Magia Nędzników

"Les Misérables" - reż. Zbigniew Macias - Teatr Muzyczny w Łodzi

Przyjechałem do Teatru Muzycznego w Łodzi na poranny spektakl „Nędzników". Odradzano mi to, ale nie mogłem zobaczyć przedstawienia wieczornego (śpieszyłem się na „Halkę" do Opery Narodowej) i pozostałem przy swoim. Na afiszu zobaczyłem elektryzujące nazwisko: Jakub Wocial, a to, co się wydarzyło, opiszę za chwilę.

Nie będę oryginalny w stwierdzeniu, że „Les Misérables" to jeden z najlepszych musicali tego gatunku. Historia została opowiedziana w sposób niesłychanie wzruszający i szczery, jest pełna smutku i goryczy, ma filmowe zwroty akcji i klasyczne napięcie dramatyczne związane z „czarnym charakterem" (inspektorem policji Javertem, „polującym" przez wiele lat na byłego galernika) oraz dobrymi bohaterami, z którymi się utożsamiamy i którym współczujemy. Okrutny dla nas pisarz Wiktor Hugo, uśmierca bliskie nam osoby: sprowadzoną na drogę rozpusty Fantine, beznadziejnie zakochaną w rewolucjoniście Éponine czy bohaterskiego chłopca Gavroche'a.

Przyznaję, że mam szczególny sentyment zarówno do powieści Hugo, którą czytałem w przedwojennym wydaniu w 9 tomach, jak i do znakomitej przeróbki musicalowej. Oglądałem przedstawienia „Les Misérables" w Londynie i Paryżu. Były bardzo bogate inscenizacyjnie i świetnie obsadzone, może z wyjątkiem pary złodziei – małżeństwa Thénardier. Tam realizatorzy i aktorzy poszli w wygłup i występ wręcz kabaretowy, natomiast w łódzkim spektaklu było inaczej. Pamiętam z Paryża wspaniałego Gavroche'a. Tam dzieci przygotowuje się miesiącami, a nawet latami do grania takiej roli – i widać efekty. W Polsce z tym jest gorzej.

Siadam na środku widowni Teatru Muzycznego w Łodzi. Na batystowej kurtynie widzę wizerunek Gavroche'a z plakatu. Po świetnie zagranej uwerturze (brawa dla orkiestry i pani dyrygent Elżbiety Tomali-Nocuń) podnosi się kurtyna i widzimy galerników w zaklętym kręgu, a w środku wielką machinę z kołami zębatymi. Jedna rzecz mocno mi tu przeszkadza: niektórzy panowie, trzymający w domyśle ciężkie kamienie pokazują nam od razu, że ich rekwizyty są wykonane ze styropianu albo papier mâché. Nie mają w mięśniach napięcia i bólu. Natomiast osobą, która od pierwszej do ostatniej sceny nie odpuści nawet na kilka sekund, jest Jakub Wocial jako Jean Valjean.

Gdy opada znowu batystowa kurtyna z przodu, widzimy na niej projekcję nieba, które jest zachmurzone, groźne i jakby zabrudzone błotem, co ma w tym przypadku uzasadnione skojarzenia. Na pewno głównemu bohaterowi jeszcze daleko do wybawienia, na razie musi przejść przez piekło na ziemi.

W kolejnej scenie jesteśmy na polu, gdzie kobiety zbierają lawendę i dochodzi do awantury z właścicielem. Valjean zostaje pobity, choć trudno w to uwierzyć, ponieważ aktorzy robią to dość nieudolnie i bardzo symbolicznie. Nie chodzi mi o to, aby walić człowieka na scenie po brzuchu i twarzy, ale czuję tu jakiś fałsz, kiedy Wocial gra w sposób filmowy, z ogromnym zaangażowaniem, a niektórzy ludzie z zespołu wykonują pewne ruchy jakby od niechcenia. Jednak prawdopodobnie została przyjęta taka konwencja, ponieważ potem jeszcze mamy wiele razy w spektaklu sceny pobicia bez bicia. Valjean z żółtym paszportem, zwolniony warunkowo po 19 latach galer, jest traktowany jak trędowaty, widzi w oczach ludzi nienawiść i lęk. Słabo wybrzmiało w spektaklu to, że nie jest ani opryszkiem, ani zabójcą, tylko otrzymał tak okrutny wyrok za kradzież bochenka chleba. Ten kontekst jest dość przerażający.

W sytuacji, kiedy ostro wali się w Polsce w Kościół jako instytucję, wymagającą gruntownej reformy, tu mamy dla równowagi sytuację dobrego biskupa, który podaje rękę bezdomnemu i głodnemu, karmi go i pozwala mu się okraść. To naprawdę wzruszająca scena. Oby więcej było takich księży i oby mniej było takich złodziei. W tle widać piękny witraż ze światłem, które wchodzi do środka jak na obrazach religijnych.

Po chwili widzimy transformację Wociala. Minęło 8 lat, jesteśmy w Montreuil-sur-Mer, a Valjean ma własną fabrykę i jest burmistrzem w mieście, uwielbianym i szanowanym przez mieszkańców. Z prawej strony sceny mamy bramę do fabryki z zegarem, kojarzącą się z wejściem na teren wspaniałej łódzkiej Manufaktury. Robotnice przeciągają czarne płótna. Nagle wywiązuje się bójka, kojarząca mi się ze słynną sceną w fabryce cygar z opery „Carmen" Bizeta. Kolejna scena przenosi nas na ulicę z prostytutkami i latarniami. Poznajemy bliżej Fantine (przekonującą Katarzynę Łaską), która musi zdobyć pieniądze, aby zapłacić za utrzymanie córeczki Cosette. Wyrzucona z fabryki sprzedaje swoje piękne długie czarne włosy, a potem – własne ciało. To bardzo poruszająca, dramatyczna scena. Nie ma nic wspólnego z amerykańskimi filmami o prostytutkach, które zakochują się i chcą się zmienić (z naiwną komedią romantyczną „Pretty Woman" na czele). Tutaj mamy desperacki krok kobiety sprowadzonej na dno upokorzenia, a równocześnie broniącej swojej godności. W tak znakomitych dramaturgicznie scenach warto zwrócić uwagę na to, aby nagle jakaś ściana (np. ta po prawej stronie na scenie) nie trzęsła się jak osika przez kilkadziesiąt sekund, ponieważ to bardzo rozprasza i burzy iluzję. Gdy Fantine broni się ostro przed napastującym ją mężczyzną, pojawia się nieczuły na dolę słabej kobiety inspektor Javert (świetny wokalnie i aktorsko Paweł Erdman). Valjean jawi się tu jako wybawiciel uciśnionych, udzielający pomocy ludziom w opresji. Wzruszająca jest również scena, podczas której Valjean ratuje mężczyznę, uwięzionego pod kołami wozu. Ma przecież nieprzeciętną siłę, którą wyróżniał się jako galernik.

To musical, w którym trup ściele się gęsto, tym bardziej, że przecież mamy tu również walki na barykadzie w Paryżu w 1832 roku. Natomiast metaforycznie przez cały czas trwa tu wojna dobra ze złem. Claude-Michel Schönberg (librecista i kompozytor) jest mistrzem kondensacji i budowania napięć. Nie idzie zbytnio na skróty, mimo iż razem z współlibrecistą Alainem Boublilem dokonał rzeczy prawie niemożliwej, aby przełożyć na język teatru muzycznego kultową tasiemcową powieść – dzieło życia Hugo.

Mimo iż zdecydowanie przeważa tu mrok i dojmujący smutek, mamy dla równowagi parę groteskowych bohaterów – małżeństwo Thénardier, zagrane rewelacyjnie przez Mateusza Deskiewicza (aktora związanego na stałe z Teatrem Muzycznym w Gdyni) i Agnieszkę Gabrysiak. Szczególnie Deskiewicz potrafi tu cieniować między wręcz wodewilowym graniem a pokazaniem aktorskiego pazura, drapieżności szczura, nienawidzącego bogaczy i okradającego ich w obrzydliwy sposób. Potworna jest scena, kiedy Thénardier ograbia zmarłych lub nieprzytomnych rewolucjonistów ze złotych zębów, sygnetów i zegarków. Deskiewicz ma ruchy niesamowicie plastyczne, a jego spojrzenie jest chwilami demoniczne i przypomina mi śmiesznego, a zarazem przerażającego Chaplina z filmu „Dyktator".

Wiele jest tu wzruszających scen, jak na przykład ta, kiedy biedna dziewczynka Cosette zostaje wysłana przez wredną Thénardier nocą po wodę i musi iść przez las. W tej roli zobaczyłem bardzo wiarygodną i dobrą wokalnie Marię Przybylską. A propos dzieci, to pojawił się w spektaklu nowy Gavroche – Artur Izydorczyk, który w pierwszym akcie był niepewny wokalnie i nie wykonywał pewnych gestów z odpowiednią energią. Natomiast w drugim akcie przeszedł transformację i na barykadzie wyciskał łzy z oczu, był bardzo dobry, jakby wstąpiła w niego nowa siła. Chłopiec ma talent i warto go szkolić na aktora.

Justyna Kopiszka jako Éponine i Ewa Spanowska w roli Cosette wpadają mocno w pamięć, są wyraziste aktorsko i bardzo dobre wokalnie. Ciekawą postać Mariusa stworzył Marcin Wortmann, z odpowiednią dla tego bohatera delikatnością i wrażliwością, a równocześnie godnym podziwu bohaterstwem. W zespole wyróżniał się Krzysztof Knapczyk z niewielką rolą Studenta / Robotnika. Jest dobry wokalnie i przez cały czas pozostaje aktywny na scenie. Od razu widać, że to aktor, który nadaje się do większych zadań.

Należy pochwalić grono realizatorów z reżyserem Zbigniewem Maciasem na czele. Fantastyczna jest scenografia mistrza Grzegorza Policińskiego, która na niewielkiej jak na musicalowe warunki scenie tworzy wrażenie wielkiej przestrzeni. Dużo daje projekcja w tle oraz rozbudowany podest prosceniowy z frontonami budynków po obu stronach widowni. Dzięki temu jesteśmy jako widzowie jeszcze bardziej wciągnięci w akcję sceniczną, która chwilami przenosi się także na teren przeznaczony dla nas. Wybieganie przez widownię rewolucjonistów czy śpiewanie do nas na proscenium Thénardierów, jedzących kiełbasę z bagietką – to bardzo dobre efekty teatralne. Projekcje multimedialne Mateusza Kamińskiego zostały zrealizowane na bardzo wysokim poziomie, aczkolwiek według mnie niepotrzebne są tu efekty jak z gier komputerowych ze „wstawaniem" domów. Razi mnie też finałowa cukierkowa scena w tle z pięknymi kamienicami i ślicznym niebem. Natomiast bardzo dobry jest efekt podróży w kanałach oraz robi wrażenie animacja pokazująca samobójczy skok z mostu Javerta. Nie zwróciłem uwagi na choreografię w tym sensie, że nie ma tu w spektaklu baletu jako oddzielnego bytu – i to jest wielka zasługa Emila Wesołowskiego, który zajął się także ruchem scenicznym. Właśnie brak oddzielnych bytów w stylu operetkowych popisów baletu świadczy o klasie i nowoczesnym myśleniu mistrza choreografii.

Byłem bardzo miło zaskoczony tym, że młoda publiczność wytrzymała w Teatrze Muzycznym w Łodzi bez problemu na trzygodzinnym spektaklu, nagradzając często artystów mocnymi brawami i okrzykami zachwytu. Nie każdy poranny spektakl jest więc skazany na straty i nie każda młoda publiczność jest niezainteresowana tym, co dzieje się na scenie. To chyba dość prosta zasada, że przedstawienie powinno trzymać w napięciu, a jeśli są to nudy na pudy, to trudno oczekiwać zaangażowania ze strony młodzieży. Kolejne spektakle odbędą się w maju. Kończy się licencja i „Les Misérables" zejdą z afisza Teatru Muzycznego w Łodzi. Jednak pani dyrektor Grażyna Posmykiewicz daje nadzieję, że może za półtora roku uda się powrócić do tego tytułu.

Oby tak było, bo to jest jedna z najlepszych realizacji musicalowych w Polsce, przygotowana z rozmachem i z bardzo dobrą obsadą.

Krzysztof Korwin-Piotrowski
Dziennik Teatralny
22 lutego 2020
Portrety
Zbigniew Macias

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...