Matołek ekologiczny

"Koziołek Matołek" - reż. Ondrej Spišak - Teatr Na Woli im. T. Łomnickiego w Warszawie

Zaczyna się niezbyt atrakcyjnie. Aktorzy w wygodnych jasnych strojach robią sobie rozgrzewkę: skaczą, biegają, próbują instrumentów, tupią, wybuchają śmiechem. Jedynym stałym elementem na scenie jest coś w rodzaju szerokiego ni to stojaka, ni to trzepaka, na który nawinięty jest rulon pakowego papieru. Koncepcja wyszła niewątpliwie od scenografa Františka Liptáka (autora oprawy niezapomnianego Robinsona Crusoe czy Buratina w Teatrze Lalka), który zdołał namówić reżysera i aktorów na zabawę, kształtowanie i ogrywanie tego jednorodnego materiału

Już pierwsza scena zgrabnie zaadaptowanego przez Marię Wojtyszko tekstu ksiąg o przygodach Koziołka Matołka pokazuje, że całość pokazu będzie polegała na konstrukcji i dekonstrukcji, ujawnianiu „bebechów”, kulis tworzonego ad hoc teatralnego świata. Na rozwiniętym jak tren papierze aktorzy rysują domowe sprzęty. Najpierw sufitową lampę z żarówką. Żarówka, ku uciesze dzieci, zaczyna błyskać, a po chwili pojawia się aktor z latarką i demonstruje, na czym polegał prosty trik podświetlania z drugiej strony. Następnie pod lampą pojawia się wyposażenie pokoju – obraz, telewizor, szafa. Aktorzy wyrzynają wzdłuż linii rysunków otwory. W ramach obrazu pojawia się twarz jak z portretów, w telewizorze spikerka z wyłączoną fonią, szafa natomiast służy do przechowywania bardzo prostych rekwizytów z poszatkowanego papieru. Aktorzy przymierzają je na różne sposoby, po czym zakładają pod brody, przeistaczając się w rodzinę brodatych kóz. Wyjątek stanowi Koziołek Matołek (Paweł Domagała), który zresztą używa imienia Krzysztof, posiadający własną, cywilno-aktorską brodę.

Epitet „matołek” pada w spektaklu tylko raz, jako podsumowanie niefortunnej wyprawy („Jaki ze mnie jest matołek”), ale prze cież wszyscy wiedzą, bo dwa człony tej nazwy od czasów Makuszyńskiego i Walentynowicza są ze sobą nierozerwalnie zrośnięte. Książeczka ta była, jak zresztą wszystkie przed erą e-booków, drukowana na papierze i papier będzie głównym materiałem tak scenografii, jak tworzenia rekwizytów i charakterystyki postaci. Ten zabieg przemawia szczególnie do wyobraźni dziecięcej, która potrafi z byle jakiego materiału, choćby ze skrawków papieru, tworzyć całe światy. Symbolem dzieciństwa jest zrobiony z papieru hełm, zresztą taki właśnie (z rysowaną instrukcją składania) jest program spektaklu. Po przedstawieniu widziałam wiele dzieci, które paradowały w papierowych czapeczkach.

Papier jest materią specyficzną – powiada się, że jest cierpliwy. I w spektaklu Ondreja Spišáka rzeczywiście musi wytrzymać niejedno. Po pocięciu, zmięciu i odrzuceniu na bok staje się bezużytecznym śmieciem. Scenografia więc ma charakter jednorazowy – do każdego spektaklu tworzona jest na nowo. Każde przedstawienie zatem ma bardziej wyjątkowy i niepowtarzalny charakter, niż przewiduje polska norma. Uderzająca jest też wielofunkcyjność papierowych rekwizytów. Złożona w kształcie dużej strzały płachta papieru może być zarówno samolotem, nartami, jak i pasmem Tatr. Wszystko zależy od tego, jak aktor ogra swój rekwizyt. I oczywiście od wyobraźni widzów, na której spoczywa cały ciężar odbioru komunikatu ze sceny. Co, rzecz jasna, bardzo silnie działa na publiczność dziecięcą.

Na premierze prasowej dzieci, wypuszczone na wolność przez rodziców, zaczęły uciekać ze swych miejsc i podbiegać do teatralnej rampy. Najpierw była ich tylko trójka, potem zaczęło ich przybywać i pod koniec spektaklu nastąpił efekt śnieżnej kuli – naliczyłam ich przeszło czterdzieścioro. Aktorzy musieli improwizować i interferować z nieletnią (bo i nie oziębłą) publicznością. W niektórych scenach – kolejnych etapach podróży Koziołka Matołka do Pacanowa – aktor opuszczał rampę i wracając, musiał przedzierać się przez tłumek dzieci, które biegły za nim jak te uwiedzione przez Szczurołapa z Hameln. Jedynym ratunkiem było „przybicie piątki” i wchodzenie w zupełnie fizyczny kontakt z młodymi odbiorcami. Jeżeli ktoś by twierdził, że to nie jest spektakl dla dzieci, że kultowy epos dziecięcego pokoju z lat trzydziestych XX wieku zestarzał się, otrzymałby nauczkę od tych zgromadzonych przed rampą pięciolatków. Nigdy nie widziałam aż tak aktywnej reakcji dzieci na spektakl. Zdaję sobie sprawę, że premiera prasowa gromadzi specyficzną, wrażliwą teatralnie i otwarcie reagującą publiczność. Że na innych spektaklach dzieci będą się zachowywały mniej spontanicznie, dyscyplinowane w dodatku przez spiętych rodziców. Bo dorośli nie dorównywali spontanicznością swym pociechom. Przede mną siedziała jakaś nadęta księżniczka Grymasela, która sykaniem i odwracaniem głowy uciszała każdą głośniejszą reakcję na spektakl. Dla niej teatr był świątynią dumania, dla dzieci (i dla mnie) świętem na placu zabaw. Zdawało jej się chyba, że ogląda Makbeta, a nie Koziołka Matołka, ale po trzeciej interwencji nie wytrzymałam i wyprowadziłam ją z błędu, doradzając więcej luzu. Tacy widzowie to dopiero modelowy przykład rzetelnego matołectwa.

Odwijany z rulonu papier może służyć wycinaniu, ale może też stać się ekranem, i to dwustronnym. Można na niego rzutować projekcje, można też, podświetliwszy od tyłu, zrobić teatr cieni. Papier należy do kategorii rzeczy zwyczajnych, codziennych. Takie też przedmioty służą podkładowi muzycznemu. Perkusję stanowią stołek, pusty baniak na wodę czy dno wiadra, ksylofon zastępują kieliszki. Całe to instrumentarium zgrupowane jest po obu stronach sceny, stanowiąc jakby ramę. Użycie pospolitych przedmiotów też jest ukłonem w stronę dziecięcej wyobraźni, która potrafi z nich uczynić „pomocników” zabawy.

Ale i do wyobraźni dorosłych spektakl może skutecznie apelować. Kryje on w sobie zasoby aluzji niekoniecznie czytelnych dla maluchów. Konkurs skoków narciarskich – zresztą pokazywany bez nart, jedynie za pomocą stołka – nawiązuje do małyszomanii. Kiedy Koziołek ląduje w Wiśle, mamy do czynienia z kibolami-szalikowcami (szaliki oczywiście są z papieru) Wisły Kraków. Dała tu o sobie znać katartyczna funkcja teatru, bo pod stadionem zapewne daleko by mi było do śmiechu. Notabene Teatr Na Woli zareagował w Internecie na artykuł z „Gazety Polskiej” z 1 czerwca 2011, zatytułowany Dziesięć dowodów na to, że Tusk jest matołem. Cytuję: „Teatr Na Woli – abstrahując od politycznego wydźwięku tekstu – oświadcza, że traktowanie Koziołka Matołka jako postaci negatywnej jest nieuzasadnione. Koziołek Matołek to dziecięcy bohater, który udowadnia, że wytrwałość, konsekwencja, chęć zdobywania wiedzy i wyobraźnia mogą pomóc w osiągnięciu celu. W trakcie podróży do Pacanowa Koziołek musi wykazać się sprytem i inteligencją. Autora artykułu zapraszamy do Teatru Na Woli na spektakl Koziołek Matołek, który podważa potoczne rozumienie słowa »matoł«”.

Spektakl jest więc aktualny politycznie. Najbardziej uderzyła mnie obecność polskiego lotnictwa w Afganistanie. Rzecz, którą tandem Makuszyński/Walentynowicz musiał wymyślić w przypływie profetycznego natchnienia. Uważam zresztą, że dorośli na przedstawieniu w Teatrze Na Woli mają dużo lepiej. Mogą cieszyć się aluzjami politycznymi, a także spontaniczną reakcją i radością swoich i cudzych dzieci.

Na scenie po oklaskach pozostało pobojowisko i śmietnik. Za to stuprocentowo ekologiczny, nie trzeba nawet segregować.

Hanna Baltyn-Karpińska
Teatr
23 września 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia