Marilyn Monroe i niebieskie koniki

"Szklana menażeria" - reż. J. Jabrzyk -Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu

Repertuar kaliskiego teatru wzbogacił się o kolejny spektakl: w minioną sobotę odbyła się premiera "Szklanej menażerii" Tennessee Williamsa w reżyserii Jacka Jabrzyka

Pochodząca sprzed niemal 70 lat sztuka amerykańskiego dramaturga to już klasyka, obrosła licznymi inscenizacjami i ekranizacjami Trudno nawet mówić, że jest to utwór współczesny, choć jego tematyka jest ponadczasowa w sposób niemal doskonały. "Szklana menażeria" - jeśli potraktować ją literalnie - to banalna historia nieudanej schadzki, czy może dokładniej - bezskutecznego swatania. Z punktu widzenia kobiety i mężczyzny, których to dotyczy, mamy do czynienia z próbą nawiązania bliskiego, intymnego kontaktu, który mógłby przerodzić się w stały związek. Motywy i uwarunkowania tych dwojga ludzi nie są jednak takie same, a że do tanga trzeba dwojga - cała sprawa bierze w łeb. W tych kilku zdaniach opowiedziałem całą fabułę, czyli dużo więcej niż powinienem. Jest to jednak utwór znany, więc nie ma sensu udawać, że nie wiemy, jakie będzie rozwiązanie konfliktu. Chodzi nie o to, co i o czym się opowiada, lecz o to - jak się to robi. Tu otwiera się pole do popisu dla twórców i uczestników inscenizacji, czyli przestrzeń pomiędzy sztuką a spektaklem.

Tennessee Williams napisał utwór idealnie nadający się do rozwinięcia na scenie - nie nachalny, pozostawiający niedomówienia, nie dyktujący reżyserowi i aktorom, co i jak mają robić, a zarazem tematycznie i emocjonalnie poruszający. Co ci artyści sceny zrobili z zaproszeniem do wspólnego opowiadania? Tym, co przemawia do widza jako pierwsze, jest scenografia. Być może wynika to z samego usytuowania widzów w stosunku do płytkiej i bliskiej sceny, ale takie jest pierwsze wrażenie. Widzimy cztery długie rzędy półek, na których stoją poukładane w równych szeregach pluszowe niebieskie koniki - symboliczne odwzorowanie tytułowej szklanej menażerii. Jest ich dokładnie 72, w trzech segmentach, po 24 w każdym. Później nie będą już stać tak równo i będzie ich ubywało, bo pomiędzy zabawkowe czworonogi zaczną wciskać się żywi ludzie. Gdy wdrapują się na półki i zastygają w bezruchu pomiędzy nimi, niejako wyłączają się z uczestnictwa w akcji, choć w każdej chwili mogą do niej powrócić. Tom, którego gra Remigiusz Jankowski, występuje właściwie w podwójnej roli. Jest nie tylko bratem Laury i synem Amandy, pracownikiem hurtowni obuwia, mającym obie te kobiety na utrzymaniu i marzącym o tym, by wyrwać się z kieratu codziennej rutyny, ale też narratorem, który całą tę opowieść otwiera i zamyka. Powiem od razu,* że rola Remigiusza Jankowskiego szczerze mnie usatysfakcjonowała. Tom wyrósł na pierwszoplanową postać dramatu, choć w głównej intrydze zaledwie statystuje - jako brat swojej siostry i przyjaciel Jima. "Statystką" w podobnym sensie jest też Amanda, neurotyczna i nadopiekuńcza matka, zrzędząca i ingerująca w życie swoich dorosłych dzieci, pragnąca, by córka znalazła sobie męża, a syn lepszą pracę, wspominająca własne miłosne podboje z dawnych lat i ciągle gotowa "zaszaleć", choćby w tańcu po kilku kieliszkach wina. W tle tego wszystkiego jest ojciec Laury i Toma, który pewnego dnia porzucił rodzinę i zniknął, by ułożyć sobie nowe życie w dalekim Meksyku. Na scenie nie pojawia się ani razu. Poznajemy go tylko z gorzkich wyrzutów Amandy. Kobiet takich, jak ona są tysiące, jeśli nie miliony. Każdy z nas zna ich przynajmniej kilka i z łatwością odnajdzie je w Amandzie granej przez Bożenę Remelską. To coś, co znamy i... no, może niekoniecznie lubimy. Bożena Remelska w każdym razie może liczyć na sympatię kaliskiej publiczności, tym bardziej, że w tym spektaklu daje z siebie naprawdę dużo. Tom i Laura mogliby jej pozazdrościć temperamentu i energii. Przynajmniej tego. Role Szymona Mysłakowskiego i Katarzyny Kilar także bronią się same. Gdzie w takim razie jest słaby punkt, o ile w ogóle jest?

- Niezależnie od tego, czy sięga po tekst dawny, czy nowy, Jabrzyk stara się w nim dostrzec aktualne problemy współczesnym nam ludzi. Odrzuca historyczne ramy i konwencje epoki, by słowa nasycić dzisiejszymi skojarzeniami i poprzez nie wyrazić kondycję człowieka - czytamy w spektaklowym folderku. Prawda to, a nawet słuszna prawda. Dokładniej mówiąc, słuszne jest założenie. Gorzej z realizacją Reżyser, a zapewne także Jakub Roszkowski odpowiedzialny za przekład i dramaturgię, uwspółcześnili leciwą już nieco "Szklaną menażerię" za pośrednictwem kilku dowcipnych i trafionych - jak im się wydawało - ,"wrzutek" muzycznych i choreograficznych, odsyłających nas do różnych kodów popkultury, od lat 50. po 90. Czegóż tu nie ma? Jest "Let The Sunshine In", czyli finałowa pieśń z musicalu "Hair", jast "Where Is My Mind?" grupy, ,Pixies", jest niezapomniany "Perfect Day" Lou Reeda, jest nawet Amanda ucharakteryzowana na Marilyn Monroe w słynnej scenie z sukienką podwiewaną od spodu. Publiczność w tym momencie rży z ukontentowania, ale gdy Szymon Mysłakowski po raz trzeci z kolei wjeżdża na scenę na deskorolce przebrany za Supermana, nie jest to już nawet śmieszne, lecz irytujące i nudne, choć w założeniu właśnie nudzie mia-ło to zapobiec. Gagi, skecze i cytaty z innych dzieł miały ożywić tę snującą się powoli opowieść, rozjaśnić jej ciemną tonację i "nasycić słowa dzisiejszymi skojarzeniami". Kłopot w tym, że są to skojarzenia średnio rozgarniętych licealistów, którzy swą płytką erudycją i sileniem się na intertekstualne gry próbują pokryć brak innych pomysłów na ten spektakl. Czyli - mamy tu klasyczny rozdźwięk między słusznym założeniem a wątpliwą realizacją. A wystarczyło po prostu na nic się nie silić i przypilnować tylko, by aktorzy zagrali swe role uczciwie i prawdziwie. Co też uczynili. Aktorzy - mimo radosnej twórczości reżysera.

Duża część publiczności wydawała się zadowolona, czego staram się nie lekceważyć i co "Szklanej menażerii" w reżyserii Jacka Jabrzyka może wróżyć długi żywot na afiszu.

(-)
Zycie Kalisza
5 lutego 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia