Małżeński dramat w Słowackim

"Udręka życia" - reż. Iwona Kempa - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

W spektaklu humor miesza się z goryczą. "Udrękę życia" trzeba koniecznie zobaczyć. Trzeci spektakl, trzeci sukces. Nie może być mowy o przypadku. Iwona Kempa, dyrektor Teatru im. Horzycy w Toruniu, artystyczny dom odnalazła w Krakowie, na scenie Teatru Słowackiego. Po wspaniałych "Rozmowach poufnych" Bergmana i równie udanej "Intymności" Kuerishiego, Kempa zaprezentowała "Udrękę życia" według Hanocha Levina

Levin w ciągu kilku ostatnich lat stał się w Polsce jednym z najchętniej wystawianych dramaturgów. Nic dziwnego, co spektakl - to wydarzenie. Levin to kontynuator wielkiej literatury żydowskiej. W jego twórczości wisielczy humor zaprawiony jest goryczą, a tęsknota za sensem nosi wielowiekową mitologię wydziedziczonego narodu.

Iwona Kempa, również autorka scenografii, w "Udręce życia" maksymalnie ograniczyła sceniczną przestrzeń. Widzimy jedynie łóżko, w kącie pokoju siedzi prozaiczny anioł. Gra pięknie na wiolonczeli, ale skrzydła ma tandetne. Na starym, wysłużonym łóżku leżą ludzie zmęczeni podrabianiem uczuć. Wszystko już sobie powiedzieli - dawno temu. Minęły lata ich świetności. Teraz śpią. Noc nie będzie przyjazna. Siedzący w cieniu łóżka anioł muzyki jest stróżem złej pamięci. Jona Popoch (Tomasz Międzik) zrywa się z łóżka, nakłada marynarkę. Chce odejść, zacząć wszystko od nowa. To ostatni moment na podjęcie takiej decyzji. Jeżeli teraz zostanie, w jego życiu nic już się nie wydarzy. Zostanie w małżeńskim więzieniu z żoną, Lewiwą (Anna Tomaszewska), jej chrapaniem, rozmowami o śledziach. Zaczyna się długa noc niepokoju. Małżonkowie zamieniają się rolami. Raz Lewiwa jest ofiarą, raz Popoch.

Levin mistrzowsko konstruuje sytuacje sceniczne, dialogi w doskonałym tłumaczeniu Agnieszki Olak skrzą się czarnym dowcipem. Jest śmiesznie, żeby za chwilę okazało się, że ów śmiech oznacza przerażenie. Iwona Kempa doskonale pracuje z aktorami. Tomasz Międzik, po "Rozmowach poufnych", po raz kolejny zagrał u tej reżyserki jedną z najważniejszych ról w karierze. Jego Jona jest dużym chłopcem, niedojrzałym mężczyzną marzącym o mamie, który potrafi być jednak również okrutny i odpychający. Boi się siebie, bo przestraszył się życia. Wybitną rolę zagrała też Anna Tomaszewska. Gdyby w Krakowie przyznawano jeszcze "Złote Maski", Tomaszewska nie miałaby wielu konkurentek. Uwiarygodnia ona wszystkie skrajne emocje. Gwałtowność, wyciszenie, naiwność, prymitywizm. Lewiwa to my: wszystkie kobiety, mężczyźni, wszyscy ludzie.

Perełką jest również przejmujący epizod Radka Krzyżowskiego. Zmoknięty Gunkel przychodzi do Popochów o drugiej w nocy. Boli go głowa, chciałby napić się herbaty, marzy o czułości. W niegościnnym domu nieszczęśliwych ludzi jest intruzem bólu. Samotny, zgorzkniały, zły. Popchowie sadystycznie kiwają głowami. Nie kochamy się za bardzo, ale ciągle mamy siebie. Naszą nienawiść, nasze kłótnie. On, głupi Gunkel, nie posiada nawet tego. Jesteśmy lepsi od niego.

W finale przedstawienia, Lewiwa - bardzo stara, siwa panna młoda, patrząc w oczy widzów, mówi, że historia jej małżeństwa z Joną to temat na powieść. Wtedy delikatnie się uśmiecha. W końcu jest odprężona. Jeden z literackich patronów Hanocha Levina, wybitny izraelski prozaik, Amos Oz, pisał w powieści "Mój Michael": "Łagodny wiatr dotykać będzie sosen. Horyzont zblednie powoli. Na bezkresie przestrzeni spłynie zimny spokój." Chłód spokoju w domu Jony i Lewiwy Popochów jest przejmujący.

Łukasz Maciejewski
Polska Gazeta Krakowska
12 października 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...