Męczennicy przeciw niemocy

"Męczennicy" - reż. Anna Augustynowicz - Teatr Współczesny w Szczecinie

Światowa prapremiera "Męczennika" Mariusa von Mayenburga w reżyserii samego autora miała miejsce w 2012 roku i została pokazana w ramach festiwalu Kontrapunkt. Dzieło to wówczas oceniłem negatywnie za efekciarski naturalizm i publicystyczność, ponieważ gorący temat społeczny zilustrowany był kuriozalną egzemplifikacją, która w efekcie dała tendencyjnie uproszczoną diagnozę ("Odra" 2012 nr 9). Ale już prapremiera polska w szczecińskim Teatrze Współczesnym okazała się jednym z najważniejszych dokonań w dorobku inscenizatorskim Anny Augustynowicz. Obejrzenie wersji szczecińskiej - zrealizowanej w koprodukcji z Teatrem Dramatycznym w Wałbrzychu - i skonfrontowanie jej z polskim przekładem autorstwa Elżbiety Ogrodowskiej-Jesionek ("Dialog" nr 1/2014), którego tytuł "Męczennicy", co ważne, eksponuje liczbę mnogą, nakazuje mi złagodzić tamtą ocenę.

W sugestywnej kreacji aktorskiej Konrada Bety obserwujemy nieszczęsną szamotaninę Benjamina Südela, nadgorliwego neofity, ucznia zbuntowanego przeciw presji otaczających go antywartości etycznych. W swoim dramacie Mayenburg kładzie akcent na te cechy postaci, które składają się na karykaturę niebezpiecznego fanatyka. Benjamin nieustannie cytuje Biblię (choć nie zna jej całej na pamięć jak bohater powieści Stendhala), jakby celowo wybierając wersety najbardziej kontrowersyjne: o potępieniu, ogniu piekielnym, zemście i okrucieństwie starotestamentowego Boga. Każde zdanie traktuje dosłownie, przyjmując je za prawo uniwersalne. Wiele jednak wskazuje na to, że jego wybiórcza lektura wynika raczej z nieświadomości niż z potrzeby prowokacji - i tak właśnie pokazała to Augustynowicz. Właściwie wszystkie fakty i słowa przemawiają przeciw niemu: okazuje się bowiem ponadto homofobem, antysemitą i uzurpatorskim uzdrowicielem-cudotwórcą.

Dobrze się jednak stało, że teatr nie skorzystał z sugestii tak jednostronnej charakterystyki, jaką programuje tekst, a więc nie zobaczyliśmy wyłącznie komiksowego ucieleśnienia zła i nawiedzonego szaleńca, który planując zamach na swego pierwszego wroga, nauczycielkę biologii, stanowi idealny materiał na terrorystę. Gdyby chodziło jedynie o dewiację psychiczną, a nie asertywność, odmienność i niedostosowanie jednostki do społeczeństwa - jak w wypadku szaleńców romantycznych - postać ta byłaby skazana na jednoznaczne odrzucenie, a cała sztuka jako jeszcze jeden antyreligijny kabaret mówiłaby o niczym. Jeśli natomiast Benjaminowi przyznamy choćby bardzo ograniczoną rację (do czego dramat Mayenburga nie daje wielu okazji), znajdziemy się w centrum wielkiej debaty światopoglądowej, w której bohater jest apologetą tradycji, a jego opór zyskuje sens rozpaczliwego protestu przeciw moralnemu spustoszeniu, jaki przyniosła laicyzacja. Siłą dramatu okazuje się zatem nie twardo postawiona teza, lecz behawiorystycznie potraktowany przebieg akcji i dialogi, które, mimo skrajności argumentów, jednak otwierają szeroki horyzont interpretacji. Augustynowicz w swym wystawieniu z tego otwarcia inteligentnie korzysta, odrzucając tendencyjną modalność tekstu i konstruując ambiwalencję dwóch przeciwstawionych postaw. Groteskowego "Męczennika" równoważy męczeństwem jego adwersarzy, których reakcje na wybryki ucznia budzą grozę nie mniejszą niż on sam.

Benjamin występuje jako nie tyle protagonista, ile fatalny produkt wychowania w szkole i w domu - co ważne: nie w pełnej rodzinie, ale przez samotną matkę. Służy nie za ilustrację ciężkiego przypadku klinicznego (potocznie zwanego "niebezpiecznym wariatem"), lecz za krzywe zwierciadło wobec obu tych instytucji, których zakłamanie demaskuje szczerością. Cała lekcja adresowana jest zatem do widowni, co podkreślają hasła pisane kredą na czarnej ścianie, zastępującej szkolną tablicę. Wybrane zostały spośród dwudziestu siedmiu nagłówków krótkich scenek, z których składa się dramat: TEMAT: LODY, LEKCJA: PŁYWANIE, MARCHEWKA, NIENAWIŚĆ, KALEKA, EWOLUCJA, INDUSTRIALIZACJA, NAWIEDZENIE, KRZYŻ, KOŚCIÓŁ, UZDROWICIEL, ZDRADA, GEJE, ŻYDZI. To celny pomysł reżyserki, gdyż wprowadza tematyczny porządek w partyturę Mayenburga, która zawiera bardzo skąpe uwagi sceniczne, pozostawiając wolność dla teatralnej prezentacji konfliktu. Wszystkie wątki układają się w jeden wielki znak zapytania. Konfrontacje z matką, "ciałem pedagogicznym", "pedagogiem zaufania", kolegami, dziewczyną i katechetą ujawniają tragiczne osamotnienie zbuntowanego Benjamina, który nigdzie nie znajduje zrozumienia dla swych racji: ani w domu, ani w szkole, ani w kościele, Samotna matka, przekonująco zagrana przez Marię Dąbrowską, wolałaby u dojrzewającego syna zamiast aktu nawrócenia widzieć bardziej typowe i częściowo ujarzmione przez instytucje oświaty i prawo problemy dojrzewania, takie jak narkotyki albo przedwczesna inicjacja seksualna; natomiast "dziwactwo" wiary już ją przerasta. Nie potrafi jej zrozumieć i nawet nie próbuje, przerzucając w całości ciężar wychowania na szkołę. Tam jednak radykalna postawa niepokornego ucznia spotyka się z równie stanowczą reakcją. Nauczycielka biologii Erika Roth otwarcie zwalcza nie tylko wszystkie ekscesy Benjamina, lecz również ich idealistyczny fundament, ponieważ sama wyznaje światopogląd materialistyczny, wierząc tak samo niezłomnie w swą misję szerzenia nauki. Jedynie ona zajmuje wyraźne stanowisko, toteż próbuje zrozumieć Benjamina i pilnie studiuje Biblię po to, by pokonać go jego własną bronią. To właśnie jej głos rozbrzmiewa w finale i ona przyjmuje symetryczną, antagonistyczną wobec "męczeństwa" Benjamina, postawę "męczennicy", przypieczętowaną drastycznym aktem rozpaczy - przybija gwoźdźmi swe stopy do podłogi. Te dwie postacie wyznaczają zatem główną oś konfliktu, reprezentując przeciwstawione sobie wiary, które instytucja bezskutecznie próbuje najpierw pogodzić, a potem już tylko zneutralizować i usunąć z pola widzenia.

Chodzi również o szacunek dla rodzącego się indywidualizmu ucznia, który nie jest żadną "średnią statystyczną", lecz autonomiczną osobowością, wymagającą indywidualnego podejścia. Rzuconego przezeń wyzwania szkoła podjąć nie chce, unikając merytorycznej konfrontacji. Próba zainicjowania dialogu spotyka się z indolencją dorosłych. Bunt neofity i krytyka skierowane są właśnie przeciw pustce i nijakości programu edukacji, który lekceważy imponderabilia: "Co to za zasady, jeśli każdy robi, co chce?" pyta on retorycznie. Szkoła jest schizofreniczna w swej pluralistycznej ofercie edukacyjnej, w której treści kształcenia z poszczególnych dziedzin nie tworzą żadnego spójnego systemu, a wręcz sobie przeczą. Tu Mayenburg może zbyt naiwnie sięga po przykład klasyczny i nieco już zabytkowy - znany choćby ze słynnego procesu w filmie "Kto sieje wiatr", nauczanie biblijnej wersji stworzenia świata (zresztą podobnie jak innych ksiąg świętych religii całego świata) kłóci się z omawianą na lekcjach biologii teorią Darwina. Konflikt światopoglądowy jednak powstaje tylko wtedy, kiedy opis z Księgi Rodzaju traktuje się dosłownie, ignorując jego poetyckość, a teoriom Wielkiego Wybuchu i ewolucji przyznaje się status nie hipotezy, lecz wiedzy absolutnej. Walka toczy się więc trochę po omacku, bez przyjęcia przez przeciwników racjonalnej argumentacji i wspólnych reguł sporu.

Z kolei współczesna praktyka wychowania próbuje pogodzić kształcenie techniki seksualnej z pruderią i surowymi zasadami, jakich nie znały średniowieczne klasztory. Z jednej strony lansuje "wolną miłość", dopuszczając niemal każdą formę kontaktu seksualnego, a z drugiej, dla ratowania równowagi moralnej, z impetem zwalcza pedofilie i każdy cudzy dotyk skłonna jest prewencyjnie uznać za molestowanie. Zdezorientowanym egzekutorem "poprawności politycznej" - nowych zasad kształcenia i norm współżycia społecznego - jest dyrektor szkoły. W jego gabinecie zapadają kompromisowe rozstrzygnięcia, puentujące niczym refren kolejne fazy narastającego konfliktu wokół wyskoków niepokornego ucznia: pływania w ubraniu, obnażenia się w klasie, przebraniu w kask i maskę małpy. Dyrektor Batzler ujawnia swą niemoc i niekonsekwencję decyzji. Z braku spójnej wizji szkoły i nauczania neutralizuje sporne kwestie, interweniując jedynie w sytuacjach zagrażających swemu stanowisku i stabilności instytucji, nastawionej wyłącznie na własne przetrwanie. Marcin Król w książce "Europa w obliczu kryzysu" (cytowanej tu w programie) zwraca uwagę, że czynnikiem kształtującym naszą współczesność jest strach intelektualny i duchowy - przed zarówno cieniami przeszłości, jak zagrożeniami przyszłości. To on hamuje konieczny jednoznaczny wybór światopoglądowy między metafizyką a scjentyzmem. Niezdolny do refleksji nad źródłem kryzysu Batzler jest uosobieniem tego strachu jako stróż "poprawności politycznej", która wydaje się raczej poddanym liftingowi savoir vivrem niż nową etyką.

Wydaje się oczywiste, iż składnikiem każdego fanatyzmu jest nietolerancja wobec poglądów przeciwnych. Proste wartościowanie ujawni jednak ambiwalencję, jeśli nadużyje się nazw tych postaw, szermując nimi jako narzędziem erystyki w celu unieszkodliwienia oponenta. Prawdą okazuje się bowiem nie tylko to, że gorliwa wiara wyzwolić może niebezpieczny fanatyzm, lecz również i to, że - co już mniej oczywiste - uruchamia tak samo niebezpieczną reakcję. Zwalczanie fanatyzmu w obronie demokracji i tolerancji bywa bowiem aktem agresywnej nietolerancji wobec inności - jednostek i zachowań niezgodnych z opresywną normą, czyli staje się fanatyzmem a rebours. Poza tym nadmierna troska o polityczną poprawność rodzi przesadę i przewrażliwienie, uruchamiając karuzelę wzajemnych posądzeń o naruszanie zasad, nazywane z pomocą uproszczonego do kilku zaklęć kodeksu: "fanatyk", "fundamentalista" "pedofil", "homofob", "antysemita". Zdaje się, że inscenizacja Męczenników obezwładnia relatywizującym cudzysłowem wszystkie te najmodniejsze dziś wyzwiska i próbuje rzetelniej zdiagnozować demaskowane pod nimi zjawiska.

Mówienie o "kontrowersyjności sztuki" byłoby tanim chwytem reklamowym i pożywką dla powierzchownych opinii tych mediów, które czyhają na kolejną sensację i skandal, gdyż inaczej nie potrafią komentować wydarzeń artystycznych. Na szczęście okazało się, że teatr nie musi i nie chce powtarzać rytuałów kultury masowej. (Choć odniosłem wrażenie, że jedynie muzyka w tym przedstawieniu niepotrzebnie "skandalizuje" puenty poszczególnych scenek). Jeśli już mówić o kontrowersji, to dotyczy ona nie teatru, lecz przedstawionej przezeń rzeczywistości. W metodzie scenicznej prezentacji konfliktu odczytuję natomiast apel: "Obudźcie się i przestańcie udawać, że nic się nie stało, że nie widzicie cichej katastrofy swego świata wartości"

Teatr Współczesny uruchomił towarzyszące spektaklom dyskusje z udziałem młodzieży szkolnej. Szkoda, że podobne rekolekcje nie obejmą również władz oświatowych. Ufam bowiem, że dojrzały odbiór tej sztuki (zresztą mówiącej właśnie o dojrzewaniu) powinien podnieść poziom trwającej od lat wielkiej debaty o szkole i wychowaniu, a wojnę światopoglądową zastąpić dialogiem - wolnym od ideologicznego zacietrzewienia i wspartym bezstronną analityczną diagnozą. A takiej okazji teatr dostarcza ostatnio niestety rzadko.

Piotr Michałowski
Odra
30 stycznia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia