Lupa ożywia potwory Bernharda

69. Festival d'Avignon

Polski reżyser z maestrią adaptuje Wycinkę austriackiego autora. Jakie to szczęście, że właśnie tak rozpoczął się tegoroczny Festiwal... Jak się okazuje, Święty Graal nie zawsze kryje się na dziedzińcu honorowym Pałacu Papieskiego. Tegoroczne odkrycie Festiwalu w Awinionie miało miejsce poza murami Pałacu, w sali La Fabrica usytuowanej w mało dystyngowanej dzielnicy Monclar.

To tam, w sobotę 4 lipca po południu, Krystian Lupa zaprezentował pierwszy spektakl Festiwalu: Wycinkę na podstawie powieści Thomasa Bernharda. Arcydzieło, co potwierdza owacja na stojąco na koniec przedstawienia trwającego 4 i pół godziny, w języku polskim z napisami. W wieku 72 lat, ten mistrz polskiego teatru sygnuje zachwycający manifest artystyczny, będący komedią ludzką jednocześnie drapieżną i pełną humoru.

Wspólna przygoda Lupy i Bernharda trwa już od dwudziestu lat: to już szósty tekst austriackiego autora przeniesiony na deski przez polskiego reżysera. Obaj mają tę samą radykalną potrzebę odkrycia prawdy, ściągnięcia masek, wyciągnięcia na światło dzienne tego, co niedopowiedziane. Pisząc ten tekst w 1984 roku, na pięć lat przed śmiercią, Bernhard – pogromca austriackiej korupcji i gnuśności – po raz kolejny inspirował się własnym doświadczeniem. A także rzeczywistymi postaciami z artystycznego austriackiego światka, pokazanymi w tekście z wielką siłą satyry, w całej okazałości swojej przeciętności i kompromitacji. Gra, która kosztowała autora głośny proces o zniesławienie, nagonkę medialną i konfiskatę egzemplarzy powieści przez policję, manifestacje przeciw tłamszeniu wolności artystycznej, co wszystko w efekcie przyczyniło się do spektakularnych wyników sprzedaży.

Wycinka – podtytuł Ekscytacja – to przede wszystkim wyzwanie dla teatru. Powieść jest ciągłym monologiem, bez podziału na akapity, bez chwili na zaczerpnięcie powietrza przez całe dwieście stron. Wewnętrzny monolog, przepływ myśli narratora – tylko odrobinę przebranego sobowtóra Bernharda – który przyszedł do swoich dawnych znajomych na „kolację artystyczną" wydaną po samobójczej śmierci ich wspólnej przyjaciółki Joany, pięknej, ale niespełnionej artystki. Lupa adaptuje ten materiał z mistrzowską inteligencją i robi z niego prawdziwy i wielki teatr z udziałem postaci i z dialogami (o ile można użyć tego słowa, postacie tak bardzo zdają się niezdolne do jakiejkolwiek komunikacji). Reżyser wykorzystywał liczne improwizacje aktorów, aby nadać tym postaciom, ledwie przez Bernharda wspomnianym, prawdziwe istnienie z krwi i kości. I to z jakim efektem!

A zatem oto i oni: światek artystyczny, jaki można spotkać zawsze i wszędzie – Lupa z pewnością rozlicza się tu po trosze także z Polską. Małżeństwo Auersbergerów, figury oficjalnej sztuki, które oddały swoje człowieczeństwo, duchowość i etykę, podejmują pisarkę, która uważa się za austriacką Virginię Woolf i inną, która uważa się za austriacką Gertrudę Stein, dwóch młodych pisarzy nazywanych James i Joyce oraz... narratora o nazwisku Thomas Bernhard.

Hipnotyczne crescendo
Wszyscy czekają na aktora wiedeńskiego Burgtheater, który ma dołączyć do nich po przedstawieniu Dzika kaczka Ibsena. Ale to inna postać prześladuje spektakl podczas tego popadającego w chaos wieczoru. Chaosu, którym Lupa kieruje mistrzowską ręką, spokojną intensywnością, w rytm Bolera Ravela, który mógłby posłużyć za metaforę całego spektaklu: to jednocześnie hipnotyczne crescendo, dzieło chcące być zarazem lekkie i uczone, a staje się refrenem, jak i refleksja na temat wariancji.

Przez postać Joany Lupa buduje wspaniały grobowiec dla młodej artystki, która szukała swojej drogi, ale nie odniosła „sukcesu" w socjalnym znaczeniu tego słowa. Grobowiec także dla sztuki w ogóle, tej prawdziwej, która została w kupieckim społeczeństwie zniżona do poziomu użytkowego, politycznego i ekonomicznego. Osią całego spektaklu, w którym pojawiają się także cienie Amy Winehouse i Sarah Kane (która także popełniła samobójstwo w 1999 r., w wieku 27 lat), jest właśnie ta młoda, uświęcona kobieta, której wykadrowaną twarz widzimy na ekranie już od pierwszych minut spektaklu. Piękna niczym w filmach Bergmana, bez upiększeń, w całej bulwersującej sile obnażenia. Kierując dialogiem między scenami filmowymi i tym, co dzieje się na żywo na scenie, Lupa po raz pierwszy wykazuje się wirtuozerią na takim poziomie. Sceny filmowe, jak tę z pogrzebu Joany, cechuje ponadto wewnętrzne piękno.

Aktorzy Lupy są niezrównani w tej grze, w której sztuka przeciwstawia się z całych sił sztuczności rządzącej naszym życiem. Niesprawiedliwością jest, że nie możemy tu wymienić ich wszystkich. Wspomnimy nadzwyczajnych Martę Ziębę (Joana), Piotra Skibę (Thomas Bernhard), Jana Frycza (aktor z Burg) i Wojciecha Ziemiańskiego (Auersberger) – potwory, które w lustrze ukazują sobie nawzajem oblicza złości, mizantropii, narcyzmu i cierpienia.

Ten spektakl jest manifestem nie tylko samego Lupy, ale także dyrekcji Festiwalu, która nim właśnie postanowiła otworzyć tegoroczną edycję. Mamy nadzieję, że po Awinionie i reszta Francji będzie miała okazję zobaczyć to przedstawienie: wychodzi się z niego jednocześnie głęboko wzruszonym, jak i paradoksalnie pokrzepionym. Wycinka sama w sobie udowadnia duchową moc sztuki.

Fabienne Darge
Le Monde
29 sierpnia 2015
Portrety
Krystian Lup

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia