Melodyjnie, zgrabnie i kolorowo

"Mały Lord" - reż. Janusz Szydłowski - Opera Krakowska

W słynnych książkach Frances Hodgson Burnett pierwszoplanowe role są dla dzieci. Podobnie jest w Małym Lordzie - ­Cedric Errol stanowi oś całej akcji. Proszę spojrzeć na to od praktycznej strony i zastanowić, który chłopiec poradzi sobie z takim wielkim zadaniem w teatrze. Chyba tylko ktoś tak niezwykły jak Mały Lord

Dominik Dworak, który zagrał Cedrica na prapremierze, podobnie jak przedstawiany przez niego bohater, był sam w świecie dorosłych. Sam, lecz nie osamotniony. Widać, że wśród profesjonalistów czuł się jak ryba w wodzie. Mniejsza o jego predyspozycje wokalno-aktorskie, bo jego śmiałość, pozytywna energia i świadomość tekstu pozostawiły po sobie więcej niż dobre wrażenie. Dominik Dworak ewidentnie nie jest dzieckiem realizującym niespełnione ambicje rodziców, widać było jak wielką frajdą jest dla niego ta rola.

Realizatorzy zadbali o wizualną atrakcyjność musicalu, zwłaszcza dzieciom spodobały się kostiumy z epoki oraz scenografię przenoszącą widza sprzed skromnego sklepu na nowojorskiej ulicy do dostojnego angielskiego zamku z ogrodami. Przyznam, że preferuję mniejszą dosłowność w przedstawianiu miejsc akcji, naprawdę nie potrzebny mi biały konik na biegunach, żeby uwierzyć, że jesteśmy w dziecięcym pokoiku, jednak najmłodsi widzowie byli zachwyceni. Tło sceniczne pięknie wypełniała barwna grupa baletowa, nadając dynamizmu poszczególnym scenom. Przyznam, że jeszcze długo po wyjściu z Opery Krakowskiej w mojej głowie brzmiały piosenki z przedstawienia. Dodatkowym plusem musicalu Mały Lord jest humor, sala wielokrotnie wybuchała śmiechem. Szczególną wesołość wzbudzała intrygantka Minna, grana przez Martę Bizoń. Aktorka raptem w trzech scenach stworzyła prawdziwą kreację.

Niestety nie przekonał mnie scenariusz, owszem z książki wybrano najistotniejsze fragmenty mające wpływ na rozwoju akcji, to jednak za mało, żeby stworzyć na scenie dobrą opowieść. Mały Lord w Operze Krakowskiej brzmi niesamowicie naiwnie i tego wrażenia nie niweluje piękna muzyka. Doznałam szczególnego uczucia irytacji, kiedy po raz kolejny zmuszono mnie do wysłuchania chłopięcego głosiku wyśpiewującego o dobroci. Książkowy Cedric to więcej niż beznadziejnie optymistyczny chłopczyk, niezdający sobie sprawy na jakim świecie żyje, którego można kupić stertą prezentów. Jego urok przejawia się w rozmowach z dorosłymi, którymi przecież całe życie był otoczony, a także w odwadze i w dojrzałości. Tę postać uratowała tylko charyzma małego Dominika. Szkoda również, że nie zdecydowano się na przedstawienie przemiany księcia Dorincourt w sposób stopniowy, umożliwiającym tym samym grającemu go barytonowi Andrzejowi Biegunowi na pełniejsze rozbudowanie roli. Jestem pewna, że byłoby to ciekawsze.

Autor libretta i muzyki, Steven Markwick, powołał się na styl filmów rodzinnych Walta Disneya, podkreślając swój cel, czyli chęć sprawienia przyjemności każdemu. Naprawdę nie warto starać się podobać wszystkim. Dzieci, co najważniejsze, wyszły ze przedstawienia roześmiane. Ze mną nie wyszło. Wolę, kiedy Frances Hodgson Burnett czyta Agnieszka Holland. Mały Lord to kawał porządnego spektaklu: jest melodyjnie, zgrabnie i kolorowo. Dzieciom wystarczy, dorosłym chyba jednak nie.

Monika Miłkowska
Miesiąc w Krakowie
21 marca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia