Marionetki na scenie, śpiewacy w ukryciu

"Uprowadzenie z seraju" - reż. Lesław Piecka - Warszawska Opera Kameralna

Opera marionetkowa jako gatunek teatralny jest dziś niezwykle rzadkim zjawiskiem w świecie operowym. A to niezwykle urocza sztuka, utrzymana w równie uroczej konwencji, na granicy baśni. Adresowana jest nie tylko do dzieci i młodzieży, ale również do widzów dorosłych, wszak każdy z nas, dzieckiem podszyty, chętnie powraca do świata dziecięcych fantazji i marzeń, gdzie rzeczywistość bywa o wiele mniej skomplikowana, problemy są zawsze rozwiązywalne, a relacje między postaciami klarowne.

Cieszy zatem fakt, iż Warszawska Opera Kameralna reaktywowała po wielu latach Scenę Marionetek, którą kiedyś powołał tu Stefan Sutkowski. Pierwszym przedstawieniem inaugurującym obecną Scenę Marionetek była premiera opery Mozarta "Uprowadzenie z seraju" w inscenizacji Lesława Piecki.

Czego nie widać

Nawiasem mówiąc, ta mozartowska opera w krótkim czasie już po raz drugi ma swoją premierę w Warszawskiej Operze Kameralnej. Ponad trzy miesiące temu w ramach Festiwalu Mozartowskiego oglądaliśmy tę operę w nowej, uwspółcześnionej inscenizacji Eweliny Pietrowiak. Niestety, najdelikatniej mówiąc, nieprzekonywającej. Żal poprzedniej, doskonałej, autorstwa Ryszarda Peryta.

Teraz mamy kolejne wystawienie "Uprowadzenia z seraju", ale już w diametralnie innej formie. Na scenie zamiast śpiewaków królują duże lalki, marionetki, niektóre wielkości małego człowieka. Zawieszone na długich niciach, prawie niewidocznych na widowni, bo funkcjonują na tle bajecznie kolorowej scenografii, animowane przez lalkarzy (których my, widzowie, nie widzimy) tworzą barwny, bajkowy świat. Natomiast soliści są ukryci w bocznych partiach proscenium za czarną, tiulową kotarą. Słyszymy ich wspaniałe głosy i od czasu do czasu widzimy zarys sylwetki, gestykulacje, ruch, zwracanie się ku sobie przy wykonywaniu niektórych arii czy w słowie mówionym. Śpiewacy, mimo iż nie występują na scenie, jako postaci operowe wchodzą ze sobą w relacje, prowadzą dialogi, ale wizualnie pozostają prawie niewidoczni. Trzeba powiedzieć, iż ta skromność solistów śpiewających przecież za kotarą, a nie w wizualnej części sceny, budzi szacunek i pokazuje, iż artyści, których głosy są przecież fundamentem tego przedstawienia na równi z warstwą muzyczną spektaklu doskonale poprowadzoną przez Tadeusza Karolaka, potrafią stanąć w cieniu na rzecz dobra spektaklu. A są to przecież śpiewacy znakomici.

W premierowym spektaklu partię Konstanzy świetnie głosowo (ale już mniej świetnie dykcyjnie) wykonała Sylwia Krzysiek, w roli jej służącej, Blonde, piękną barwą głosu porwała widownię Aleksandra Resztik, postać Belmonte w pełni przekonywająco wyśpiewał Tomasz Krzysica, podobnie jak Mateusz Zajdel w roli jego służącego Pedrillo. Doskonałą dykcją, głosem i aktorską interpretacją zachwycił Andrzej Klimczak jako Basza Selim, a Sławomir Jurczak w partii Osmina dał wspaniały przykład, iż można idealnie zsynchronizować głos śpiewaka znajdującego się poza sceną z ruchem, animacją marionetki na scenie. Postać Osmina cieszy się największym powodzeniem u publiczności. Już samym swoim wyglądem bawi i intryguje. Przy tym jest nie tylko doskonale poprowadzona wokalnie, ale też artysta lalkarz animujący marionetkę potrafił zastosować taką technikę animacji, że prowadząc w kierunku charakterystyczności, nadał tej postaci wyrazistość i silny rys charakterologiczny, co ubarwiło tę postać i dodało jej żywotności scenicznej.

Świat lalek

Libretto opery Mozarta śpiewane jest i mówione w tłumaczeniu na język polski, inaczej nie miałoby sensu. Publiczność dziecięca skupia się głównie na obrazie i na komunikatywności słowa, zarówno śpiewanego, jak i mówionego. Myślę, że spektakl ten znajdzie właściwy odbiór u dzieci, bo u dorosłej widowni na pewno. Już sama warstwa muzyczna jest przecież wielkim, wspaniałym dziełem samym w sobie. A tu dochodzi jeszcze ustawiony na wysokim poziomie artyzm wokalny solistów i cała część wizualna w postaci ogromnie zabawnie i charakterystycznie pomyślanych marionetek, oprawy plastycznej spektaklu i zajmującej fabuły, którą dziecięcy widz odbiera wprost linearnie (a taki tok narracji jest tutaj zachowany), zaś dorosły widz umieszcza zdarzenia, zgodnie ze swoją wiedzą, w szerszym kontekście. A przy tym dorosła publiczność przede wszystkim wsłuchuje się w niezwykłe piękno muzyka mistrza Mozarta i rozsmakowuje się stroną wokalną przedstawienia.

Z dużą przyjemnością słuchałam i patrzyłam na uroczy, marionetkowy świat lalek sprawnie poruszanych przez umieszczonych gdzieś nad sceną artystów lalkarzy. Trudno powiedzieć, który artysta którą marionetkę animował, wymienię wszystkich lalkarzy, ponieważ w pełni zasłużenie należą im się wyrazy uznania: Elżbieta Bieda, Andrzej Bocian, Dominika Byrska, Magdalena Dąbrowska, Agnieszka Grębosz, Remigiusz Kriese, Weronika Lewoń i Piotr Michalski. To niezwykle trudne zadanie, zwłaszcza jeśli chodzi o operę. Z pewnością łatwiej jest idealnie zgrać słowo mówione przez aktora z ruchem marionetki w teatrze dramatycznym aniżeli w operze głos śpiewaka w długiej arii z zachowaniem lalki na scenie. Zwłaszcza gdy trzeba pokazać relacje zachodzące między postaciami.

Animatorzy i kreatorzy

Specjalnego bajkowego klimatu dodaje przedstawieniu urocza scenografia Marleny Skoneczko ze "słodkim" rogalikiem księżyca na niebie, gwiazdami czy przepływającym w oddali stateczkiem. Natomiast jeśli chodzi o konstrukcję lalek, brakuje mi ruchomej twarzy, to znaczy otwierania ust, otwierania i zamykania oczu. Brak tego sprawia, iż twarz lalek jest nieruchoma, nie wyraża emocji, stanu przeżywania wydarzeń podczas akcji. Ruchomość twarzy marionetek ma też zasadniczy wpływ na relacje zachodzące między bohaterami.

Na pewno o wiele trudniejsza jest animacja marionetkami na długich niciach aniżeli na przykład animowanie lalką wprost z ręki. Niemniej jest to do zrobienia. Sama widziałam takie spektakle parę razy na różnych festiwalach. W pamięci mam zwłaszcza japoński teatr marionetek, jaki zobaczyłam w Amsterdamie w ramach Holland Festival. Lalki były tak skonstruowane i animowane, że funkcjonowała nie tylko pełna mimika, ruchome oczy, otwierające się usta, ale także ruchome palce u rąk, giętkość sylwetki, poprawianie włosów, zwracanie oczu w kierunku drugiej postaci, z którą dialogowały, itd. Zdaję sobie sprawę z długoletniej tradycji japońskiej związanej z marionetkami, która to sztuka należy do ich dziedzictwa narodowego. My także mamy tradycję opery marionetkowej, która prężnie rozwijała się w XVIII w. na dworach naszych arystokratów. Ale w Japonii - odwrotnie niż u nas - szanuje się i pielęgnuje dorobek narodowy i przekazuje się go następnym pokoleniom. Tak jest w przypadku słynnego japońskiego teatru cieni, tańca butoh czy właśnie marionetek.

Marionetkowa wersja opery, zrealizowana właśnie w taki sposób, jak to ma miejsce w Warszawskiej Operze Kameralnej, bez nachalnego unowocześniania formy i języka, na pewno ma duże szanse zainteresowania dzieci i młodzieży muzyką poważną i operą. Może warto więc pomyśleć także o polskich arcydziełach tworzących nasze dziedzictwo narodowe, jak na przykład dzieła Stanisława Moniuszki, zwłaszcza "Straszny dwór". Już widzę w wyobraźni wspaniałe marionetki stylizowane na bohaterów moniuszkowskiej opery, w kostiumach z epoki i w doskonałym wokalnym wykonaniu

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
30 września 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia