Makbet subtelnie utkany

"Macbeth" - reż. Olivier Fredj - Teatr Wielki w Poznaniu

Teatr Wielki w Poznaniu raz jeszcze dowiódł, że ufa w łączenie potencjałów i nie zamyka się w klatce. Nieszablonowa realizacja "Makbeta" budzi swą otwartością i splendorem wiele zachwytu. Budzi też uśpione potwory. Ale to w świecie operowym chleb powszedni. Bo czyż można przejść obojętnie wobec dzieła tej klasy, potraktowanego inaczej? Okazuje się, że nie. I dlatego nie zdziwią mnie zarówno głosy zachwytu, jak i głosy rzeczowej krytyki.

"Makbet" jest dziełem trudnym. Podwójnie trudnym dla mnie, gdyż nie jestem wielkim fanem Verdiego. Ale już na początku spektaklu efektowne temporale otworzyło mnie na nowe odczytanie "Makbeta" i utwierdziło w przekonaniu, że uczestniczę w ważnym wydarzeniu muzycznym. Pierwszą, skutecznie pokonaną przez twórców przeszkodą, jest wtłoczenie akcji w przepięknie i spójnie stworzoną rzeczywistość sceniczną. Przepych poznańskiego "Makbeta" jest smacznie dozowany i niebanalny. Kolejnym walorem jest chór. Jak zwykle urzekający profesjonalizmem i pietyzmem wykonania. No i oczywiście Maestro Chmura. Skupiony, panujący nad orkiestrą, zagadkowo rozsmakowany w Verdim.

Gdy już podjąłem wędrówkę, na jaką zaprosiła mnie poznańska opera, mogłem spokojnie delektować się losami pogubionego i słabego psychicznie Makbeta, złej kobiety jego życia, niewinnych dziatek i całej gromady innych, bardzo smacznie podanych bohaterów. Zagłębiłem się w ich mały, hotelowy światek ponurych intryg i nagłych śmierci. Do końca pierwszego aktu śledziłem kawatyny i cabaletty Lady Makbet, rozterki głównego bohatera w chromatycznym monologu ze sztyletem, krótką konstatację Banka, by wreszcie doczekać się stylowego concertato. Verdi zaczął do mnie mówić, gdyż ktoś odważył się go przystępnie przetłumaczyć na mój język wizualny i kontekstowy. I za to pierwsze brawo!

Aria Lady Makbet z początku drugiego aktu dobrze wprowadza nastrój grozy, jakim winien być ten akt nasycony. Chór płatnych morderców przygotowuje zasadzkę na Banka i jego syna (piękne staccata). Romanca Banka jest wisienką na torcie. Gdy zaczyna się uczta, brindisi Lady Makbet nieco sprowadza mnie na ziemię, że to jednak Verdi, o czym już niemal udaje mi się w międzyczasie zapomnieć, dzięki inwencji twórców. Refren podejmowany przez chór brzmi jednak naprawdę fantastycznie. Zamykający wszystko ansambl jest kolejnym popisem całego zespołu. I za to drugie brawo!

Akt trzeci stoi dla mnie pod znakiem baletu i pięknego, końcowego duetu Makbeta i jego żony. Trudne wykonawczo, naprzemienne pianissima i forte, godne są ze wszech miar uznania i podziwu. A przy tym nieustannie zachwyca scenografia, nieustannie zachwycają kostiumy i światło. To naprawdę trudna sztuka, tak udanie połączyć te elementy. Sztuka nieczęsto osiągana w operze z podobnym pietyzmem i gracją.

Akt czwarty, w którym dochodzi do obalenia tyrana, jest naturalną konsekwencją wykonawczą zamierzeń realizatorów. Tragiczny, skupiony, pełen desperacji i napięcia. Raz jeszcze pokaz swoich możliwości daje znakomity, poznański chór. Niesłychanie pięknym, orkiestrowym kąskiem jest synkopowany wstęp z łkającym solo rożka angielskiego. Aria Lady Makbet z finałowym des i fil di voce nie pozostawia nikogo obojętnym. Publiczność daje temu wyraz zapartym tchem, zakończonym brawami. Aria Makbeta poprzedza atak na zamek, który to atak, pod postacią sinfonii di bataglia w formie fugi, kładzie kres nędznemu żywotowi tragicznego bohatera. Operę zamyka hymn zwycięskich wojsk, w brawurowym wykonaniu, które na długo zapamiętam.

I czego tu chcieć więcej. Chyba tylko, by zobaczyć to jeszcze raz. I za to brawo trzecie!

Cezary Ostrowski
www.kulturaupodstaw.pl
27 października 2016
Portrety
Olivier Fredj

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...