Ludzie larwy

"Zachodnie wybrzeże" - reż. Maja Kleczewska - Akademia Sztuk Teatralnych

Byłam kiedyś w szkole teatralnej podczas egzaminów wstępnych. Korytarze okupował tłum młodych ludzi, powtarzających z determinacją słowa wyuczonych tekstów. Wszyscy z przejęciem bliskim omdlenia patrzyli na wychodzących z sali kolegów, którzy już stanęli przed komisją. Napięcie, jakie unosiło się w powietrzu, mogłoby uruchomić niejedną elektrownię.

Teraz myślę sobie, że każdy z kandydatów, który już niebawem będzie składał dokumenty, śniąc o przyszłej karierze i sławie, powinien obejrzeć spektakl dyplomowy studentów IV roku krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, zatytułowany "Zachodnie wybrzeże". Z wyreżyserowanego przez Maję Kleczewską przedstawienia dowie się, co czeka go nie tylko na tej uczeni, ale i w przyszłym zawodowym życiu.

Zrozumie, że w teatrze współczesnym aktorów się nie oszczędza. Taplanie się w wodzie, skoki przez wiejące chłodem okno, siniaki na kolanach i innych częściach ciała, jedzenie mandarynek ze skórką i kilka dodatkowych atrakcji to zdaje się chleb powszedni aktorów pracujących z tą reżyserką. Można się z jej metodami czy przyjętą estetyką zgadzać albo nie, ale odmówić jej nie można efektu końcowego, jakim jest uwolnienie emocji, które wręcz eksplodują ze sceny, dotykając bezpośrednio widza.

Bo sama treść "Zachodniego wybrzeża" Bernarda-Marie Koltesa nie jest specjalnie zaskakująca. Do portu przybywa dwójka zamożnych ludzi, przedstawicieli bogatego świata. Nie używa się w nim już pieniędzy tylko kart kredytowych, a roleks i jaguar to symbole luksusu, który zdecydowanie się przejadł. On znużony jest konsumpcją do tego stopnia, że chce dostać się na prom, który przewiezie go na drugą stronę życia. Pomóc mogą mu w tym ludzie-larwy, wyrzutkowie egzystujący na brzegu społeczeństwa. Dla nich przemoc, gwałty, zabicie człowieka są chlebem powszednim, nie wzbudzającym większego zdziwienia.

Zderzenie tych dwóch w gruncie rzeczy podobnych, bo pozbawionych nadziei światów, nie byłoby tak interesujące, gdyby nie klimat, jaki wokół tego spotkania stworzyła reżyserka ze scenografem Markiem Chlandą i przede wszystkim z młodymi aktorami. Od początku poczułam zapach portowej dzielnicy, miejsca zawieszenia, leżącego na granicy życia i śmierci, z którego każdy chce uciec, przeprawić się na drugi brzeg, niezależnie od tego, czym on dla niego jest. I dotyczy to zarówno almodovarowskiego z ducha transwestyty, chłopaka ulicy, któremu krążą po głowie filozoficzne myśli, gwałconej dziewczyny czy kaleki siedzącej na wózku.

Zresztą wszyscy aktorzy stworzyli niebanalne postaci, dlatego też wszyscy są godni wymienienia: Michał Sikorski, Kamila Bestry, Aleksander Talkowski, Maja Wolska, Ireneusz Mosio, Katarzyna Zarychta, Hubert Fiebig, Jakub Guszkowski, Sebastian Magdziński, Iga Rudnicka, Dariusz Pieróg.

Maja Kleczewską trafiła na świetną grupę studentów, z których każdy jest indywidualnością. Nie zanika ona nawet w nadmiarze reżyserski pomysłów, które czasami powinna jednak zastąpić dbałość o dykcję aktorów, bo ona we współczesnym teatrze też jest istotna.

A wracając do młodszych roczników, które będą w tym roku startować do szkoły teatralnej. Jestem przekonana, że każdy z kandydatów, nawet gdy zobaczy, jak muszą poświęcać się starsi koledzy w "Zachodnim wybrzeżu", zrobi wszystko, by móc zagrać u Kleczewskiej człowieka-larwę. Larwy przecież przepoczwarzają się w motyle.

Magda Huzarska-Szumiec
Polska Gazeta Krakowska
13 marca 2019
Portrety
Maja Kleczewska

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia