Lubelskie jajo Woody Allena

\'Bóg" - reż: Grzegorz Kempinsky - Teatr im. Osterwy w Lublinie

I Bogu się podobało, i publiczność miała frajdę. Przez półtorej godziny, bo tyle trwała sztuka Woody Allena "Bóg", ludzie po prostu rżeli ze śmiechu. Wiadomo, Allenowskie poczucie humoru nie działa tylko na umarłych. A co, jeśli najlepsze gagi w spektaklu nie były wcale autorstwa słynnego okularnika? Jeśli to reżyser i aktorzy, przerabiając Allena na lubelskie kopyto, błysnęli boskim dowcipem? Tak właśnie było. "Bóg" w Teatrze Osterwy to wyśmienita komedia Grzegorza Kempinsky\'ego na motywach tekstu największego kpiarza Ameryki.

Kempinsky, reżyser teatralny i filmowy, wykładowca w łódzkiej "filmówce", zmierzył się z "Bogiem" po raz drugi i pewnie Bogu dziękuje, że tak się stało. Bo doświadczenie w przypadku sztuki o tak skomplikowanej narracji to rzecz bezcen-na. Jak mawiają birbanci - cięż-ko jest lekko żyć. Z Allenem też było ciężko, chociaż pióro ma lekkie. Sztuka pochodzi z 1975 roku i w oryginale naszpikowana jest odniesieniami do amerykańskiej pop-kultury, które po blisko 40 latach są mało czytelne dla polskich widzów. Więc Kempinksy coś tam wykreślił, przebrzmiałą skandalistkę wtłoczył w nowszy model (w Doris Levine, czytaj Monikę Lewinsky) i dołożył całkiem nowych bohaterów, na przykład Chochoła z "Wesela" Wyspiańskiego. Absurd? Nonsens? Gest od czapy? Tak jest, to Himalaje absurdu i oceany nonsensu, a więc danie jak najbardziej w duchu Allenowskiej przekory, a nawet jeszcze smaczniejsze - dzięki rzadkiej i cennej przyprawie zwanej zaskoczeniem. Rzadko nam ją twórcy serwują, a Kempinsky sypnął pełną garścią. Widzów najpierw wbiło w fotel, potem wybuchli katarktycznym wręcz śmiechem. To się nazywa brawura - przerobić słomę (Wyspiańskiego) na jajo (Allena). Szczegółów zdradzać mi nie wolno, ale wolno powiedzieć, że chocholi taniec jest bezapelacyjnie najlepszą sceną w tej amerykańsko-grecko-lubelskiej komedii. Po prostu genialną! Fantastyczny w każdym znaczeniu tego słowa pomysł reżysera ucieleśnił na scenie Szymon Sędrowki. Chyba sam Woody Allen we wszystkich swoich kilkudziesięciu filmach nigdy nie był tak rozkosznie zabawny jak młody od- twórca Chochoła. Dodajmy, że Sędrowski oparł swą rolę na improwizacji, bo przecież "Bóg" żadnych wskazówek nie mu udzielił. Chocholi taniec to tylko epizod sztuki, ale powinien być sfilmowany i pokazywany po wsze czasy.

Reżyser manipulował nie tylko bohaterami, zmienił również geografię. Przeniósł Amerykę do Polski, a dokładniej do Lublina, Lubartowa, Biłgoraja i Ryk, a jeszcze dokładniej na scenę im. Juliusza Osterwy. Bo "Bóg" to teatr w teatrze, w teatrze, w teatrze. Koncepcję, że pierwszy teatr w tym szeregu jest dziełem Najwyższego, odkładany jako zbyt ryzykowną w przypadku Woody Allena. Znane są jego poglądy na religię, ale może warto je przypomnieć jednym zdaniem: "Nie jestem ateistą, tylko konstruktywną opozycją Pana Boga". Kto, wyciągając wnioski z tytułu sztuki spodzie-wa się, że błyskotliwy opozycjonista posprzecza się z władcą niebios, jest w błędzie. Bóg się wprawdzie pojawia, ale tylko w postaci Zeusa i nikt go poważnie nie traktuje. 

Naprawdę chodzi o ludzi, o środowisko teatru, w którym średnia narcyzmu, samouwielbienia i drażliwości jest dużo wyższa od przeciętnej. Tak to w każdym razie widzi Woody Allen. W sztuce najważniejsze są oczywiście jego dowcipy, ale trzeba przyznać, że wymyślił znakomity sposób powiązania ich w całkiem zgrabną fabułę. Precyzyjne jej poprowadzenie przez Kempinsky\'ego sprawia, że oglądamy spektakl teatralny z prawdziwego zdarzenia, a nie kabaret skeczów różnych, jak to się na przykład zdarzyło z "Bogiem" w Teatrze Polonia w słabej reżyserii Krystyny Jandy. 

Komedia mistrza gatunku jest trudna do wystawienia na scenie. To żonglerka historią literatury i filozofii, kulturowy miszmasz. Oto we współczesnym teatrze odbywa się próba nie ukończonej sztuki o starożytnej Grecji. W jakimś momencie na scenę wchodzi kobieta z siekierą w plecach, a jeden z aktorów przypomina sobie, że opis zbrodni, której ofiarą była ta dama, czytał w Kurierze! (Dziękujemy, panie reżyserze, za miłą dla nas obecność w przedstawieniu). Autorem dzieła przenoszącego akcję w czasy Sokratesa jest Jerzy (Rogalski), pisarz chorobliwie pożądający sławy, kandydat (we własnych oczach) na zwycięzcę festiwalu dramatu antycznego w Delfach. Kłopot w tym, że premiera tuż-tuż, a jemu wciąż brakuje pomysłu na sensowny finał. Kilka rozwiązań, niestety, niegodnych arcydzieła, podsuwa mu kumpel, uroczo niefrasobliwy Wojtek (Dobrowolski), obsadzony w roli niewolnika Kretynika. - Kretynie - zwraca się do niego Jerzy - teatr musi nieść przesłanie! - Od noszenia jest listonosz, teatr jest od rozrywki, odcina się aktor. 

Ten duet jest bezbłędny: powolny, racjonalny, zgryźliwy Jerzy Rogalski i trzpiotowaty, bezczelny, choć jednocześnie tchórzliwy Wojciech Dobrowolski. Mocna, wyrazista relacja, która ich łączy, trzyma w pionie rozbuchaną materię przedstawienia. Krótko mówiąc: świetny tekst, świetne aktorstwo, prześwietna rozrywka.

Teresa Dras
Polska Kurier Lubelski
8 czerwca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia