Mam swoją prostą drogę

Anna Dymna. Aktorka obchodzi 70 urodziny.

- Sama się czasem sobie dziwię, że mam codziennie taką energię, i zawsze chce się wstawać i żyć – mówi Anna Dymna, która kończy 70 lat. - Jestem wciąż szczęśliwa. Mam swoje miejsca na Ziemi, swoje miłości i pasje niezmienne od lat – dodaje. Aktorka, która dzieli swój czas między pracę zawodową oraz działalność wspierającej osoby niepełnosprawne intelektualnie fundacji swojego imienia "Mimo wszystko", nie ukrywa, że nie rozumie, dlaczego rządzący nie wykorzystują pięknych polskich cech. - Np. tego, że lubimy się mobilizować i bić rekordy w pomaganiu. Cały czas trwa jakaś walka i ja się czuję, jakbym mieszkała na polu minowym, będąc osobą publiczną i robiąc coś ponadpolitycznie.

- Anna Dymna, jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych polskich aktorek filmowych i teatralnych, kończy 20 lipca 70 lat. Na świat przyszła w Legnicy jako Małgorzata Dziadyk. Jest absolwentką krakowskiej PWST (1973)
- Dymna stworzyła niezapomniane kreacje w takich filmach jak "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć", "Znachor" i "Dolina Issy" czy serialach "Janosik", "Mistrz i Małgorzata" i "Królowa Bona". Łącznie przed kamerą i w teatrze zagrała ponad 250 ról
- W 2015 r. została laureatką Orła za drugoplanową rolę kobiecą w filmie Janusza Majewskiego "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy"
- Aktorka jest ponadto działaczką społeczną, założycielką i prezeską powstałej 18 lat temu Fundacji Anny Dymnej "Mimo Wszystko"
- Jej trzecim mężem jest aktor i reżyser teatralny Krzysztof Orzechowski. Wcześniej była zamężna z Wiesławem Dymnym (1972-1978), a po jego śmierci ze Zbigniewem Szotą (1982-1989), z którym ma syna Michała
- Telefoniczna rozmowa z Anną Dymną odbyła się kilka dni przed urodzinami aktorki – w wywiadzie opowiada m.in. o upływającym czasie, zdrowiu, łączeniu pracy zawodowej z działalnością fundacji, najważniejszych rolach, potrzebie odpoczynku, uśmiechu i stworzenia ponadpolitycznej formy pomocy ludziom chorym, kondycji Polaków w dobie zbliżającej się IV fali pandemii i... tak głośnych ostatnio cnotach niewieścich

Paweł Piotrowicz: Dziękuję, że znalazła pani czas na rozmowę, pomimo urlopu. Udany?

Anna Dymna - Jak najbardziej. Jestem nad polskim morzem, w tych samych stronach, które odwiedzam niezmiennie od 59 lat. W dzieciństwie przyjeżdżałam do dzikiego, dziewiczego Dębka pod namioty z rodzicami, potem z moim synkiem. Uciekając przed narastającym tłumem, od blisko trzydziestu lat spędzam wszystkie moje wakacje trochę dalej na zachód, w okolicach Kopalina, Lubiatowa i, bez względu na to, ile mam lat, czuję to samo – wolność i radość.

Jest w tych miejscach coś magicznego, w powietrzu i w morzu, do którego wchodzę tak samo jak byłam dzieckiem i jestem równie lekka. I mimo że jeździłam po świecie i byłam na różnych plażach, to takich pięknych jak tu nigdzie nie spotkałam. Znam tutaj każdą ścieżkę, zrobiłam na rowerze tysiące km.

Rozmawiamy kilka dni przed pani urodzinami. Przywiązuje pani dużą wagę do jubileuszy, rocznic czy upływającego czasu?

- Wie pan, zastanawiałam się dziś rano, o czym będę z panem mówić. I, oczywiście, wiem, że mam 70. Widzę to i czuję przecież nieuchronne skutki przemijania, starzenia się organizmu, wszelkie niewygody, niemoce, cierpienia, ale to "przemijanie ma sens, ma sens...", ma nowe barwy, doznania, odczucia. Jestem wciąż szczęśliwa, że żyję. Mam swoje miejsca na Ziemi, swoje miłości i pasje niezmienne od lat. I pewnie z tego powodu jestem dla dziennikarzy najnudniejszym rozmówcą.

Pyta pan, czy urodziny są dla mnie ważne i jak je spędzę. Każdy dzień jest dla mnie ważny. A o tych moich urodzinach, siedemdziesiątych już, wszystko przeczytałam w kolorowych gazetach: gdzie je spędzę, z kim, nawet co będę jadła - tylko dlaczego gęś - więc może nie opowiem prawdy, bo sprawiałbym tym, którzy o tym tak dokładnie donieśli, ogromną przykrość.

Dlaczego przykrość?

- No bo tak ktoś to ładnie wymyśla i zatrudnia informatorów, i przecież się napracuje, i nawet życzliwie pisze przecież... A ja nagle sprostuję, że to nieprawda? Przykro im będzie.

Są dziennikarze i "dziennikarze", tak jak są redakcje i "redakcje".

- Dlatego czasem mam problem z wywiadami. Najbardziej peszą mnie telefony: "Przepraszam, mam pytanko!". A zaskakujące są np.: "Przepraszam, pani Aniu, czy pani ma raka?" i ten prawdziwy zawód, że jestem tylko spod znaku Raka i szczere westchnienie: "Szkoda!". Przykro przecież, byłby news. Szanuję dziennikarzy i "dziennikarzy" i poważnie ich traktuję. Ale czasem dziwi mnie, że są tacy, którzy chcą, by wszystko było nieprawdziwe, wirtualne. A jestem przecież prawdziwym, żywym człowiekiem.

Mówi się, że Polacy się przepracowują, a na urlopach nie potrafią wypoczywać. Pani potrafi?

- Zawsze potrafię. Nie tylko na urlopie. Szybko i skutecznie. Umiem się zatrzymać na pięć minut, popatrzeć w niebo lub dookoła, wziąć kilka spokojnych oddechów, wyrównać puls, odłączyć mózg od problemów... Od blisko dwóch lat nawet papieros już mi do tego nie jest potrzebny. I takie chwile dają mi siły przez cały rok.

Leniuchowanie naprawdę mnie męczy. Nawet na wakacjach. Wolę aktywnie... mimo ciężaru... lat. I z przyjaciółmi. Największą energię zawsze czerpię od ludzi. Jak są obok, żyć się chce. Kilka dni temu spotkałam się z moimi nadmorskimi podopiecznymi. Moja Fundacja "Mimo Wszystko" wybudowała i prowadzi w Lubiatowie Warsztaty Terapii Zajęciowej dla osób z niepełnosprawnościami z gminy Gniewino i Choczewo. Ponieważ zaczynali wakacje, przedwcześnie składali mi życzenia urodzinowe. Jakaż to była radość! Obustronna i prawdziwa. I dostałam plecaczek z kotkiem, uszyty w pracowni krawieckiej, i niebieskiego Robala Szczęścia, efekt pracy w warsztatach ceramicznych. Smutek już mi nie grozi - popatrzę na magicznego Robala i muszę się uśmiechnąć.

Sama się czasem sobie dziwę, że mam codziennie taką energię, i zawsze chce się wstawać i żyć. A dziś wstałam o 4.30.

Tak wcześnie na urlopie?

- Siła przyzwyczajenia. Właśnie wróciłam z filmu. Musiałam wstawać przez kilka dni o czwartej rano, bo mam długą charakteryzację i mój organizm się przyzwyczaił i teraz wcześnie mnie budzi. Dostałam ostatnio trzy role, o których za dużo nie mogę mówić. Teraz byłam na planie serialu "Wielka woda" w reżyserii Janka Holoubka. To jest nieduża rola, ale znacząca. Bardzo ryzykowna i trudna. Takie prawdziwe wyzwanie.

Bardzo się cieszę, że Janek mi zaufał i uwierzył, że to uniosę i zagram. I znów przeżyłam coś zupełnie nowego. Po 52 latach pracy w zawodzie. To dla aktora największe szczęście. Janek daje wspaniałe uwagi i czujnie prowadzi aktora. Mówię "Janek", bo poznałam go, gdy był małym szkrabem, kiedy pracowałam z Gustawem Holoubkiem.

Kogo pani u niego gra?

- Nie mogę teraz o tym opowiadać. To przejmujący epizod, w którym skumulowane są tragiczne losy wielu artystek. Poświęcają życie karierze, sztuce, a gdy mijają lata, przemija uroda, upokorzone starością, samotne, rozgoryczone stają się niepotrzebnymi wrakami. To trudna rola, fizycznie i psychicznie. Grając ją, myślałam z wdzięcznością, że mnie los oszczędza goryczy, rozczarowań i takich czarnych odczuć.

A co daje w zamian?

- W moim życiu wszystko płynie jakoś uparcie w wyznaczonym od początku kierunku, dopełnia się, łapie harmonię. Owszem, miewałam w życiu burze i zawieruchy, jakieś koszmarne wypadki i tragedie, ale odbywam też wyprawy na niezwykle planety wyobraźni. Mam swoją prostą drogę, idę do celu uparcie i na przekór, mimo wszystko szczęśliwa. Mimo różnych tragedii i problemów. I nie zmienia mi się przez dziesiątki lat stosunek do ludzi, do wartości, do pracy. Czasem mnie to zdumiewa, dlaczego mimo wielu doświadczeń, nawet traumatycznych, mimo świadomości i wiedzy o złych stronach życia, mówię wciąż właściwie to samo. W dodatku nie kłamię. Popłaczę sobie czasem, pokrzyczę i dalej kocham życie.

Rzeczywiście pani emanuje uśmiechem.

- Uśmiech to najbliższa droga do człowieka... tak przeczytałam. A ja spotykam na swojej drodze fantastycznych ludzi, jakoś na nich trafiam, a intuicyjny uśmiech pomaga mi się do nich zbliżać. Najwspanialsze i najcenniejsze w moim życiu są właśnie spotkania z ludźmi.

Moja fundacja we wrześniu kończy 18 lat. To jest dla mnie przedziwny uniwersytet życia, taki ostry, przyspieszony kurs. Ileż ja się przez te lata dowiedziałam o mechanizmach działających w naszym świecie. O wielu chyba nie chciałabym wiedzieć. Ileż poznałam ludzkich losów. Dowiedziałam się o ludziach wiele bardzo złych rzeczy, ale i wspaniałych. I widzę, że moja mama miała rację: te dobre naprawdę przeważają.

Na przykład artyści, o których krążą często okrutne i głupie plotki. Znam ich wielu, również tych największych. Pomagają zupełnie bezinteresownie w wielu działaniach. Gdyby nie ich życzliwość, nie byłoby Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, Salonów Poezji, spektakli z moimi podopiecznymi, wielu pięknych piosenek, tekstów, radości, wzruszeń. Tak mało się o tym mówi. W publicznej rzeczywistości królują hejty, wieczne podejrzenia o podstępy, oszustwa, poszukiwanie zła. Podobno dobro jest nudne i lepiej pisać o zboczeniach, przestępstwach, tragediach... to lepiej się sprzedaje. Jest podniecające. Kiedy jest to anonimowa internetowa "twórczość", to mniej boli. Gorzej, gdy takie opinie budują opiniotwórcze osobistości, które przecież powinny pomagać nam żyć i tworzyć z nami lepszy świat. Mój świat jest pełen wspaniałych ludzi. W tym roku na przykład poznałam Sanah, Michała Szpaka, Majkę Jeżowską. Cudowne osoby. Majka to uosobienie młodości. A wie pan, kto jest moją najmłodszą i najradośniejszą koleżanką?

Cały zamieniam się w słuch.

- To Irena Santor. Zawsze uśmiechnięta, gotowa do pomocy, pełna energii. Daje mi odwagę i siłę do działania. Jest dla mnie wzorem. Mam takich mistrzów całe życie. W urodziny zawsze o nich myślę, począwszy od mojej mamy i tych wszystkich ludzi, którzy ciężko nade mną i ze mną pracowali i pracują. W większości to koledzy aktorzy. To jest moja najbliższa rodzina. Kocham ich nad życie.

Domyślam się, że kierowanie fundacją wspierającą osoby niepełnosprawne, nie jest w tym kraju wyzwaniem łatwym.

- Założyłam tę fundację, kierując się odruchem. Przyjaźniłam się z osobami z niepełnosprawnością intelektualną i, gdy działa się im krzywda, nie mogłam na to spokojnie patrzeć. Chciałam za wszelką cenę im pomóc. Nie zastanawiałam się na tym, co mnie czeka. Miałam nadzieję, że dam radę. I udało się. Choć, oczywiście, tylko dzięki wspaniałym ludziom, których zgromadziłam wokół siebie. Wiem jedno: jak się chce pomagać ludziom ciężko chorym, umierającym czy takim, którzy nigdy nie będą inni niż są, jak moi podopieczni, to trzeba to robić z uśmiechem. Nie można epatować chorobą, nieszczęściem, bo to odpycha. Tego uśmiechu uczą mnie zresztą najlepiej moi podopieczni. Dzięki nim zobaczyłam, jak niezwykłą istotą jest człowiek.

A pomaganie nie jest łatwe. Często słyszałam przez te lata okrutne pytania w rodzaju: "Po co pani miliony wydaje na takich...", nie użyję tego słowa, ale powiedzmy, że "... na takich ludzi, którzy nie rokują". Bo moi podopieczni nie założą rodzin, nie skończą studiów. Ale mogą albo w rozpaczy kiwać się przy ścianach i szybko umierać albo się uśmiechać i chociaż chwilami być szczęśliwymi ludźmi. Nie wytłumaczę nikomu, dlaczego ich uśmiech jest taki ważny, ale czuję, że dzięki temu jest jakoś jaśniej i jestem szczęśliwsza. Czyli robię to dla siebie.

Czy człowiek z natury rodzi się dobry?

- To jest problem, o którym mówiła mi moja mama, kiedy byłam dzieckiem. Jej zdaniem człowiek z natury jest dobry, a na pewno chce być, tylko czasem o tym nie wie. Nie rozumiałam tego i powątpiewałam, patrząc na zachowania niektórych ludzi. Mama nigdy się nie oburzała, nikogo nie potępiała, nie bała się inności, starała się zrozumieć każdego. Uczyła mnie najpiękniejszej tolerancji. Pokazywała, że każdemu człowiekowi należy dać szansę, by był szczęśliwy i znalazł w sobie dobro.

Oczywiście, że czasami mamy do czynienia ze skrajną patologią, ale takie patologiczne zło zawsze ma jakieś przyczyny. Staram się zrozumieć, skąd w naszym świecie jest tyle agresji. Zdarza się, że człowiek, któremu pomagam, jest agresywny względem mnie. Tak cierpi, że jedyną energią, jaką jeszcze może z siebie wykrzesać, jest złość, nienawiść i agresja. Ale on wcale nie chce taki być. Motorem nienawiści najczęściej jest cierpienie, samotność, a przede wszystkim kompleksy i niedowartościowanie.

I jak pani na nienawiść reaguje? Pytam także w kontekście pani odpowiedzi do dwudziestoletniego hejtera, który spotkał panią na ulicy, wyrażając rozczarowanie, że nie wygląda już pani jak hrabianka Klarysa.

- Nauczyłam się na nienawiść czy hejt reagować spokojem. Ludzie nie mówią sobie dobrych słów na złość, bo skoro ten mi nie powie, to ja temu też nie powiem. On mnie kopnął, to ja go kopnę mocniej. I zaciska się powoli spirala nienawiści, dusząc wszystkich. Pisał o niej ksiądz Tischner, z którym się przyjaźniłam. Kiedy słyszałam: "Gdy ktoś cię uderzy, nadstaw drugi policzek", dziwiłam się, dlaczego mam to robić. Po latach zrozumiałam, że to często jedyna metoda, by wygrać. Gdy milczę i nadstawiam drugi policzek, nie dostaję drugiego razu. Po co bić kogoś, kto nie reaguje. Bijący nie ma z tego żadnej radości.

Czasem, kiedy ktoś agresywnie się wobec mnie zachowuje, udaję, że tego nie widzę i traktuję go jak wspaniałego człowieka. Wtedy "atak" agresji znika i okazuje się, że to naprawdę, gdzieś w środku fantastyczny człowiek.

Jest takie bardzo stare powiedzenie, że naszym największym obowiązkiem na Ziemi jest być szczęśliwym. Jak jesteś szczęśliwy, to możesz komuś pomóc. Nieszczęśliwy człowiek nikomu nie pomoże.

Pandemia mocno w nas uderzyła, w kulturę także. Eksperci nie mają wątpliwości, że przyjdzie do nas czwarta fala, zwłaszcza że szczepienia idą opornie i do jesieni nie wytworzy się tzw. odporność populacyjna. W jakiej kondycji z tego wyjdziemy?

- Napatrzyłam się na ten COVID i jestem nim bardzo zmęczona. Walczyłam o życie mojego Krzysztofa, patrzyłam na poświęcenie lekarzy, pielęgniarek. Chyba jednak wielu ludzi zdało sobie sprawę, jak to życie jest kruche, krótkie i piękne. I strasznie się martwię, co będzie dalej. Nie wiem, co zrobimy, kiedy przyjdzie następna fala. Żal mi najbardziej dzieci i studentów... uczenie online jest dla wszystkich bardzo męczące. I jednak, gdy nie patrzymy sobie w oczy, trudno przekazać wiele ważnych rzeczy.

Martwię się, jak my psychicznie wytrzymamy kolejny lockdown. Moja mądra przyjaciółka powiedziała mi ostatnio: "Aniu, czy zauważyłaś, że my wszyscy mamy w pewnym sensie dziwną depresję?". I to prawda. Wielu ludzi ogarnia zniewalające zniechęcenie, jakby taka gęsta mgła. Ja bronię się przed nią działaniem. Najbardziej żal mi jednak młodych, bo ja już się nażyłam i napatrzyłam ludziom w oczy.

Ale ci młodzi najbardziej nie chcą się szczepić. Przez takie podejście kolejna fala wydaje się nieuchronna.

- I tego nie rozumiem. Na Festiwalu Zaczarowanej Piosenki były w tym roku piękne koncerty. Mieliśmy przymusową roczną przerwę. Widziałam, jak wielka jest radość z naszego spotkania. Jak cieszyli się nasi niepełnosprawni finaliści, gwiazdy, wszyscy organizatorzy. Przy okazji w dniu koncertów zorganizowaliśmy szczepienia dla każdego, kto się zgłosi. Miałam trzy tysiące dwudawkowej szczepionki i 500 jednodawakowej. Zaszczepiło się, dosłownie, 31 osób pierwszego dnia i 37 drugiego. Niektórzy ludzie nie rozumieją, że szczepienia pozwolą nam spokojniej żyć, a w razie zachorowania dadzą nam szanse przeżycia i lżejszego przebiegu choroby.

Jesteśmy naburmuszonym, niepokornym narodem, wciekamy się łatwo o różne rzeczy, ale z drugiej strony trudno nam odmówić gościnności, szczodrości i chęci pomocy. Potrafimy na przykład bardzo szybko zebrać wielkie kwoty potrzebne na jakiś astronomiczny drogi lek czy operację. Zastanawiam się jednak, czy nie powinien powstać jakiś fundusz, który by dbał o to, by w takich przypadkach reagować i wspomóc osoby dotknięte dramatycznymi sytuacjami? W ten sposób można by dużo lepiej spożytkować pieniądze, które idą na różne ciepłe posadki powiązanych rządem i parlamentem działaczy politycznych i ich rodzin w spółkach Skarbu Państwa albo są wyrzucone w błoto na jakieś nielegalne wybory, które i tak nie dochodzą do skutku.

- Trudny temat pan poruszył. Niestety, coś o tym wiem. Niech pan zobaczy, że bez względu na to, kto rządzi, w Sejmie odbywają się protesty i zawsze opozycja walczy z rządzącymi, używając do tego ludzkiego cierpienia. Gdy rządy się zmieniają, ci, co rządzili, przechodzą do opozycji i znowu walą cierpieniem w rządzących. A ludzie wciąż cierpią.

Prowadzę fundację 18 lat, pomogliśmy tysiącom ludzi, wybudowaliśmy dwa ośrodki dla osób z niepełnosprawnością intelektualną, czyli można powiedzieć, że naprawdę pomagamy ludziom żyć. Przecież mogłabym tego nie robić. I zawsze się dziwnie czuję, gdy traktowani jesteśmy przez władze jak jakaś konkurencja. Przecież nie jestem żadnym rywalem, a często czuję absurdalną rywalizację. Poza tym, ciągłe zmiany polityczne przeszkadzają w pomaganiu. Przecież nie pomagam, by komuś udowadniać, że to on powinien pomóc, lecz tylko dlatego, że ktoś bez tej pomocy nie może żyć.

Ludzie chorzy i niepełnosprawni nie przynoszą dochodu, pieniądze trzeba raczej na nich wydać. I dlatego się o nich nie dba. To naprawdę za trudny temat na urodziny.

To rzeczywiście bardzo smutne.

- Ale prawdziwe. My sobie nawet nie zdajemy najczęściej sprawy, ile siły, radości i ważnych wartości jest w ludziach, którzy są niepełnosprawni. Gdyby się im dało pracę, uruchomiło społecznie, gdyby żyli razem z nami, może nagle by się okazało, że mamy dużo mniej chorób psychicznych. Bo ja widzę, jak kontakt z nimi mnie uzdrawia, jak mnie stawia do pionu, jak mi daje siły.

Wie pan, organizowałam na Rynku w Krakowie przez wiele lat pokazy sportowe z udziałem paraolimpijczyków i niepełnosprawnych sportowców. Nikt mi nie chciał pomóc pokazać tego w telewizji. Nie wiadomo, dlaczego. Bo się wstydzimy? Nie potrafimy tak dobrze grać w siatkę jak ci, co nie mają nóg ani rąk? Ja znam ludzi, którzy bez nóg potrafią biegać i zdobywać szczyty. Gdybyśmy bardziej promowali ich zachowania, na świecie byłoby mniej patologii i depresji. Bo jak się zna takiego Janusza Świtaja, który jest całkowicie sparaliżowany i oddycha przez respirator, a skończył studia, został magistrem psychologii, dalej się kształci, pracuje od lat w mojej fundacji, to przepraszam... choćbym nie wiem, jak się czuła, nie będę narzekać.

Dostrzega pani jakieś światełko w tunelu, że może jednak w Polsce będzie więcej takich osób, których niepełnosprawność nie wyklucza ze społeczeństwa?

- U nas przede wszystkim nie ma dobrze funkcjonujących systemów. Ciągle zmieniają się ustawy, priorytety, życzliwości. Polityka dzieli, miesza.

Nie rozumiem, dlaczego rządzący w naszym kraju nie wykorzystują naszych pięknych polskich cech, np. tego, że lubimy się mobilizować i bić rekordy w pomaganiu. Pięknie wykorzystuje to Jurek Owsiak. Ale i to jest krytykowane. Cały czas trwa jakaś walka i ja się czuję, jakbym mieszkała na polu minowym, będąc osobą publiczną i robiąc coś ponadpolitycznie.

Wie pan, jeśli ktoś mnie pyta o marzenia, to nie mam ich za dużo. Ale na pewno marzę, by powstała w Polsce płaszczyzna, która obejmie wolne od polityki działania – na rzecz osób chorych, niepełnosprawnych, uzależnionych, bezdomnych.

Sztuka też powinna być ponad polityką i pokazywać świat ze wszystkich stron, z wszystkimi przekonaniami. Bo wtedy przecież byłoby fantastycznie, jeśli umielibyśmy się dogadać i zrozumieć. Ale wiem, słyszałam już, że jestem naiwna.

Aktorstwo i prowadzenie fundacji to działania, które wzajemnie siebie napędzają, przez co jedno pomaga w pani przypadku drugiemu?

- Tak oczywiście jest. I trochę dziwne mogłoby się wydawać, że o fundacji mówi się więcej niż o moim aktorstwie, ale, z drugiej strony, to chyba dobrze o niej świadczy. Oczywiste jest, że kiedy miałam 20, 30 czy 40 lat, byłam na szczycie aktywności zawodowej. I wykorzystałam ten czas w sposób idealny, ponieważ bardzo dużo grałam. Teraz, siłą rzeczy, tych ról jest mniej. Ale i bez prowadzenia fundacji tak by było. Nigdy w życiu nie zrezygnowałem z żadnej ważnej rzeczy zawodowej, ani dla dziecka, które urodziłam i sama wychowywałam, ani dla moje działalności charytatywnej, bo głupia nie jestem. Znam kobiety, które rzuciły zawód i poświęciły się dziecku, a potem tego dziecka nienawidziły z tego powodu.

To, że czasem coś gram, utrzymuje mnie cały czas w żywym kontakcie z ludźmi. Podobnie jak praca ze studentami. Dzięki nim nie tracę kontaktu z rzeczywistością ani ze zmianami, które następują w sposób przerażająco szybki. Co prawda w teatrze poszłam niedawno na emeryturę, ale nadal gram w kilku przedstawieniach i nie zamierzam z tego rezygnować. Mówiłam już, że jestem dla dziennikarzy nudna?

Wspominała pani, ale zachowuję zdanie odrębne.

- U mnie w życiu jakoś tak jest, że wszystko się harmonijnie dopełnia. Co jakiś czas miałam ciężkie wypadki i wydawało mi się, że nie będę chodzić, a co dopiero grać, miałam różne przymusowe odpoczynki od zawodu i kto wie, czy to nie było dobre. Albo kiedy musiałam rezygnować z filmów, bo nie było benzyny na dojazdy z Krakowa na filmowy plan. Może dzięki temu nigdy moją piękną, a trudną pracą się nie zmęczyłam. Za to szybko zdałam sobie sprawę, jakie to szczęście uprawiać ten zawód, być na scenie i zapominać na chwilę o cierpieniu, które jest w nas i wokół nas. Scena to dla aktora najlepszy gabinet psychoterapeutyczny.

Myślę, że moją tajemnicą jest to, że ja kocham robić to, co robię, i nigdy nie robię niczego ani dla pieniędzy, ani z wyrachowania. Moja praca jest moją pasją, a jeszcze większą jest fundacja. Jestem w niej wolontariuszem, nie zarabiam na niej, w związku z tym jestem czysta. Nie umiem powiedzieć, dlaczego to robię, bo robię to dla siebie. Dzięki temu jestem szczęśliwa.

O której swojej roli myśli pani ze szczególnym sentymentem?

- Zawsze najbardziej kocham tę, nad którą obecnie pracuję. A jeszcze bardziej taką, którą dopiero dostanę i jest dla mnie jeszcze tajemnicą.

A z tych, które pani zagrała?

- Wie pan, czas weryfikuje nasze pojęcie na temat roli. Mija 40 czy 50 lat i ludzie nadal oglądają "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć", "Znachora" albo "Janosika". Nidy w życiu nie podejrzewałam, jak grałam Anię Pawlaczkę, że ta rola będzie za mną chodzić jak wierny pies całe życie. Dlatego mówię do Jerzego Hoffmana, Sylwestra Chęcińskiego czy Janusza Majewskiego: "Koledzy, ja powinnam wam płacić. Wy mi pomagacie prowadzić fundację". Bo większość sponsorów mówi: "Jezu, pani taka młoda była i piękna, Marysia Wilczur. No dobrze, to dam pani te pieniądze, tak się w pani kochałem. Teraz też jest pani miła." [śmiech].

Na pewno bardzo ważne są dla mnie role, na których najwięcej się nauczyłam, czyli wszystkie teatralne. W teatrze ma się więcej czasu, a pracowałam z najwybitniejszymi reżyserami. I nawet najmniejsza rola np. u Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego, Jerzego Grzegorzewskiego czy Andrzeja Wajdy dawała mi bardzo dużo, co potem mogłam wykorzystywać w filmie, gdzie czasu na próby zbyt dużo nie ma.

Trudno powiedzieć, która rola jest najukochańsza, Myślę, że wszystkie są jak dzieci, bez względu na to, czy to są stare prostytutki czy księżniczki i królowe.

To tak a propos starych prostytutek zapytam, gdyż to bardzo aktualny temat, czy kobieta każdym wieku powinna pielęgnować cnoty niewieście.

- Powiem panu tak: jestem szczęśliwa, że jestem kobietą. I lubię wszystko, co kobietom przynależy: gotuję, robię nalewki i przetwory, zajmuję się mężem, robię na drutach, kopię w ogródku. Lubię to wszystko, bo lubię życie. I bardzo kobiety kocham. Mam różne przyjaciółki, które podziwiam, ale przepraszam, co to byłby za świat bez mężczyzn. Nie miałby sensu i smaku, jak potrawa bez pieprzu.

Oczywiście, wiem, że teraz się mówi o cnotach niewieścich, które trzeba pielęgnować. Robię to całe życie. Człowiek w ogóle powinien pracować nad sobą, czy jest mężczyzną czy kobietą, więc nie rozumiem, dlaczego tylko o cnotach niewieścich rozmawiamy. Faceci też niech się za siebie biorą i cnoty męskie pielęgnują i będą prawdziwymi mężczyznami. Bo, przepraszam bardzo, często widzę takich, którzy nie są. Więc może skupmy się na cnotach ludzkich i nie mówmy o płciach.

Czego pani życzyć z okazji urodzin?

- Żeby powstała ponadpolityczna płaszczyzna do działania, by móc spokojniej ludziom pomagać. No i żeby wirus odszedł, byśmy mogli normalnie żyć i się zabrać za siebie. A sobie to, proszę pana, zdrowia. I moim bliskimi oraz podopiecznym też.

Życzę, by się pięknie spełniło. Zdradzi pani na koniec, jak pani w końcu spędzi te urodziny?

- Myślę, że wezmę butelkę zimnego szampana i udam się z mężem i moją przyjaciółką na plażę, oddaloną o kilkaset metrów od najbliższego człowieka. I trzymając nogi w morzu, leżąc na plaży, napiję się lampki szampana, szczęśliwa, że kończę kolejną dekadę. A proszę mi powiedzieć, bo to jest podsumowujący wywiad, czy...

Nie, absolutnie nie jest podsumowujący.

- Właśnie chciałam powiedzieć, że jak będzie pan chciał podsumowujący, to ja dopiero na stulecie.

Jesteśmy umówieni.

__

Anna Dymna - Aktorka teatralna, filmowa, telewizyjna i radiowa, pedagog. Od roku 1973 występuje w Starym Teatrze w Krakowie. Od 1990 prowadzi zajęcia w PWST w Krakowie. Założycielka i prezes Fundacji "Mimo Wszystko". Twórczyni Krakowskiego Salonu Poezji.

Paweł Piotrowicz
Onet.Kultura
21 lipca 2021
Portrety
Anna Dymna

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...