Lekkostrawna kolacja

"Kolacja dla głupca" - reż: Paweł Aigner - Teatr Powszechny w Łodzi

Patrzymy na nowoczesne wnętrze pustego mieszkania zastanawiając się, do kogo mogą należeć ściany pełne drogocennych dzieł sztuki i białe meble, nadające pomieszczeniu klimat chłodnej elegancji. Chwilę potem słyszymy pomrukiwanie, przywodzące na myśl... najróżniejsze skojarzenia. Naszym oczom ukazuje się człapiący na czworakach mężczyzna, który nie jest w stanie podnieść się z podłogi. Został postrzelony? Wypił za dużo? A może wypadło mu szkło kontaktowe?

Każdy, kto choć raz czytał jeden z najsłynniejszych tekstów Francisa Vebera, błyskawicznie rozpozna zamożnego wydawcę Pierre’a (Marek Ślosarski), któremu życie uprzykrza ból spowodowany wypadnięciem dysku lędźwiowego. Sprawa nie byłaby szczególnie problematyczna, gdyby nie fakt, że jest wtorek. Co tydzień o tej porze Pierre Brochant urządza ze swoimi przyjaciółmi tzw. kolację dla głupca, zapraszając na nią jednostki wyróżniające się brakiem jakiejkolwiek lotności umysłu, celujące w zanudzaniu otoczenia swoimi mało interesującymi, dziwacznymi pasjami. Jednak sprawa znacznie się komplikuje, kiedy w mieszkaniu udręczonego bólem kręgosłupa Pierre’a zjawia się zaproszony na kolację François Pignon (Piotr Lauks), który wywraca życie mężczyzny do góry nogami, uruchamiając lawinę zdarzeń, nad którą nie sposób zapanować. Pierre’a opuszcza żona Christine (Beata Ziejka), nie daje mu spokoju natrętna była kochanka Marlene (Magdalena Dratkiewicz), a w jego domu zjawia się bezwzględnie perfekcyjny, drobiazgowy kontroler z urzędu skarbowego Lucien Cheval (Jakub Firewicz), który oszustwo podatkowe wyczuwa na kilometr. Katastrofa zbliża się wielkimi krokami. 

Reżyser spektaklu przyznał, że „nie zaszalał inscenizacyjnie”, jednak tego typu teksty dobrze sprawdzają się w niezbyt wymyślnym anturażu, który nie odwraca uwagi od walorów dramatu. Postawienie na aktora było w tym wypadku jedyną drogą do osiągnięcia sukcesu, dlatego inscenizację Pawła Aignera zdecydowanie można zaliczyć do udanych. Scenografia doskonale naśladuje mieszkanie nowobogackiego małżeństwa - widzimy plastikowe, wysokie, białe krzesła z niskimi oparciami (wyglądają na bardzo niepraktyczne, wizualnie stanowią przeciwieństwo starych, wygodnych foteli), wysoki biały barek oraz kanapę tego samego koloru. Wnętrze nieznacznie ocieplają kolorowe obrazy wiszące na ścianach, jednak ich nagromadzenie i stylistyczne niedopasowanie jest raczej świadectwem snobizmu i zamożności mieszkańców, aniżeli dowodem ich wyczucia estetycznego. Nie są to jedyne działa sztuki w pomieszczeniu, obok kanapy stoi rzeźba - męskie popiersie na wysokim postumencie. Na prawej ścianie salonu znajdują się drzwi do łazienki, na lewej - drzwi do kuchni, natomiast na wprost publiczności widać korytarz prowadzący do drzwi wejściowych. Mieszkanie wydającego bestsellery Pierre’a nie należy do przytulnych, tchnie duchem współczesnego wnętrza, mającego świadczyć o wysokim statusie społecznym jego mieszkańców. Jednak jedyne, co możemy powiedzieć o panu domu, to stwierdzenie, że nie ma on żadnych zasad moralnych - odbił żonę najlepszemu przyjacielowi, miał kochankę, a jedną z ulubionych rozrywek uczynił pozbawioną skrupułów drwinę z niewinnego człowieka.

Aktorzy doskonale poradzili sobie z wykreowaniem wyrazistych, lecz wiarygodnych bohaterów, którzy są reprezentantami skrajnie różnych typów ludzkich. Tytułowy głupiec w wykonaniu Piotra Lauksa to fajtłapowaty księgowy, autentycznie rozczulający swoją miłością do modeli z zapałek i bezradnością wobec spotykających go nieszczęść, natomiast bezwzględny, wyrachowany Pierre Marka Ślosarskiego naprawdę budzi odrazę. W grze całego zespołu obserwujemy niezwykłą lekkość, która pozwala na pełne zaangażowanie widza w opowiadaną historię. Tekst Vebera od lat ujmuje publiczność wyważonym humorem - aktorzy Powszechnego wypowiadają najzabawniejsze kwestie mimochodem, jakby od niechcenia, co potęguje komediowe walory tekstu. Reżyser doskonale poradził sobie z pułapkami czyhającymi na inscenizatora komedii.

Śmiech nie jest jedyną reakcja, jaką udaje się wyzwolić w widzach - scena, w której François dzwoni do żony załamanego Pierre’a wywołuje wzruszenie. Paweł Aigner osiągnął w swojej inscenizacji coś, co 10 lat wcześniej nie udało się Bartoszowi Zaczykiewiczowi w jego scenicznej adaptacji „Kolacji dla głupca” - nie przerysował postaci, nie popadł w komediową przesadę, co korzystnie wpłynęło na psychologiczną wiarygodność bohaterów. Z pewnością każdy z widzów wyszedł z teatru z własnym bagażem wątpliwości i pytań. Autorka niniejszego tekstu zastanawia się, dlaczego nimfomanka z ministerstwa, w którym pracuje François, musi nosić nazwisko Oiseau? Cóż, czasem humor prezentowany w przedstawieniu staje się dla recenzenta prawdziwym wyzwaniem…

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
1 marca 2010
Portrety
Marek Ślosarski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia