Makrodramat w mikroskali

"Patrz, słońce zachodzi" - reż: B. Nowicka - Teatr im. A. Mickiewicza

Życie na każdym odciśnie swoje piętno, za każdym razem posługując się innym splotem niefortunnych zdarzeń. Tragizm, nieszczęście, rozpacz i ból samotności wpisane są w los człowieka. Nie zmienia to jednak faktu, że nikt nie uczy nas, jak sobie z tym poradzić, żadna szkoła nie przygotowuje na ciosy, które spadają w najmniej oczekiwanych momentach. A bywają chwile, że jest ich całkiem sporo.

„Patrz, słońce zachodzi” to opowieść o ludziach, którym się w życiu nie udało, choć wina nie do końca leżała po ich stronie. Spektakl Bronisławy Nowickiej to studium ludzkiego nieszczęścia - w każdym z bohaterów możemy odnaleźć coś, co zbliża go do nas samych, upodabnia do kogoś z naszych bliskich, przyjaciół, znajomych. Nie ma człowieka, który uniknąłby nieszczęścia - choć w jakimś momencie życia wydaje nam się, że osiągnęliśmy spełnienie, chwilę potem wszystko może runąć jak domek z kart. Dokładnie tak, jak to miało miejsce w świecie wykreowanym przez częstochowskich aktorów.  

Bezrobotna trzydziestoletnia dziewczyna (Sylwia Oksiuta) nie wychodzi z domu - odkąd nieznany sprawca zabił jej trzyletnią córeczkę nie ma po co. Pracująca w markecie kasjerka Justyna (Iwona Chołuj) nigdy nie myślała, że będzie wykonywała ten zawód i wciąż stara się nie myśleć o sobie w kategoriach podrzędnego pracownika sklepu. Pracujący w knajpie, sfrustrowany, niespełniony poeta (Antoni Rot) nie rozumie, dlaczego nikt nie docenia jego twórczości. Pracownik korporacji (Maciej Półtorak) panicznie boi się nadchodzącego weekendu, zastanawia się bowiem, jak nadać sens tym dniom, co zrobić z czasem nie spędzanym w pracy. Kobieta, która została prostytutką (Cecylia Putro) najlepsze lata swojego życia ma już za sobą, nie ma jednak pomysłu na zagospodarowanie tych, które jej pozostały. Schorowany emeryt (Andrzej Iwiński) w samotności czeka końca swoich dni rozwiązując krzyżówki. Upośledzona dziewczyna (Sylwia Karczmarczyk), która uwielbia jeździć na rowerze, stara się zrobić coś, by zauważono jej kobiecość. Siedmiorgu bohaterom przygląda się mężczyzna, przedstawiający się jako Nowotwór (Sebastian Banaszczyk) - w rzeczywistości uosabia on wszystkie krzywdy, które spotykają ludzi.  

Przedstawienie rozgrywa się w nietypowej, pomysłowo skonstruowanej scenografii - na pierwszym planie, tuż przed widownią, ustawionych jest osiem czarnych biurek, które tworzą rząd oddzielający widzów od aktorów. Nad każdym biurkiem wisi lampa w kształcie wydłużonego walca. Biurka, przy których siedzą postaci, mają blaty na zawiasach, tworząc schowki - każdy z bohaterów trzyma tam coś, bez czego nie może się obyć, co ma dla niego szczególne znaczenie (np. bezrobotna dziewczyna wyjmuje spod swojego blatu pluszowego misia, sukienkę i buciki swojej zmarłej córeczki). W głębi sceny, na drugim planie, znajduje się klatka, w której uwięziony jest nagi mężczyzna (Bartosz Kopeć). Żyje on w warunkach, w jakich trzymane są zwierzęta w zoo - dno klatki wyłożone jest sianem, a jedyną „atrakcją” więzienia są dwie półeczki, na które mężczyzna może wskoczyć oraz huśtawka zrobiona z opony przymocowanej dwoma sznurami do sufitu klatki. W takich warunkach trzymany jest człowiek, który pomimo swojego fizycznego uwięzienia zachował więcej człowieczeństwa od bohaterów żyjących na wolności. Poczucie osaczenia, zniewolenia i utraty kontroli nad swoim życiem jest bowiem stanem umysłu, niezależnym od warunków, w których żyjemy.  

W przedstawieniu pojawia się także, choć zastosowana oszczędnie i z umiarem, wideoscenografia - na olbrzymim ekranie przez kilkadziesiąt sekund pokazane zostały obrazy będące ekwiwalentami myśli zmęczonych życiem bohaterów. To właśnie scenografia i bardzo dobre, wyrównane aktorstwo są niewątpliwie jednymi z największych atutów spektaklu. Należy także zwrócić uwagę na dobór tekstu, który pozwolił na zrealizowanie trwającego niespełna godzinę przedstawienia. W teatrze czas pełni niezwykle ważną rolę, panowanie nad nim jest miarą umiejętności inscenizacyjnych i zdolności oddziaływania na widzów. We współczesnym teatrze nie brakuje kilkugodzinnych przedstawień, podczas których do znudzenia powielane są te same treści, co powoduje zamęczanie widza niekończącymi się powtórzeniami. „Patrz, słońce zachodzi” wypada na tym tle niezwykle korzystnie - spektakl kończy się dokładnie w chwili wyczerpania tematu, bez zbędnych dłużyzn i poziomu redundancji potrzebnego odbiorcom sitcomów. Zaufanie względem widza sprawia, że zamiast przesytu czujemy teatralny, twórczy niedosyt. 

Spektakl częstochowskiego teatru to opowieść o genezie zła, niezawinionego cierpienia oraz o granicach wolności, których nie wyznaczają żadne fizyczne ramy, lecz właściwości naszego umysłu, który niejednokrotnie zamyka człowieka w więzieniu jego własnych obaw, lęków, niespełnienia. To historia o upadku porównywalnym do tego, który opisuje Zbigniew Herbert w „Tronie Fortynbrasa” - studium stanu, w którym ideały przegrały z prozą życia. Z poziomu, na którym znaleźli się bohaterowie, widać tylko „czarne słońce o złamanych promieniach”. Wypaliło się. Jak nadzieja na lepsze jutro. Jak człowieka, który przegrał życie.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
2 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...