Marilyn

"Persona. Tryptyk Marilyn" - reż: K. Lupa - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Marilyn - symbol. Marilyn - fotografia. Marilyn - aktorka. Marilyn - ciało. Marilyn - czarownica. Marilyn Monroe Sandra Korzeniak.

Po śmierci Marilyn Monroe Andy Warhol wykorzystał zdjęcie twarzy aktorki, pochodzące z filmu „Niagara” i stworzył obraz-fotografię. Zatrzymał czas w wielokolorowych, jaskrawych odbitkach i jednocześnie przeniósł aktorkę z porządku historycznego w mityczny. Marilyn stała się symbolem. A ponieważ mit przyzwala na wielość wariantów, Marilyn może na kilka dni przed śmiercią znaleźć się w opuszczonej hali zdjęciowej. I może spotkać się z czterema "lustrami" – nauczycielką, fotografem, strażnikiem i psychoanalitykiem – w których przegląda się, odbija i powoli umiera.

Sandra Korzeniak "rozpisana" jest w spektaklu Krystiana Lupy na trzy role. Gra Marilyn Monroe, ikonę XX wieku, kobietę większą i wspanialszą od Chrystusa. Neurotyczną blondynkę, uzależnioną od relacji z innymi, która uciekła z planu zdjęciowego, by ukryć się przed światem. I która zaraz zaprasza świat do siebie, bo nie jest w stanie bez niego funkcjonować.

Gra też drugą Marilyn: Marilyn – aktorkę, marzącą o zagraniu Gruszeńki z „Braci Karamazow”. Roli, którą miał dla niej przygotować Artur Miller i która miała ukazać jej prawdziwy kunszt aktorski. Marilyn próbuje znaleźć Gruszeńkę w sobie, stara się nią być. Jest niebezpiecznie bliska utraty czy też rozpadu własnej osobowości - tak intensywna jest jej praca nad rolą.

I wreszcie Sandra Korzeniak gra siebie. W materiale z prób widać, jak rozhisteryzowana boi się tego, czy jest w stanie zagrać Marilyn, odnaleźć ją w sobie. Ma jeszcze ciemne włosy, nie zaczęto jeszcze żadnej charakteryzacji. Obserwujemy sam początek, zanim jeszcze nastąpi jakakolwiek wymiana. Korzeniak jest wtedy trochę jak Norma Jeane (prawdziwe imię i nazwisko Marylin Monroe - przyp. red.) - zanim obie znajdują w sobie Marilyn i obie wchodzą z nią w głębszą, często bardzo niebezpieczną i balansującą na granicy obłędu relację.

Marilyn sama istnieje tylko na fotografiach. Zatrzymane kadry pojawiają się na tylnej ścianie, ale nawet wtedy widać, że nie jest to ta sama Monroe - Korzeniak. Pozująca jakby od niechcenia, na zdjęciach odsłania się bardziej niż w rzeczywistości. Tysiące zdjęć, szukanie pozy i krótki zgrzyt, kiedy to na moment, zamiast młodej i pięknej, widzimy pokrytą plamami twarz Marilyn. Tej prawdziwej w czasie sekcji zwłok? Czy dopiero po śmierci stała się sobą, kiedy opadły wszystkie maski?

Na scenie Marilyn istnieje tylko w relacjach z innymi. Tworzy przedziwne związki, bowiem nie tylko ona jest od nich uzależniona, również i inni zdają się uwięzieni, zamknięci krążą na orbitach wokół niej, by na końcu złożyć Marilyn w ofierze, odbyć niemy sąd i spalić ją na stosie. A wcześniej, tak jak Marilyn, przejrzeć się w zwierciadle innych. Już nie czterech osób, ale wszystkich widzów zgromadzonych w teatrze.

Marianna Lis
Dziennik Teatralny Warszawa
7 maja 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...