Hans przypomina sobie całe swoje życie, zaś samo wyjście z ukrycia po bombardowaniu wieńczy jego proces przemiany myślenia o samym sobie. Wyzbywa się lęku, towarzyszącego mu przez całe życie. W obliczu śmierci nie boi się być odmieńcem i po raz pierwszy staje się wolnym człowiekiem. Co więcej, dopiero wtedy odczuwa, że niezależnie od wyznania, rasy i narodowości, wszyscy ludzie są równi.

Atutem spektaklu jest jego obsada. Aktorzy grają zespołowo, a każdy z nich tworzy przy tym małe perełki ze swoich ról. Jednak od pierwszego pojawienia się na scenie uwagę widza przykuwa, przede wszystkim, Grzegorz Gzyl. Dopracowana przez niego w każdym szczególe postać Franza, partnera matki Hansa, który nie potrafi unieść ciężaru odmienności rasowej chłopca i ją porzuca, decydując się na współpracę z aparatem państwowym, jest nośnikiem ambiwalentnych postaw społecznych. Ukazuje kryzys wartości w sytuacji konieczności wyboru pomiędzy pragnieniami serca a tym, na co może pozwolić sobie człowiek w państwie totalitarnym. Nadzwyczaj wyrazisty jest też Michał Kowalski w roli Victora Utza. Jego postać uosabia nie tylko los Żydów, ale również wszystkich więźniów, zdegradowanych Niemców, ludzi pozbawionych szacunku i godności. Końcowy monolog, jak skomlenie zranionego psa, podsumowuje upodlenie człowieka w tym systemie. Kowalski szarpiąc po kolei wszystkie struny wrażliwości, wzbudza autentyczne, choć ciche przerażenie. W tym miejscu warto jeszcze wspomnieć o udanym debiucie Adama Turczyka na deskach Teatru Wybrzeże. Młody aktor dostał możliwość zaprezentowania swoich umiejętności i wykorzystał ją w najlepszy możliwy sposób, tworząc dopracowane epizody.

Temperatura przedstawienia jest raczej wyrównana, czasem tylko nieznacznie wzrasta. Dzieje się tak, ponieważ z założenia spektakl nie ma jednolitej osi dramatycznej. Stanowi raczej kolaż - wydarzeń, przeżyć, emocji. Sceny przeplatają się ze sobą, są szare (z jedynym kolorowym tańcem), krótkie i urywane. Tworzą naturalne pomieszanie, odzwierciedlają chaos wojny. Należy pochwalić wyjątkowo dobrze skrojony pod względem dramaturgicznym tekst, a przy tym operowanie przejrzystym, plastycznym i, przede wszystkim, pełnym subtelności językiem. Oprócz warstwy językowej zamierzenia reżysera eksponuje również organizacja przestrzeni (scenografia Wojciecha Żogały) - nadbudowana scena z zapadniami oraz prowokowanie sytuacji scenicznych krótkimi filmami. Syntetyczne nagrania funkcjonują w spektaklu również jako przywoływanie wspomnień, uszczegółowienie i zwielokrotnienie tego, co dzieje się w planie realnym.

Można odnieść wrażenie, że to, bądź co bądź niezwykle przemyślane, przedstawienie Zbigniewa Brzozy, zostało stworzone bez wyraźnie określonego celu,. Choć prowokuje do refleksji nad przeszłością, to nie niesie za sobą żadnych przestróg co do przyszłości. Nie komentuje obecnej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce ani na świecie. Spektakl jest lekcją wrażliwości, przeprowadzoną delikatnie, bez wywoływania skrajnych emocji. Stanowi natomiast nienachalny pretekst do podjęcia dyskursu o obywatelskich postawach, wzajemnym szacunku i budowaniu lepszego jutra. Reżyser nie wskazuje też palcem konkretnego kierunku, a wszystko pozostawia w gestii odbiorców.

Maria Dworzecka
www.teatralia.com.pl
19 stycznia 2018
Portrety
Zbigniew Brzoza

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia