Liga Mistrzów

rozmowa z Grażyną Bułką

W swoim życiu zawodowym wielokrotnie grałam panie lekkich obyczajów, dlatego nie była to dla mnie trudność czy tabu, które musiałabym przekraczać. Myślę natomiast, że bycie z widzem sam na sam przez godzinę to bardzo trudna sprawa. Za każdym razem, gdy gram ten monodram, mam straszną tremę i ciągle mi się wydaję, że o czymś zapomniałam, coś przeskoczyłam... - mówi Grażyna Bułka o swoim monodramie "Poczekalnia"

 

Sztajgerowy Cajtung: Trzydzieści lat na scenie-dlaczego tak późno zdecydowała się Pani, by wystawić swój pierwszy monodram?

Grażyna Bułka: Tak naprawdę nigdy w życiu nie chciałam robić monodramów. Chciałam stworzyć coś wspólnie z Piotrusiem [Piotr Bułka, syn Grażyny Bułki, autor scenariusza do Poczekalni, przyp. red.] i myślę, że gdyby nie on, to nigdy bym się na to nie zdecydowała.

Sz. C.: Poczekalnia jest już pół roku na afiszu. Czy wersja premierowa znacznie zmieniła się od tej, którą teraz Pani przedstawia?

G. B.: W zasadzie nie, chociaż wróciłam do jednego monologu, ponieważ wprowadziliśmy kilka skrótów. Po kilku spektaklach doszłam do wniosku, że warto jednak go zachować. Natomiast Piotrek i moja pani reżyser, Asia Zdrada, robią wszystko, żebym nic nie zmieniała [śmiech]. Monodram jest tak trudną formą teatralną, że ja, nie robiąc tego nigdy wcześniej, nie mogę pozwolić sobie na takie improwizacje jak ktoś, kto ma to w małym palcu, ponieważ mogłabym się wysypać, najbardziej trywialnie mówiąc [śmiech]. Poza tym jest to wspólna praca dźwiękowca i oświetleniowca, więc nie mogę sobie pozwolić na jakieś zmiany, ponieważ to również im by dezorganizowało pracę, a my stanowimy całość.

Sz. C.: W wywiadzie dla Agnieszki Kiełbowicz, Pani syn stwierdził, że rozmowy z Panią stały się dla niego źródłem inspiracji...

G. B.: Ten monodram powstawał u Piotrka bardzo długo... Zaczęło się od tego, że pewnego dnia powiedział „Mamo, a jak ja bym ci coś napisał?". Ja oczywiście nie bardzo wierząc w jego możliwości [śmiech], powiedziałam „Dobra, Piotrek, pisz". On stworzył początek i bardzo spodobała mi się ta forma, którą wymyślił na to przedstawienie. Mój syn zna mnie od dwudziestu sześciu lat i doskonale wie, jaką osobą jestem, więc ubrał to tylko w słowa tej postaci. Wiele rzeczy, sytuacji z mojego życia, znajduje się w tej sztuce. Piotrek wie, że interesuję się sportem i kibicuję FC Barcelonie. Kiedyś, będąc w Warszawie, zadzwonił do mnie z tramwaju, gdy przejeżdżał koło Stadionu Narodowego i mówi: „Mamo! Mamo! Mam dla ciebie monolog o sporcie". Czasami podrzucałam mu jakieś pomysły, które on następnie realizował.

Sz. C.: Czy postać, którą Pani gra, była dla Pani wyzwaniem aktorskim?

G. B.: W swoim życiu zawodowym wielokrotnie grałam panie lekkich obyczajów, dlatego nie była to dla mnie trudność czy tabu, które musiałabym przekraczać. Myślę natomiast, że bycie z widzem sam na sam przez godzinę to bardzo trudna sprawa. Za każdym razem, gdy gram ten monodram, mam straszną tremę i ciągle mi się wydaję, że o czymś zapomniałam, coś przeskoczyłam... Czasami przeskakuję i potem muszę do tego wrócić, ale Sergiusz, jako oświetleniowiec i dźwiękowiec, za mną nadąża razem z Mrówką [Iza Mikrut, oświetleniowiec w Teatrze Korez, przyp. red.]. Nawet jeżeli pozwalam sobie niechcący na jakąś pomyłkę, to potrafimy z tego wybrnąć.

Sz. C.: Jakobi i Leidental oraz Białe małżeństwo to spektakle, w których Pani grała. Zostały one wyreżyserowane przez Joannę Zdradę. Czy współpraca sam na sam przy Poczekalni różniła się znacząco? Jak ją Pani wspomina?

G. B.: Powiem tak: różni się tylko tym, że cała uwaga skupia się na mnie. Co do pracy z Asią, to kiedyś jej to powiedziałam, że jeżeli w ogóle zdecyduję się na monodram, to bardzo bym chciała, żeby ona go wyreżyserowała. Po wielu latach wiem, że pracując nad tego typu sztuką, trzeba mieć reżysera, który trochę będzie stał z batem. Czasami nazywam Asię coachem, ponieważ ona bardzo pilnuje aktora i nie odpuszcza, a wtedy ja również potrafię się bardziej zdyscyplinować. To też nie jest tak, że ja się z nią nie kłócę i jej na wszystko pozwalam. Bywało, że sprzeczaliśmy się w trójkę, bo Piotrek przychodził na próby. Żarliśmy się okrutnie [śmiech]. Ona kiedyś stwierdziła, że ten monodram przyniesie mi dużo radości. Myślę, że zaczynam jej powoli nabierać, ale to jeszcze nie to, czego ja oczekuję. Wydaje mi się, że zależy to od ilości powtórzeń: jeżeli zagram go więcej razy, będę mogła poczuć się pewniej i żeby mi to przyszło lekko, łatwo i przyjemnie. Czasami mi się to zdarza, ale to jeszcze nie jest do końca lekkie, łatwe i przyjemne [śmiech].

Sz. C.: Czyli twierdzi Pani, że przy tworzeniu tego typu sztuki ważna jest wcześniej wytworzona więź z reżyserem?

G. B.: Oczywiście. Monodram trzeba robić z kimś, kogo się zna, kogo się szanuje, kogo się ceni. Bardzo lubię Asię, jej sposób pracy, dobrze nam się komunikuje. To wszystko jest bardzo kompatybilne, komputerowo określając. Sztukę można robić wszędzie, tylko trzeba wiedzieć z kim.

Sz. C.: Zagrała pani kilkadziesiąt ról teatralnych. Jakie typy bohaterek preferuje Pani w przedstawianiu na scenie, a jakich woli Pani unikać?

G. B.: Nie mam czegoś takiego, że boję się zmierzyć z czymkolwiek. Zawsze starałam się wykonywać swoją pracę bardzo rzetelnie, bez względu na to, czy była to rola pierwszoplanowa, drugoplanowa, czy epizod. Podchodzę do swojego zawodu bardzo poważnie. Z tymi wcieleniami to jest jak z matką, która ma kilkoro dzieci: wiadomo, że kocha je wszystkie, natomiast ma różne wspomnienia związane z każdym z nich. Mam podobnie. Grałam role, które były dla mnie przełomowe, jednak nie mam wymarzonych bohaterów. Zawsze zmierzam się z tym, co dostaję, bez względu na to, czy jest to małe czy wielkie zadanie aktorskie.

Sz. C.: Jak wyglądają Pani plany na nadchodzący sezon teatralny? Jakieś zmiany?

G. B.: Po trzydziestu jeden latach postanowiłam odejść z mojego ukochanego Teatru Polskiego w Bielsku-Białej i przenieść się na etat do Teatru Śląskiego, który też powoli staje się moim ukochanym. Pewnie to będzie wymagało czasu. Jeżeli ktoś poświęca tyle lat swojego życia jednemu miejscu, to bardzo trudno się z nim rozstać. Z drugiej strony niełatwo przyzwyczaić się do nowego. Jestem w tym wieku, że mogę coś w życiu zrobić. Lubię wyzwania i myślę, że jest to miejsce, w którym zdarzy się coś fajnego, jeżeli chodzi o moje życie zawodowe.

Sz. C.: Nie myślała Pani o tym, żeby wcielić się w rolę reżysera?

G. B.: Oj, nigdy w życiu! Wychodzę z założenia, że każdy powinien robić to, co umie najlepiej. Mnie najlepiej wychodzi to, co robię do tej pory, czyli granie. Mogę ewentualnie pomóc. Czuję rytm, czuję emocje grane na scenie. Reżyseria to nie jest dla mnie zrobienie przedstawienia po literkach, tylko przekazanie za pomocą tekstu intencji, uczuć, które być może nie są w tych literkach zapisane, a to jest wyższa szkoła jazdy. Myślę, że nie każdy aktor to potrafi, ja na pewno nie. Nawet bym się za to nie brała. Zdarzają się wyjątki, lecz do nich nie należę. Jestem osobą, która chce grać, chcę być na scenie, chcę mieć po drugiej stronie kogoś, kto nade mną czuwa, kto mnie kontroluje i komu ufam. Ja i reżyser powinniśmy wykonywać pomysły wspólnie. Często próbuję przekonywać do moich sugestii i tak powinna wyglądać praca twórcza. Jednak jeżeli chodzi o reżyserowanie, absolutnie nie. Ja się do tego nie na-da-ję.

Sz. C.: Co sądzi Pani o kondycji śląskich teatrów?

G. B.: Na Śląsku generalnie zaczęło dziać się mnóstwo ciekawych rzeczy i wiele ludzi po szkołach teatralnych przyjeżdża tu, by występować na lokalnych scenach i współpracować z reżyserami, którzy tutaj tworzą. Śląsk to interesujące miejsce i cieszę się, że mogę być jego częścią.

Sz. C.: Cała Pani rodzina kocha sport, co podkreśla Pani w wywiadach. Czy oglądała Pani ostatnio jakąś rozgrywkę, która wzbudziła w Pani równie szerokie spektrum emocji, co Pani role teatralne wśród publiczności?

G. B.: Oczywiście, ciągle są takie rzeczy. Nigdy nie byłam fanem Legii Warszawa. Wiadomo, każdy Ślązak ma swoją drużynę. Moją był od zawsze Górnik Zabrze. Natomiast żal mi Legii, że niestety w championacie odpadła przez jakieś niedociągnięcia jej pracowników. Mieli po raz pierwszy szanse wystąpić w Lidze Mistrzów, niestety nie udało im się to. Bardzo mnie to rozemocjonowało. Wydawałoby się, że w sporcie jest tak, że ci, którzy wygrywają, mają wszystko. Moi chłopcy trenowali judo zawodowo, szczególnie mój starszy syn. Bywając na zawodach, widziałam, jak, brzydko mówiąc, czasami sędziowie drukują walki. Tej kwestii nienawidzę w sporcie. Jeżeli wchodzi w niego coś, co jest poza nim, jeżeli na wynik mają wpływ ludzie z zewnątrz, to jest bardzo okrutne, niesprawiedliwe... Właśnie taka rzecz mnie zdenerwowała ostatnio.

Dodam też, że nie cierpię kolarstwa, nudzi mnie ono. Natomiast to, czego dokonał niedawno Rafał Majka podczas Tour de Pologne, wzbudza mój podziw. Każdy sport ma w sobie coś takiego, co mnie jako widza może zainteresować. Już się cieszę, ponieważ moje dzieci wykupiły dla mnie i dla mojego męża prezent urodzinowy, czyli bilety na półfinały Mistrzostw Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn.

Sz. C.: Dziękuję bardzo za wywiad.

G. B.: Proszę bardzo. Coś tam z tego skleisz. [śmiech]

Szymon Michlewicz-Sowa
Sztajgerowy Cajtung
8 września 2014
Portrety
Grażyna Bułka

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia