Lustrzane odbicie

"Co się dzieje z modlitwami ...?" - reż. Anna Augustynowicz - Teatr Lalek Pleciuga

Gdyby nie reżyserska inwencja, spektakl Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci zasługiwałby jedynie na wieczny czyściec w zbiorowej niepamięci. A jednak, ze sztuki tak niesfornej literacko Anna Augustynowicz uczyniła coś całkiem znośnego, noszącego znamiona nielichej pomysłowości.

Widzowie, usadzeni tyłem, oglądają przedstawienie w ogromnych lustrach; ponadto nie odbicie widzą, lecz odbicie odbicia – aktorzy poruszają się wewnątrz wielkiej, złotej ramy wielkości sceny. Rama tworzy zaś cudzysłów dla sztuki i sugeruje, że oglądamy obrazek, coś spreparowanego na podstawie prawdziwego życia. Trudno uniknąć skojarzeń z platońską jaskinią i oglądaniem jedynie cieni rzeczywistości.

W tym wielkim cudzysłowie poruszają się równie umowne postaci: Fryzjer, Żona, Muza, Dziadek, Dziecko. Aktorzy (cała obsada jest tu płci męskiej), jak przystało na Teatr Lalek, wyposażeni są w wizerunki postaci, w które się wcielają – wycięte z kartonu, przerysowane aż do karykatury, płaskie, sztuczne, nieprzekonujące. Mają niewiele wspólnego z tradycyjnymi kukiełkami – ale przecież mamy do czynienia z odbiciem idei.

Zresztą w warstwie literackiej sztuka zdaje się nie podążać drogą mimetyczną. Ze sceny słychać dźwięki często nie układające się w zrozumiałe wyrazy i zdania, aktorzy przerzucają się monosylabami, dzikimi okrzykami, chrząknięciami i niewiele mówiącymi powiedzeniami, jak choćby powtarzane przez Dziadka niczym leitmotiv „życie to wielki cyrk”. Dialogi wydają się raczej seryjnymi monologami, nikt nikogo nie słucha, bohaterowie wtrącają swoje treści w cudze, tworząc uciążliwą kakofonię. Po chwili uzyskane zostaje wrażenie, że włączono kilka odbiorników radiowych nadających symultanicznie.

Powtarzane przez cały spektakl rytuały bohaterów i odtwarzanie tych samych „rozmów” zróżnicowanych jedynie pod względem głośności wypowiadanych wyrazów działają usypiająco, a i sztuka nie staje się bardziej zrozumiała dzięki powtarzaniu tych samych niezrozumiałych gestów i słów – zabieg ten prowadzi jedynie do znudzenia graniczącego z irytacją, co jest nie lada wyczynem, gdy spektakl trwa nieco ponad pół godziny.

Głęboko wierzę, że ta sztuka ma treść – nie było mi jednak dane jej zrozumieć. Być może to chybione zabiegi reżyserskie, nie pozwalające dialogom wybrzmieć odpowiednio. Być może jest to dramat z serii tych, które należy czytać w samotności, by w pełni zrozumieć, co autor miał na myśli. Bez względu na powód, jest to spektakl niezrozumiały, a wartość nadaje mu chyba już tylko Anna Augustynowicz ze swoją świetną reżyserską dłonią.

Ewa Bałdys
teatrakcje.pl
5 stycznia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia