Marcel i to muzyczne coś

wspomnienie artysty w 49. Międzynarodowy Dzień Teatru

Marcel Kochańczyk zawsze... wystawał. Dosłownie i w przenośni. Jeden z najlepszych w Polsce reżyserów widowisk musicalowych (i nie tylko), obdarzony był przez naturę zdecydowanie ponadprzeciętnym wzrostem.

Trudno go było przeoczyć, wystawał zawsze i wszędzie. Górował nad zespołem w czasie popremierowych ukłonów, a siedząc na widowni wybierał miejsce z boku, żeby nie zasłaniać widoku innym widzom. W środowisku artystycznym wyróżniał się natomiast odwagą i oryginalnością inscenizacji. W Teatrze Rozrywki w Chorzowie, z którym związany był przez 17 lat, zrealizował Marcel Kochańczyk ii premier. Były znakomite i podniosły chorzowską scenę do pierwszej ligi polskich teatrów muzycznych.

Dyrektor Dariusz Miłkowski zaklina się, że Marcel, obdarzony ułańską fantazją, swoją potężną posturę wykorzystał także przy zdobyciu praw autorskich do polskiej prapremiery "Evity", która przez wiele lat była potem sztandarową pozycją chorzowskiej sceny. Po prostu w starych londyńskich kamienicach drzwi są wąskie, a Marcel był duży. Stanął więc w takiej futrynie i oświadczył agentowi, że go (agenta) z biura nie wypuści, dopóki agent na pertraktacje się nie zgodzi. Zagrożony śmiercią głodową właściciel praw do inscenizacji "Evity" uznał przewagę naszego reżysera, a po wysłuchaniu zapewnień, że polska premiera tylko doda sławy musicalowi, zgodził się negocjować. I wcale skóry nie zdarł...!

Anegdot o Marcelu Kochańczyku jest wiele, ale jeszcze więcej uznania dla jego teatralnej roboty. Z nazwiskiem reżysera wiążą się wielkie sukcesy Teatru Rozrywki. To w Chorzowie zrealizował m.in.:"Evitę" właśnie, "Cabaret", "Skrzypka na dachu", "Jesus Christ Superstar" czy "The Rocky Horror Show".

Był reżyserem i scenografem, absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku i Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Uwielbiał wielkie inscenizacje, choć sposobił się raczej do reżyserii dramaturgii klasycznej niż do lekkiej, musicalowej muzy. Ale to ona przyniosła mu sławę, uznanie publiczności i wielką przyjaźń aktorów, gotowych zagrać wszystko, co wymyślił.

Elżbieta Okupska wspomina:

- On nas po prostu lubił i doceniał. Bez względu na to, na którym planie kto grał. Znał po imieniu nie tylko aktorów, ale także tancerzy, chórzystów,

członków orkiestry. Miał też rzadką zaletę: pozwalał wykonawcom na dużo swobody twórczej , każdy mógł zaproponować własne widzenie roli. Jeśli nawet Marcel nie zaakceptował naszego pomysłu, to przynajmniej go sprawdził. Ingerował tylko wtedy, gdy ktoś robił ewidentne głupoty. Wtedy gotów był zabić; tak, bywał impulsywny. Ale ładnie przepraszał... Gdy nakrzyczał kiedyś na jednego z kolegów, a niezupełnie miał rację, pobiłam Marcela parasolką. No, akurat taki rekwizyt miałam pod ręką. Natychmiast się uspokoił, a potem przeprosił; i krytykowanego, i mnie. Facet z klasą! - śmieje się aktorka

Wielkie widowiska miał we krwi; na pewno dzięki talentowi, ale być może także z powodu chorobliwej niemal dawki energii. Wszystko robił szybko, a najszybciej chodził. Koledzy, nie mogąc za nim nadążyć, wysyłali go przodem, żeby kawę zamówił, a gdy dobiegali do stolika, kawa już stygła...

Wyobraźnia teatralna i plastyczne wykształcenie sprawiały, że Marcel przychodził na pierwsze próby z gotową, aż po finał, koncepcją inscenizacyjną. Mimo to aktorzy uwielbiali spotkania, na których wprowadzał ich dopiero w przedstawienie.

- Miał w sobie pasję - mówi Jacenty Jędrusik - i takie godne pozazdroszczenia podniecenie powstającym spektaklem, że wszyscy czerpaliśmy z jego energii kapitał. Czasem nas zaskakiwał. Pamiętam przygotowania do "Cabaretu", w którym grałem Mistrza Ceremonii. Przychodzi Marcel do garderoby, to już chyba w okolicy prób generalnych było, i mówi: "Jacuś, mam pomysł, ale ty mnie chyba za niego zabijesz, to ja ci nie powiem, tylko na kartce napiszę". I pisze: "zgól głowę na łyso". Dziś to nic szczególnego, połowa męskiego rodu chodzi w Polsce z łysą głową, ale w 1992 roku to był szok. A jednak nie zastanawiałem się ani sekundy, wiedziałem, że Marcel dobrze to przemyślał. Łysa głowa Mistrza Ceremonii uczyniła tę postać w chorzowskim przedstawieniu demonicznie wieloznaczną i kompletnie odmienną od filmowego wcielenia Joela Graya -wspomina Jacenty Jędrusik.

Marcel Kochańczyk reżyserował w teatrach w Gdańsku, Gdyni, Gliwicach, Krakowie, Lublinie, Łodzi, Opolu, Olsztynie, Poznaniu, Szczecinie, Wrocławiu, Warszawie, w Niemczech i Anglii, a także w Teatrze Telewizji. Jego drugim domem był jednak Teatr Rozrywki; i może jeszcze Londyn, do którego wyjeżdżał od wczesnej młodości. Pochłaniała go praca, korciły wyzwania. Naszej reporterce Annie Ładuniuk opowiadał, w 1995 roku, że do swojego prawdziwego domu wpada raz na kilka tygodni. Żeby pootwierać okna i wymienić walizki. Miał dwie: jedną zostawiał, drugą zabierał i ruszał szukać kolejnej artystycznej przygody. W tym samym wywiadzie mówił, że jego inspiracje twórcze rodzą się z najróżniejszych powodów. "Evitę" postanowił na przykład zdobyć dla chorzowskiej sceny ze... złości. Jeden z recenzentów, nie mogąc przyczepić się do jego realizacji "Skrzypka na dachu", napisał, że Kochańczyka stać chyba na jakąś prapremierę, a nie tylko powtarzanie znanego repertuaru. Wyzwany na pojedynek, Marcel pojechał do Wielkiej Brytanii i prawa do wystawienia najsłynniejszego wówczas musicalu przywiózł. Cały on!

Maria Meyer, odtwórczyni roli Evity, poproszona o wspomnienie, mówi: 

- Wszystko to, co osiągnęłam w teatrze muzycznym, zawdzięczam Marcelowi. Umiałam śpiewać, ale byłam aktorką dramatyczną, pracowałam w Teatrze Śląskim. Marcel przyszedł któregoś dnia po przedstawieniu, zaprosił mnie do bufetu (ledwo się mieścił, bufecik był niziutki) i zapytał, czy mogę gościnnie zagrać w przedstawieniu muzycznym. Jezu, jak bardzo chciałam... Postawił na mnie, dawał mi coraz większe i coraz trudniejsze role. Po Polly w "Operze za trzy grosze", przyszła Sally w "Cabarecie", apo niej Evita. Może i zachłysnęłabym się tą rolą, ale Marcel powiedział: "Maryśka, dosyć. Teraz zagrasz siostrę zakonną, z zanikami pamięci. Musisz przełamać swój wizerunek, musisz zagrać ostro i w opozycji do poprzednich postaci". I zagrałam w sztuce "Nunsense", tę siostrę właśnie, a potem i Marię Magdalenę, podnoszącą się dopiero z grzechu. I jeszcze jedno - Marcel niczego nie celebrował, nie opowiadał, jakie to szczęście mnie spotkało, że gram wielkie role, w wielkich musicalach. On mówił tylko: "Maryśka, grasz Evitę, cieszysz się?". A ja odpowiadałam: "No pewnie, że się cieszę". I zabieraliśmy się do roboty. Strasznie mi go brakuje, wprost niewyobrażalnie - zamyśla się aktorka. 

Jeśli ktoś myśli, że Kochańczyk trafił do Teatru Rozrywki przez przypadek, to się myli. Dyrektor Dariusz Miłkowski mówi, że to wszystko przez Sopot. Ważne Miasto Sopot, z którego obydwaj, on i Marcel, pochodzili. Znali się od czasów licealnych, i od tamtej pory interesowali się teatrem na serio, choć jeszcze po amatorsku. Miłkowski wylądował zrazu na politechnice, Kochańczyk w szkole plastycznej, ale potem, już ręka w rękę, skończyli reżyserię i weszli, jak to się powiada, w życie zawodowe. Spotykali się często, ale pracowali osobno. Aż pewnego razu Marcel otrzymał propozycję zostania dyrektorem Musichallu (dziś... Teatr Rozrywki) w Chorzowie. Miłkowski wspomina:

- Nie pasował mu ten pomysł, planował być następcą Schillera i Swinarskiego, reżyserować Szekspira i Moliera, no ostatecznie Fredrę, a tu mu jakieś "muzyczne coś" proponują. Może ty, Darek, mówił, spróbujesz. Zobaczymy, może tobie dyrektorowanie lepiej pójdzie. I spróbowałem, bo rzeczywiście równie dobrze czuję się w roli zarządzającego, jak reżyserującego. Ale do głowy nam wtedy nie przyszło, że za kilka lat, w tym samym tandemie, będziemy pionierami teatru musicalowego w Polsce. Bo przyszła taka chwila, że Marcel pokochał to "muzyczne coś". Myślę, że był po Jerzym Gruzie absolutnym mistrzem tego gatunku.

Choroba dręczyła Marcela Kochańczyka przez kilka lat, ale nawet najbliżsi przyjaciele dowiedzieli się o niej dopiero kilka miesięcy przed śmiercią reżysera. On nie był z tych, którzy łatwo się poddawali. Walczył tak długo, jak tylko było to możliwe. Nie oszukiwał się, ale też łatwo życia nie oddawał. Aktorzy Rozrywki wspominają, że do końca snuł artystyczne plany i rozdzielał role w planowanych przedstawieniach. Zmarł w 2002 roku, mając tylko 55 lat.

Ela Okupska do dziś nie rozumie znaczenia pewnej historii. - Dawno temu -opowiadana początku naszej znajomości, gdy oboje mieszkaliśmy jeszcze w domu aktora, Marcel często wpadał do mnie na swój ulubiony bimberek. Sączyliśmy samogon, gadali o sztuce, ale jak tylko Marcel wstawał, zawsze zawadzał o lampę. Powoli stało się już rytuałem, że na widok Marcela krzyczałam: "Uważaj, lampa!". Wyprowadzając się na własne śmieci zabrałam tę lampę, bo bardzo się do niej przywiązałam. Wisiała sobie na nowym mieszkaniu, wisiała, aż któregoś dnia spadła. W tym dniu Marcel umarł.

***

Zespół Teatru Rozrywki chce przypomnieć Marcela Kochańczyka i zaprasza wszystkich wielbicieli jego talentu na specjalny wieczór wspomnień. 27 marca, w Międzynarodowym Dniu Teatru, o godz.19. Ale wszyscy, którzy Marcela znali, wiedzą, że nie zniósłby smutnej uroczystości, zwłaszcza na "własny temat", więc tego wieczoru smutno na pewno nie będzie.

Marcela Kochańczyka wspominać będą: choreografowie Henryk Konwiński i Jarosław Staniek, scenograf Paweł Dobrzycki oraz aktorzy: Maria Meyer, Marta Tadla, Jacek Bończyk, Jacenty Jędrusik. W programie "Marcel Kochańczyk. 17 lat z Rozrywką" znajdą się nie tylko słowa, ale i piosenki ze spektakli w jego reżyserii.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
27 marca 2010
Portrety
Wacław Tkaczuk

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...