Mała rzecz, a cieszy

"Sen Nocy Letniej" - reż. Katarzyna Kalwat - 13. Festiwal Szekspirowski w Gdańsku

Mając dziś w zanadrzu dwie refleksje, dobrą i złą, zacznę od tej złej, by spotęgować słodycz dobrej.

Refleksje zrodziły się pod wpływem jednego tytułu w dwóch realizacjach. Tytuł brzmi „Sen nocy letniej”, sklasyfikowany jest jako komedia, choć, zdaje się, jak „Kupiec wenecki”, wcale komedią nie jest. „Snu nocy letniej” wolałoby się nie czytać, ponieważ zazdrości się Szekspirowi każdego koronkowego zdania. Czuje się, że nie ogarnie się nigdy tych ciemnych głębin, o których pisał. Gryzie się ze złości poduszki, że w życiu codziennym używa się co najwyżej kilkuset słów w różnych konstelacjach.

Według Jana Kotta „Sen nocy letniej" można grać w dwóch tradycjach: w tunikach na tle klasycznych schodów albo w konwencji z bajek braci Grimm. Stanisław Barańczak w „Dialogu” dodawał, że gdy słyszymy „z ust aktora spolszczony Szekspirowski kalambur czy z zamierzenia zabawne przejęzyczenie, uśmiechamy się co najwyżej z grzeczności, pokrywając w ten sposób nasze zażenowanie”.
Wczesnym popołudniem wczorajszym biorę więc do ręki opis spektaklu Watermil Theatre. Czytam: „Puk zachwyca pasiastymi rajtuzami”. Po spektaklu myślę: nie zachwyca. Czytam dalej: „Jest to adaptacja intrygująca i prześmieszna, grana nowatorsko i świeżo”. Myślę również dalej: jest to adaptacja polegająca na powiedzeniu tekstu Szekspira wyraźnie, prosto w twarz widza; jest ona grana od linijki, upstrzona gdzie tylko się da nieustanną tautologią (złość: dwie pięści na wysokości piersi; zdziwienie: dwie rozłożone na oścież ręce; zrozumienie faktu: dwie dłonie dotykające głowy).

Spektakl Halla złości mnie, bo bezczelnie pokazuje, że żadnej Wielkie Reformy teatru nigdy nie było, że można robić teatr służący zabiciu czasu, można w czasie spektaklu myśleć o tym, co zje się na kolację. Że teatr może nic nie mówić o moim życiu, może nic nie mówić o żadnym życiu. Może być bezpieczny i zapomniany zaraz po spektaklu. Jest to, rzecz oczywista, kwestia konwencji i poetyki, więc żeby nie wylewać więcej żółci na poetyki przeze mnie nie lubiane, wykonam teraz potężną woltę.

Być może na polskiej scenie nie było okresu spokojnego, przemyślanego teatru. Z romantycznej gorączki przeskoczyliśmy od razu w wiry postmodernizmu, konsumpcjonizmu, bałaganu na scenie; z objęć Konrada w obrazy pulsujących dyskotek i bulimicznego jedzenia pizzy. Najpierw żelazny uścisk polityki, wobec którego teatr był potężnym orężem, potem próba opisania nagłego chaosu, rozmemłania świata hipermarketów, nadmiaru, który okazuje się nic niewart. Polski teatr lat ostatnich powstaje z materii niestałej, jaką jest młoda demokracja, niedookreślona, pełna napięć, sprzeczności, odkrywająca ciągle coś nowego (tu słowo obrony brytyjskiego teatru: jakże grać inaczej, niż frontem do widza, w kraju, gdzie poza minimalnymi wstrząsami od setek lat panuje królowa?). I choć ciągle siedzi mi w głowie scena ze „Snu nocy letniej” Kleczewskiej, kiedy to Helena je znienawidzonego banana z ręki Demetriusza, dusząc się nim, będąc nim gwałcona – choć lubię ten teatr krzykliwy, brutalny, to dzisiaj, w skromnym spektaklu Akademii Teatralnej zmaterializowało się moje marzenie:
a teatr widzę maleńki, ciasne, maciupkie przestrzenie. I to już jest wspomniana refleksja dobra.

Szkic bywa lepszy od napaćkania obrazu drogimi farbami. Półgodzinny zaledwie spektakl AT otwiera wygłaszany nad rozbitym lustrem monolog Heleny, świetnie brzmiący w ustach Lidii Sadowej. „Będę twoim psem”, mówi do nieobecnego Demetriusza, “będę się przed tobą płaszczyć, gardź mną, odtrącaj mnie, zaniedbuj,  ale daj mi za sobą iść”. Siła tego monologu o miłości zmarnowanej, odrzuconej, niespełnionej – jest ogromna; wyprowadza ten fragment tekstu z cienia, tak jak Eliza Borowska wyciągnęła na światło dzienne świetny monolog Dianny w „Fanta$y” Klaty. Potem pojawia się juwenilium piękne, czyste, wysprzątane jakby. Bez koronek, falbanek, szelestu tajemnych szesnastowiecznych materii. Scena jest prawie goła, budowana światłem, pozbawiona czegokolwiek zbędnego. Ta „czystość kadru” w powolnym rytmie ściemnień i rozbłysków światła daje miejsce aktorom na pokazanie, że w teatrze najważniejsza jest myśl o wysokiej temperaturze.

Formalizm Augustynowicz plus emocje i psychologizmy Bergmana. Krótkie sceny są wyostrzone do granic możliwości. Tytania walczy spojrzeniem z Oberonem; Tytania mówi powoli, wydobywając całą ponętną urodę tekstu; Spodek odbywa z Tytanią seans pełnego przemocy, zwierzęcego seksu; Oberon wrzeszczy, miota się po scenie, rozkazuje Pukowi; Tytania zwleka się po orgiastycznej nocy; Tytania dziwi się, że spała z osłem; Tytania na chwiejących się nogach podaje rękę Oberonowi, zgadzając się zmyć tym gestem hańbę ostatniej nocy, mimo obrzydzenia wobec męża; Tytania wybiera bezpieczeństwo. A Puk bawi się pistoletem – puk, puk, pyk, pyk, i zabija Spodka.

Mało? Etiuda? Amatorszczyzna? Niedojrzałość? Za prosto? Każdy ma takiego Szekspira, na jakiego zasługuje. To wspaniałe, że Akademia Teatralna ma właśnie takiego, z surowego, szlachetnego materiału, na którym wiele jeszcze można zbudować.

Anna Wakulik
Gazeta Festiwalowa 4/09
5 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...