Lekko, łatwo i przyjemnie

"Dziady" - reż. Michał Zadara - Teatr Polski we Wrocławiu

To spektakl, który powstał w jednym celu - by wystawić na scenie "Dziady" Mickiewicza w całości, bez skrótów. Ciężko doszukać się w nim czegoś więcej niż solidnego rzemiosła i rozrywki na poziomie; Michał Zadara stworzył rzecz, nazwijmy ją, popularyzatorską, nie ma mowy o wielkim wydarzeniu, o nowym spojrzeniu na romantyczne arcydzieło.

I

Trzeba zaznaczyć od razu: rzeczywiście, możliwość obejrzenia w teatrze części I, II i IV "Dziadów" za jednym zamachem to dla publiczności wielki prezent. Niedługo premiera części III, więc będzie to unikalna szansa wejścia w świat Mickiewicza bez reszty. Tak więc - siłą rzeczy zamiar Zadary się szanuje, kibicuje się mu. Bezkompromisowe wzięcie na teatralny warsztat całego tekstu, nieratowanie się ucieczką w wycinanie co bardziej problematycznych fragmentów, niejasnych scen - wszystko to sprawia, że bardzo chce się, żeby ten spektakl był porywający, mocny, mądry, piękny czy co tam jeszcze. Ale nie jest tak. "Dziady" Michała Zadary są świetne wizualnie, są momentami bardzo zabawne, są - atrakcyjne. Właśnie atrakcyjność wydaje się najważniejszą cechą tego przedstawienia. Poza tym jednak - nie wiadomo do końca, jak do tych "Dziadów" podejść.

II

Nie wiadomo, bo spektakl tonie w sprzecznościach, nie składa się z zapowiedziami reżysera w całość. Michał Zadara chciał odkopać słowa Mickiewicza spod grubych warstw niedoczytania, chciał jak gdyby wrócić do źródła bez natrętnego uwspółcześniania. Do tego - chciał zrobić spektakl na serio, bez postmodernistycznego brania wszystkiego w nawias. Ale czy mamy z tym do czynienia na scenie? Wątpię. Już sama scenografia Roberta Rumasa - świetna, swoją drogą - sprawia, że zaczynamy doszukiwać się komizmu, mrugnięcia okiem: las zaśmiecony plastikowymi torebkami, maluch, z którego słychać puszczane przez dresiarzy debilne disco, obrzędy z części II mają miejsce - tak to wygląda - w porzuconym pustostanie. Czyli jakieś uwspółcześnienie jednak jest, prawda? Inna rzecz: tylko czy ono coś znaczy? Chyba nie - i w tym sensie, no tak, uwspółcześnienia brak. Ślizgamy się po powierzchni. Po atrakcyjności. Wygląda to trochę tak, jakby Zadara zrobił "Dziady" dla szkół; jakby miały być pomocą dla przybitych polonistów, męczących się z obojętnością uczniów na treści bardziej skomplikowane niż filmy "Transformers", "Avengers" czy inne kończące się na -ers.

III

Oczywiście, z tego spektaklu można wyciągnąć dla siebie wiele przyjemności. Możliwość wysłuchania takiej ilości Mickiewiczowskich zdań (czasem naprawdę nieźle wykręconych) to sama frajda. Niezłą rozrywką jest też zabawa kliszami, kanonem naszej kultury i - patetycznie rzecz ujmując - naszej narodowej tożsamości. Kiedy kończy się początkowa partia spektaklu, czyli słabo znana część I, jest sporo śmiechu przy słuchaniu tych najbardziej marmurowych kwestii z części II. Te wszystkie "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie", "Zamknijcie drzwi od kaplicy", "Kto nie doznał goryczy ni razu", "Na głowie ma kraśny wianek" - spiżowe słowa podane w lekkiej formie. Jak bardzo lekkiej? Dobrą podpowiedzią jest na przykład sposób zaprezentowania wiersza "Upiór" - jako części wizji lokalnej. Tak, wersy "Serce ustało, pierś już lodowata, / Ścięły się usta i oczy zawarły; / Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata! / Cóż to za człowiek? - Umarły" - rozegrane jako przesłuchanie świadka zbrodni. (Odpowiedź na pytanie konkursowe brzmi zatem: forma "Dziadów" Zadary jest bardzo bardzo bardzo lekka). I to wszystko ma urok - raz mniejszy, raz większy - ale szkoda, że to donikąd nie prowadzi. To przebieżka przez tekst; co z tego, że przez cały? To nie gwarantuje przecież jeszcze wybitnego teatru. Nie ma głębszej myśli, nie ma intelektualnego zysku.

IV

Kłopotem jest właśnie ta nadmierna - urocze słowo - zabawowość spektaklu Zadary. Reżyser ze wszystkiego musiał wydusić choćby odrobinę wdzięku - byleby tylko opchnąć w tym opakowaniu obszerny dramat. To widać nawet w aktorstwie. Najbardziej widoczni w "Dziadach" Mariusz Kiljan (Guślarz) i Bartosz Porczyk (Gustaw) są zarazem nieco efekciarscy. Każdym gestem, każdą miną chcą się aż za bardzo podobać publiczności. Powiedzieć, że to średnie role - byłoby idiotyzmem; jednak ta ich gra zbyt jest obliczona na szybki efekt, na podziw podszyty głośnym śmiechem. Rozumiem tę strategię. Uwaga widzów skupia się na - słowo-klucz mojej recenzji - atrakcyjnych aktorskich popisach, a pod nimi może sobie spokojnie płynąć, fetyszyzowany, CAŁY tekst. Rozumiem, ale nie popieram. I tak sobie przez około cztery i pół godziny ten tekst płynie, aż dopłynie - lekko, łatwo i przyjemnie. I, rzecz jasna, atrakcyjnie.

Karol Płatek
Teatr dla Was
31 marca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...