Lepiej było umrzeć młodo

"W popielniczce diament" - reż. Waldemar Patlewicz - Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach

Stał się nieśmiertelny, tylko dlatego, że zginął u szczytu sławy? Czy naprawdę miał „to coś"? Co pozostaje, gdy gloria przeminie, a głośnie imię zejdzie z warg? Te i inne pytania stawia najnowsze przedstawienie Teatru Śląskiego – „W popielniczce diament". Spektakl przedstawia alternatywną historię losów Zbyszka Cybulskiego, który nie zginął przy wsiadaniu do pociągu na wrocławskim dworcu. Opowiada: „co by było, gdyby..." artysta żył. Nie jest to jednak tylko prosta historia o tym, jak potoczyłyby się losy podstarzałego już dziś idola.

Przedstawienie rozpoczyna się tam, gdzie zakończył się kultowy film Zbyszka Cybulskiego – na stercie śmieci. Reżyser więc od razu daje nam o zrozumienia, że mamy do czynienia z kontynuacją. Do wyłaniającego się ze śmietniska Cybulskiego od pierwszej chwili czujemy sympatię – widzimy zagubionego, starszego pana z brzuszkiem, który jest zbyt wrażliwy, by przyjmować zadawane mu ciosy. Trochę mu współczujemy. Bohater boryka się z niezrozumieniem, pobłażliwym traktowaniem przez młode pokolenie, obłudnymi kolegami. Brak mu tej jednej bliskiej istoty, z którą mógłby po prostu porozmawiać.

Spektakl wpisany jest w klamrę śmietniska, z którego bohater się wyłania i do którego powraca. Całość zbudowana jest na serii powtórzeń, które ulegają drobnym, acz bardzo znaczącym modyfikacjom, np. scena w barze. Przywoływany kilkukrotnie obraz przedstawia kolegów wieszczących koniec Zbyszka i piosenkarkę, której nastrojowy śpiew przywołuje atmosferę minionych lat. Jest ona także niczym antyczny chór komentujący przebieg wydarzeń. Powtórzenia scen za każdym razem każą nam zwrócić uwagę na inny element, w podobnych obrazach odkrywamy zupełnie różne znaczenia.

Spektakl zwraca uwagę na kilka problemów. Postać Cybulskiego wymusza pytania o sławę i talent. Może gdyby nie zginął pozostawiając po sobie pewien niedosyt, poczucie niespełnienia i przeczucie nie do końca zrealizowanych, ale potencjalnie tkwiących w nim możliwości, nie stałby się ikoną, symbolem dla tak wielu? Może to śmierć dała mu nieśmiertelność? I pytania o talent, o to coś nieuchwytnego, co sprawia, że jeden staje się gwiazdą, a inny robotnikiem, tłem. Przedstawienie ukazuje dramat tych niedostrzeganych, którzy całe życie mocują się z materią aktorstwa, a choć nie brak im zdolności, nie zostaną zapamiętani.

„W popielniczce diament" jest także sztuką ukazującą kulisy życia artystycznego. Możemy z niej wyczytać prowokacyjną krytykę świata sztuki. Nie ma w nim miejsca na bliskie relacje, powszechna jest obłuda i żerowanie zarówno na czyimś sukcesie, jak i klęsce. Sława aktora jest wykorzystywana przez reżysera, który traktuje go czysto instrumentalnie, wymieniając gwiazdę na nową, kiedy ta stanie się niemodna, niepiękna, niestosowna. Nie dzieło jest ważne, ale sukces i zysk. Pojawia się także uniwersalny, tutaj już przebrzmiały, motyw artysty, jako jednostki wybitnej ale niezrozumianej, wrażliwej i samotnej.

Mimo ważkich problemów sztuka jest lekka, często zabawna. Spektakl jest dynamiczny i choć krótki, nie mamy wrażenia niedosytu niedopowiedzianej historii. Jest to opowieść spójna zarówno w warstwie fabuły, jak i dobrze z nią zsynchronizowaną scenografią. Przemyślaną, pozbawioną mało znaczących elementów, w całości podporządkowana działaniom inscenizacynym. Scena zasypana jest workami śmieci, z których co rusz się wyłania albo w nich znika główny bohater. Prócz tego kilka rekwizytów: kamera, mikrofon, reżyserskie krzesło. Teatr Śląski wykorzystuje niektóre możliwości swojej sceny, na przykład w postaci podnoszonej platformy, która staje się preonem, barem albo mostem. Wszystko to jest szare, czasem zamglone, rozmywające się w mrokach przestrzeni i czasu.

Spektakl jest także niewątpliwie reżyserskim wyzwaniem dla Waldemara Patlewicza już chociażby ze względu na to, że w główną rolę wcielił się dyrektor Teatru Śląskiego, reżyser i aktor – Robert Talarczyk. Jak sam odtwórca roli przyznał, wcielając się w Cybulskiego bardzo polubił te postać, co zdaje udzielać się widowni, może trochę za bardzo. Cybulski jest tak sympatyczny, ludzki, swojski, że czasem aż niewiarygodny, choć momentami przewidywalny. Szczególnie ryzykowna zdaje się scena, w której główny bohater prowadzi dialog z filmowym Cybulskim. Powycinane i zmontowane fragmenty filmów tak, by wyglądały na rozmowę dawnego i współczesnego Cybulskiego wyglądają może dowcipnie, ale mało wiarygodnie. Ale choć to dość słaby chwyt, może się jednak bronić, bo momentami zdaje się jakby Cybulski w swoich kreacjach zawarł myśli, które dopiero teraz się wydobywają, jakby "on line" odpowiadał na nasze pytania, które jeszcze nie powstały.

Każdy, kto choć raz postanowił zmierzyć się z ikoną, jako twórca i jako widz, wie jak niezwykle łatwo można popaść w niebezpieczny banał. Myślę, że ekipie Patlewicza udało się uchronić przed jego zgubnym skutkiem, chociaż raz po raz nieomal o niego się ocierał.

Do końca jednak nie wiadomo do kogo właściwie adresowana jest ta historia. Czy do tych, którzy dobrze pamiętają wyłaniającą się z ówczesnej szarości postać intelektualnie i do pewnego stopnia obyczajowo awangardowego jak na owe czasy chłopca? Czy może raczej jest to opowieść dla młodego pokolenia, służąca jako impuls do poznania nie tylko twórczości Zbigniewa Cybulskiego, ale także stylu, charakteru i kolorytu jego epoki?

Prawdopodobnie i jedni, i drudzy skorzystają, podczas wygrzebywania ze scenicznego i niescenicznego „śmietnika wspomnień", z płynącej ze sceny Teatru Śląskiego wiedzy o idolu i jego zakończonym tragicznie życiu. Myślę, że i jedni, i drudzy wyjdą zadowoleni.

Barbara Koc
Dziennik Teatralny Katowice
10 czerwca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia