Lewica robi z socrealizmu "Mad Maksa"

"Cement" - reż.: Wojciech Klemm - Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego

Redaktorzy "Krytyki Politycznej" stali się nadzieją na odrodzenie lewicy, bohaterami środowisk akademickich, animatorami życia intelektualnego, siewcami pomysłów i tematów. Ale w teatrze ich doradztwo kończy się zwykle fatalnie dla spektakli.

Socjalistyczne powieści produkcyjne mimo całej literackiej miernoty miały zwykle zwodniczy urok, który pozyskiwał im entuzjastów. Naiwny, kiczowaty, ale w jakiś sposób też podniosły i budzący szacunek urok utopii. Podobnie "Cement" Fiodora Gładkowa, produkcyjniak z 1925 roku, na podstawie którego Heiner Müller (najważniejszy może po Brechcie współczesny dramaturg niemiecki) oparł swoją sztukę pod tym samym tytułem. W historii czerwonoarmisty Gleba Czumałowa (Krzysztof Boczkowski) powracającego po latach bitew do rodzinnej wsi czuć było starą, dobrą, skompromitowaną przez XX wiek powagę, wzniosłość, decorum. Müller nie pozostawił wiele z tej sentymentalnej wizji. Tam, gdzie u radzieckiego pisarza byli herosi, piękne charaktery i moralne ideały, niemiecki sceptyk podstawia interesowność, zepsucie i ból. Dzieci rewolucji pożerają się nawzajem, nowa machina państwowa już w chwili budowania przeżarta jest korozją, jedynym śladem po moralnych priorytetach są powtarzane bezmyślnie hasła. Czumałow prosto z horroru wojny trafia do świata, który zamiast rewolucyjnego postępu, wykonał przewrót w tył. Cofnął się do czasów plemiennych, pierwotnych, w których jedyną zasadą jest siła i manipulacja.

Wojtek Klemm (były dyrektor sceny dramatycznej w Jeleniej Górze, którego odwołaniu towarzyszyły głośne protesty) i dramaturg Igor Stokfiszewski ("Krytyka Polityczna") znaleźli więc dla wystawianego po raz pierwszy w Polsce tekstu przestrzeń niczym z "Lost" czy "Mad Maksa". Ubrani w strzępki sutann i wojskowych mundurów bohaterowie buszują w szczątkach rozbitego Boeinga 777, na śmietnisku mikroświata, który przeszedł apokalipsę. Wyrzuceni poza cywilizację, odcięci od dawnego porządku, prawa, kontroli. Pozostawieni jedynie z własną wrażliwością moralną. Zezwierzęceni. Co chwilę ogarniają ich histeryczne drgawki, które mogą być zarówno turbulencjami, jak i znakiem fizycznej i duchowej agonii. Klemm rozpisał tekst Müllera na sekwencję ostrych fizycznych działań. Sceny przemocy są precyzyjnie opracowane choreograficznie, czasem wręcz komiczne lub wzruszające. Gdy Gleb okłada swoją żonę, która oddawała ciało spragnionym ciepła żołnierzom, między aktorami nie ma ani dotyku, ani kontaktu wzrokowego. On wymachuje jak dziecko pięściami. Ona powoli odwraca głowę. Bez emocji, jakby rozglądała się po świecie, którego już nie zna. Rytmicznie, w tę i z powrotem.

W tym świecie kobiety zunifikowane są jak zwierzęta, niewolnice, bez praw i właściwości. Mężczyźni udają wojowników lub kapłanów. Wrażenie antyutopii, futurystycznego, katastroficznego koszmaru zostaje zachowane. Ale niewiele więcej. W dramacie kataklizmem który dotknął cywilizację, był triumf ideologii. Ideologii niszczycielskiej, ale uzależniającej jak niewola z wklejonego do spektaklu "Wyzwolenia Prometeusza" Müllera.

Spostrzeżenie, że fanatyzm zabija, a wszelkie utopie kończą się rzezią i wypowiadane po raz pierwszy w czasach autora brzmiały jeszcze odważnie i odkrywczo. Podobnie jak wściekłe żądania sprawiedliwości społecznej, chleba, pracy, butów. Nawet "światowy kryzys ekonomiczny" czy "zmierzch neoliberalizmu" nie jest tu wystarczającym kontekstem. Autorzy mylą tropy, dają się uwieść własnym efektownym obrazom. Aktorzy przechodzą od furii do formalnych, baletowych sekwencji, od konwencji bajki do komedii. Z czym ostatecznie grają? Co krytykują? Ideologię czy zmierzch ideologii? Nierówności społeczne czy pomysły na ich rozwiązanie? Sam pomysł "pokażmy antyutopię" przestaje działać w momencie, gdy na scenę wkraczają ostre polityczne postulaty.

Rozważania, kim byliby bohaterowie "Zagubionych", gdyby odebrali marksistowską edukację, wydają się abstrakcyjne.

Problem, jak zmieścić ciekawe skądinąd lewicowe propozycje i diagnozy intelektualne w spektaklu, miał już Jan Klata, który współpracował ze Sławomirem Sierakowskim przy "Szewcach u bram" (TR Warszawa). Wojciech Klemm wpadł już w tę pułapkę, wystawiając z pełną powagą i zaangażowaniem "Piekarnię" Bertolda Brechta w Starym Teatrze w Krakowie (także z Igorem Stokfiszewskim). Wtedy także społeczna czujność spod znaku "Krytyki Politycznej" była dziwnym naddatkiem, zgrzytem w prowadzonym formalnie, komediowo spektaklu. Paradoksalnie patroni teatru politycznego Brecht i Müller wypadają dziś na scenach gorzej niż wystawiana "na politycznie" klasyka.
(mi)

Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
14 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...