Marzy mi się rola amanta

rozmowa z Piotrem Głowackim

Zachwycił krytyków rolą cynicznego esbeka w filmie "80 milionów". Piotr Głowacki, absolwent krakowskiej PWST, był już na ekranie raperem i zabijaką. Ale choć raz chciałby być jak Hugh Grant.

Najzłośliwszy recenzent, jakiego znam, napisał o Twojej roli w "80 milionach": "prawdziwa kreacja - kapitan Sobczak. Cóż to za cyniczny s...syn!" Pochlebia Ci to?

Czytałem tę recenzję. Po tym filmie spłynęła na mnie olbrzymia fala przychylności. To bardzo miłe. Tym bardziej że dzieje się tak po 14 miesiącach od zakończenia zdjęć.

Trudno było obsobaczać w filmie tych Twoich biednych esbeków?

To było nawet przyjemne (śmiech). Na tym polega radość z bycia aktorem, że pozwalamy sobie robić rzeczy przekraczające poprawność. I do tego jesteśmy za to oklaskiwani.

Faktycznie, z Twoich ust w filmie padło najwięcej "k..." "kretynów" i "debili".

Bo miałem niestety do czynienia z samymi kretynami i debilami.

I nikt nawet nie pisnął!

Może się zgadzali z tą oceną. Widać moja, a raczej kpt. Sobczaka, argumentacja ich przekonała. Choć na ekranie zobaczyłem, że za plecami szemrali.

Tych wiązanek nawet nie musiałeś wymyślać. Podobno wystarczyło posłuchać reżysera na planie...

Waldek (Krzystek, reżyser filmu, przyp. red.) jest dosadny w formułowaniu myśli. Kilka lat temu otarłem się o ten jego styl na castingu i pomyślałem "o, nie!". Teraz wiem, że to tylko taki konwenans. Waldek jest bardzo serdeczny.

Ten Twój Sobczak jest taki zły, że aż fajny.

Naprawdę? To mnie zaskoczyłaś. Może dlatego się go lubi, bo przemyciłem do niego trochę Waldka. Chociaż kapitan to postać fikcyjna. Cała nasza praca polegała na tym, żeby był jak najbardziej konkretny. Zastanawialiśmy się, co lubił. Budowaliśmy tę postać ze szczegółów.

A co lubił?

Rzeczy. Miękkie materiały. Podobały mu się ciuchy z Zachodu, peweksu, tamten świat. I podniecało go, że w realiach PRL-u do luksusów z Zachodu dostęp ma tylko on.

I żeby coś takiego mieć, nie waha się skatować opozycjonisty z "Solidarności"?

Nie waha się.

Mówili Ci, że ten esbek ukradł film bohaterom z "Solidarności"?

Tak, i to najbardziej krępujący komplement, jaki mógłbym usłyszeć.

Trzeba było nie grać czarnego charakteru.

Hm. Ten komplement może wskazywać na jakieś niecne zamiary. A z drugiej strony, jeśli po obejrzeniu filmu możliwe jest pomyśleć, że kapitan Sobczak ukradł film ludziom "Solidarności", brzmi to jak wskazówka interpretacyjna. Że to film o tym, jak SB ukradło mit ludziom "S". Mocne.

Ale to przecież panowie z "S" "kradną" 80 milionów. Sobczak chce tylko troszkę tej kasy.

Tylko troszeczkę... Masz rację, to błędny trop.

Nasz kapitan to jednak pikuś przy Januszu, którego grałeś w "Domu złym". Raper Michał z "Ody do radości" też święty nie był. Lubisz role szaleńców?

Nie powiedziałbym o żadnej z tych postaci, że jest szalona. Myślę, że każda z nich ma jakieś silne pragnienie i dąży do jego realizacji.

Janusz rozwala facetowi twarz telefonem z ebonitu!

Chce uratować wioskę, która się pali. To bohater.

To bandzior, którego się boi cała wieś, łącznie z macochą. I jeszcze go bronisz!

Nie bronię. Wyjaśniam jego punkt widzenia.

Twój kolega Sławek Shuty mówi, że jesteś spokojny i małomówny. Ale jak już szajba odbije, to się dzieją... różne rzeczy. Masz w sobie takie szaleństwo?

Tak powiedział? Ale że ja tak prywatnie czy na scenie? (śmiech). Po prostu lubię aktorstwo, stwarzanie z domysłów obrazu człowieka. Żywego, konkretnego, z jego specyficznymi pragnieniami, którym podporządkowuje swoje życie. Hm. W tym sensie chyba każdy z nas jest szalony.

Ale nie każdy katuje, żeby zdobyć pieniądze na ciuchy.

No tak, większość, żeby zdobyć pieniądze, katuje siebie. To, że gram takie a nie inne role, jest kwestią wyboru twórców filmów. Zagrałem Sobczaka, bo Waldek Krzystek zobaczył mnie na castingu do ról tych trzech bohaterów z "Solidarności". I zdecydował, że jednak będę kapitanem.

Czyli chciałeś dobrze, a skończyłeś jako esbek.

Jeśli tak, to jest to jakby wina Waldka. Bo on mnie skutecznie, powiedzmy, zwerbował.

Za co Cię dwa razy wyrzucali ze szkoły aktorskiej?

Wolę myśleć, że wyrzucali mnie po to, żebym był tu, gdzie jestem teraz. Na festiwalu teatralnym spotkałem ostatnio wykładowczynię z mojego studium aktorskiego w Olsztynie. Przyznała, że była wśród tych, którzy mnie wyrzucali. "Ale może dzięki temu oglądam cię teraz w spektaklu Starego Teatru" - powiedziała mi.

Co takiego przeskrobałeś?

To bardzo... złożone sytuacje. Można powiedzieć, że wprowadziłem w błąd mój budzik. Mogę to też zrzucić na niepohamowane dążenie do zmiany.

Do szkoły aktorskiej zdawałeś 9 razy, studiowałeś 9 lat. To jest ta chęć zmiany?

Studiowałem na pięciu uczelniach, aktorstwo i prawo. Ale czas studiów, który najlepiej pamiętam, to drugi rok w szkole aktorskiej w Krakowie. Miałem 26 lat. Zacząłem wtedy rozróżniać, że wykładowca uczy swojego punktu widzenia na aktorstwo, a nie "całego" aktorstwa. Wcześniej buntowałem się wobec pewnych metod i poglądów, odczuwając je jako "jedyną słuszną drogę". Nie potrafiłem się w tym odnaleźć. W Krakowie odkryłem, że każdy nauczyciel w pewnym sensie wykłada swój najszczęśliwszy moment.

W wywiadach opowiadasz o swoich profesorach - Globiszu i Treli jak o dobrych kumplach...

Tak opowiadam? Zawsze czułem, że są bardzo otwarci i może to sprawia, że tak otwarcie się o nich mówi. Ten bliski kontakt z profesorami to cecha krakowskiej szkoły. Tutaj nauczyłem się, że aktorstwo to jest droga życia, że będziesz pracować z tymi a nie innymi ludźmi, że będziesz czekał na propozycje, dołączasz do taboru.

Mówili Wam, że będziecie mieli pod górkę?

Mówili, że to specyficzna droga, i nie ukrywali, jaka. Że musisz ją pokochać, żeby nią iść.

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Treli, z którym się klepiesz po plecach.

No bo po plecach się z nim nie klepałem. I nie dostawałem od profesorów porad życiowych, raczej przykłady. Oni bardzo wiele przekazują tym, jak się zachowują. Opowiem ci anegdotę. Ostatnio udało mi się Treli oddać dwie stówy. Pożyczył mi je, gdy byłem jeszcze na studiach, trzy lata temu. No więc oddaję, a on jeszcze mówi: Jeśli pan nie ma, to spokojnie, ja poczekam.

I to wszystko zdradziłeś dla Warszawy... Czemu?

Zdradziłeś, co za okrutne słowo... Aż tak to nie. Dwoje krakusów mieszka ze mną w Warszawie. A gdy patrzę w komputer, na tapecie mam cmentarz Rakowicki. Takie wspominki, zaduszki po Krakowie... Gram jeszcze tutaj w dwóch sztukach. I przy dobrych wiatrach jestem tu raz w miesiącu. To dla mnie jak pobyt w sanatorium. Cały dzień kawiarnie, książki, spotkania, potem spektakl. To na mnie bardzo dobrze działa.

Planujesz tu wrócić?

Jestem otwarty na propozycje.

Wyjechałeś z powodu filmu?

Nie. Wyjechałem, bo Grzesiek Jarzyna, któremu zawdzięczam fundamentalne doświadczenie "Terenu Warszawa", zaproponował mi etat w Teatrze Rozmaitości Warszawa. Ale on też jest krakowski. Jego mistrzami byli szef Starego Teatru Mikołaj Grabowski i Krystian Lupa. A TR i Nowy Teatr to przecież niemal w całości szkoła krakowska.

Ale to w Krakowie masz zagrać w love story Shutego.

Mam.

Chce Cię obsadzić jako romantycznego kochanka.

Sławek wie, co mnie kręci... To moje marzenie! Zagrać w komedii romantycznej.

To nie jest nudne?

Hugh Grant całe życie tak ma i chyba się nie nudzi.

No coś Ty? Chciałbyś być Hugh Grantem?

A ty nie?

Nie, bo jest brzydki. A tak a propos filmowych kochanków, to ile masz wzrostu?

Jak mawia Jan Englert, wzrost idealny dla aktora. 1,70 m.

On ma 1,70 m? A wygląda na wyższego.

Bo ekran wydłuża. To znaczy wywyższa. Tak naprawdę wszyscy wielcy amanci są niewysocy.

A grałeś kiedyś takiego?

Nie! Chociaż ktoś napisał, że kapitan Sobczak to amant.

Ślepy jakiś?

Nie podobał ci się mój kapitan?

Podobał, ale już ustaliliśmy, że był cynicznym s...synem.

Amant nie może być taki?

Nie. Ma być miły i dobry jak Rudolf Valentino.


Uhm. To będzie dla mnie miła odmiana. Kochać na ekranie musi być bardzo przyjemnie!

Marta Paluch
Polska Gazeta Krakowska
3 grudnia 2011
Portrety
Piotr Głowacki

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...