Melodramat czy prosta historia?

"Namiętność" - reż: Janda Krystyna - Teatr Nowy w Poznaniu

Oglądając "Namiętność" w Teatrze Nowym w Poznaniu, w reżyserii Krystyny Jandy, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że problematyka tego dramatu mnie raczej nie dotyczy, że jest to historia skierowana do widza w średnim wieku, z doświadczeniami, które są mi jeszcze dość odległe. A ja, jako osoba wciąż młoda, mogę jedynie spojrzeć z dystansem i w jakiś sposób spróbować się do tego odnieść.

Spektakl uświadomił mi jednak pewną, może i oczywistą, choć  często poddawaną dyskusji kwestię, związaną z naszą wieczną tęsknotą za młodością, za jej atrakcyjnością i pozorną bezproblemowością.

„Nie jestem emocjonalnym mężczyzną, a wzbudziłem namiętność” -  mówi James (Paweł Binkowski), wyjawiając w ten sposób swojej  żonie Eleonor (Antonina Choroszy) prawdę o zdradzie. Mimo lat spędzonych u jej boku ważniejszy dla niego staje się fakt, że interesuje się nim dużo młodsza,   atrakcyjna kobieta. Odkrywana przez bohaterów tytułowa namiętność wiąże się właśnie z  ową atrakcyjnością, młodością zarówno zewnętrzną, jak i tą duchową, która tworzy rzeczywistość barwniejszą i bardziej nieprzewidywalną.

Gdy poznajemy bohaterów,  Eleanor i James wydają się być dobraną parą, z długoletnim stażem. Mają dwójkę dzieci, które już zaczęły życie na własny rachunek, co pozwoliło małżeństwu  całkowicie poświęcić  się swojemu związkowi i swoim pasjom;  w przypadku Eleanor muzyce poważnej, a w przypadku Jamesa malarstwu. Wszystko to są  jednak pozory, bo  prawdy właściwej dowiadujemy się już za chwilę, kiedy okaże się, że James oszukuje swoją żonę,  spotykając się z  jej przyjaciółką  Kate (Edyta Łukaszewska).

Cała sielanka małżeńska okazuje się fikcją, a my stajemy się świadkami dziwnych działań i zachowań, w które zapętlają się bohaterowie. Dokładniejszemu przyjrzeniu się całej sytuacji pozwala nam zabieg  dramaturgiczny zastosowany przez Petera Nicholsa , którzy wprowadza na scenę alter ego  głównych postaci, Nell (Daniela Popławska) i Jima (Mirosław Kropielnicki). To oni  stają się niejako  wyrzutem sumienia, są wyrazem  zmaterializowanej niezgody na to,  co dzieje z naszym życiem i kim się w nim jest. Demonstrują to poprzez naturalne zachowania, niczym nie skrępowane i nie upiększane opinie, co nie przeszkadza, że  momentami stają  się zabawnym kontrapunktem dla całości dramatu.

Gra aktorska męskiej części obsady raczej nie zachwyca. Momentami można odnieść  wrażenie, że gdyby nie zalecenia reżysera, ich inwencja, co do gry, byłaby żadna. Natomiast ogromnej dozy naturalności pogratulować należy Antoninie Choroszy, kreującej  Eleanor. Aktorka wyraziście i bardzo wiarygodnie  zagrała kobietę, która zostaje postawiona w sytuacji zdrady, zarówno męża jak i przyjaciółki;  jest zagubiona i rozczarowana, a do męża czuje już tylko niechęć. Agnes, zagrana przez Marię Rybarczyk, pomimo tego,  że  jest  również kobietą skrzywdzoną, to jednak maskuje to wyniosłością , zachowując  tylko  pozory niewzruszenia;   gdy wypowiada swoje kwestie dostrzegamy, jak wielki żal w sobie skrywa.

Edyta Łukaszewska, grająca Kate, to kobieta wyrachowana, która nie odczuwa potrzeby bliższych relacji z mężczyznami, lubi z nimi flirtować, kokietować ich i właściwie tylko to ją interesuje. Samo odczucie namiętności jest dla niej ważniejsze, niż stały związek z mężczyzną. Dla swoich popędów poświęca nawet  przyjaźń z Eleanor, mimo ciągłego podkreślania, jak wielkim szacunkiem ją darzy i jak ceni sobie jej przyjaźń.  Kate pragnie tylko brać i wciąż żąda więcej;  w zasadzie do końca spektaklu nie wiemy,  czy  ma jakiekolwiek wyrzuty sumienia z powodu swojego postępowania.

Rytm spektaklu jest konsekwentny, a poszczególne sekwencje  rozgrywające się jednocześnie na kilku płaszczyznach, na specjalnie do tego przystosowanej scenie, są przejrzyste i proste w odbiorze. Scenografia minimalistyczna nie zakłóca czystości przestrzeni, pozwala za to na swobodny ruch sceniczny. Akcji towarzyszy muzyka  poważna, która wydaje się być właściwie dobraną dla całości spektaklu klamrą.

Opowiadana historia, zdawałoby się na początku że zwyczajnie banalna, wraz z biegiem wydarzeń jest coraz bardziej wciągająca, dodatkowo  ujawnia  i demaskuje jakże smutne, ale i ważne aspekty miłości, jako takiej. Bez odkrywczych spostrzeżeń i głębokich refleksji, w prosty sposób pokazuje , że zawarcie małżeństwa  musi być oparte na bezgranicznym zaufaniu, bo wymaga  pozostania z sobą na zawsze;  a gdy wkradnie się w nasze życie   przyzwyczajenie  jest już coraz bliżej  do wzajemnej nienawiści. Janda pokazuje nas takich, jakimi jesteśmy, ludzi zdolnych do szalonych działań, potrafiących  postawić wszystko na jedną kartę, nawet gdyby miało to krzywdzić innych;  samolubnych i krytycznych . A młodość?  Młodość jest tym za czym ciągle gonimy i tęsknimy, bo wszystkim wydaje się, że tylko ona daje nam poczucie prawdziwej wolności.

Spektakl kończy scena, w której odnajdujemy wszystkich bohaterów rozmawiających tak, jak gdyby nigdy nic się stało. Jednak zabierając z sobą walizkę Nell schodzi ze sceny z bezsilnością na twarzy, wodzi wzrokiem za Norą, która pozostaje jakby obok tego wszystkiego, co się wokół dzieje. Czy odczuwa stratę, strach, czy czuje ,że nie działała będąc z sobą w zgodzie? Czy może wybiera miłość? Interpretacja zakończenia jest otwarta. Dlatego wychodząc z teatru jest o czym rozmawiać. I wtedy mój młody wiek już w niczym nie przeszkadza.

Klaudia Staśkowska
Teatr dla Was
23 stycznia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...