Maleńki grom ryżego Henia

"Trylogia" Stary Teatr w Krakowie

Wyznania szczerego entuzjasty teatru

Pamiętam - ryży Henio siedział w drugiej ławce pod oknem. Dawno to było. Wszyscyśmy chodzili w krótkich gatkach i ze smarkiem na wardze, a pani od polskiego miała jazdę na romantyzm. Dzień lekcji o "Reducie Ordona" miał być dniem jej chwały. Recytowała z pamięci, pięknie... Tyle że w ciszy po wersie: "Tu blask, - dym, - chwila cicho - i huk jak stu gromów" - w drugiej ławce pod oknem rozległ się nagle inny grom, maleńki i smutny. Muszę tłumaczyć? Tak, po 93. wersie arcydzieła - ryży Henio puścił bąka.

I nie muszę dodawać: już było po romantyzmie, po Mickiewiczu, po powadze heroicznego czynu, słowem - po ptakach. Na grzbiecie maleńkiego gromu ryżego Henia spiżowy Ordon wleciał w nasz zasmarkany rechot, zatańczył na trzęsących się radośnie krótkich gatkach, skurduplał. Wiem, to jest zdarzonko takie sobie, ale też nie dla rozdymania jego bylejakości je przywołuję.

Otóż, wtedy pojęcia nie miałem, w czym udział biorę, a dziś mam pewność: brawurowy gest dźwiękowy ryżego Henia to było pierwsze w historii polskiego teatru zrewidowanie klasyki! Pierwsze tak dzielne odbrązowienie wielkości! Pierwsze rewolucyjne strącenie mitu z koturnów, ożywienie go ironią, wzięcie w nawias parodii i ukazanie jego bezsilności. Było to pierwsze odczytanie starych nudów przez młodą wrażliwość artystyczną! Mam dziś tego pewność i pragnąłbym skromnym wspomnieniem poszerzyć horyzonty teatrologii polskiej. Nade wszystko zaś mam pewność, iż mechaniki "Trylogii" w reżyserii Jana Klaty nie sposób pojąć bez przywołania przygody ryżego Henia.

Boga chwalić - znamy księgi Sienkiewicza. Nie muszę opowiadać fabuł, romansów, galopad, pojedynków oraz bitew. I nie muszę tłumaczyć, kto zacz Zagłoba, Wołodyjowski albo Kmicic. Wystarczy rzec: wszyscy leżą w wyrach i śpią. Tak się zaczyna opowieść Klaty. I tak się zaczyna w Starym Teatrze rewidowanie sarmatyzmu. Leżą, śpią, a na wygłaszanych z ambony słowach Księdza Kamińskiego nad trumną Wołodyjowskiego - zaczynają się z wyr zwlekać. Kto w miarę przytomny - ten staje, człapie i mamroli. Kto nie - tnie komara dalej... Strach wyznać, lecz jeśli o dynamikę przedstawienia chodzi - to jest wszystko, co da się wyznać. Ot, wańka-wstańka!

Najpierw "Ogniem i mieczem", dalej "Potop", wreszcie "Pan Wołodyjowski". Cztery i pół godziny! Wystawcie to sobie - cztery i pół godziny rześkie jak cztery i pół kobyły Zagłoby! Cztery i pół godziny przewalania się dziwacznych indywiduów w betach na wyrach bądź po scenie. Cztery i pół godziny grochu z kapustą gestów, zdań, fatałaszków i min. I - jakżeby inaczej! - race jaj jak melony! Pół nocy mułu wiców przaśnych! No i - indywidua aktorskie!

Nie mam serca się nad nimi znęcać. Powiem tylko: gdy Wołodyjowski, czyli tragik Kozak w dresie, setny raz robi minę dziadka, który nie kuma, gdzie jest męska toaleta - to słabo mi. I tak ze wszystkimi. Każdy maniacko wymachuje mi przed nosem jednym numerkiem aktorskim średniej jakości. Każdy z osobna i wszyscy do kupy są niczym błazen Halama, który nawet Chrystusa potrafi sparodiować i w kabaret obrócić. Przedrzeźniałeś kogoś kiedyś głupkowato? No to wiesz już wszystko o aktorstwie "Trylogii".

Poduchy, wyra, śmichy-chichy, wygłup, sen, Sienkiewicz sztubackimi gagami w sklerotycznego durnia zmieniony. Taka to jest rewizja sarmatyzmu - jajcarska. I niechby ona sobie taka była! W końcu jeśli Klata nie ma dokumentnie nic do powiedzenia o swych z sarmatyzmem zwarciach duchowych - to niechże czyni jaja. Ale, na Boga, ile razy można jeden lichy dowcip opowiadać, kopytkiem marnego humoru pukać? Przecież w tej "Trylogii", która monstrualnego jąkałę przypomina, wszystko jasne jest już po pięciu minutach - można iść do domu! Po co więc mamy na widowni świrknąć jeszcze pół nocy!

Inaczej niż ryży Henio Klata i Stary Teatr nie mają umiaru w marności swej rewolucyjnej ikry. Wielkość ryżego Henia na tym polegała, że maleńki jego grom trwał krótko. Po prostu - pierdnął ryży Henio raz, młódź w krótkich gatkach raz zarechotała - i można było ruszyć do poważnych spraw. Choćby sam Henio - udanie zrewidował "Redutę Ordona", ale nie został reżyserem teatralnym. Jest murarzem. Żyje sobie spokojnie. Nie zawraca ludziom głowy. Zwłaszcza w nocy.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
25 lutego 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia