Memento mori na wesoło

Bobiczek" - reż. Łukasz Kos - Teatr Zagłębia w Sosnowcu

Przyśpieszony puls. Szybki, urwany oddech, na końcu zmęczenie. Ucieczka przed śmiercią jest jak bieg na bieżni - w miejscu. Bez względu na to, jak szybko się biegnie, kiedyś trzeba zakończyć trening. I wtedy można udawać, że w domu nie ma nikogo, a na szczycie Himalajów nic nam nie grozi. Tylko po co? Mroczny posłaniec w za dużych butach dotrze i tam.

A skoro nie można uciec przed śmiercią, to trzeba ją oswoić. Najlepiej śmiechem, choć taka reakcja bywa ryzykowna. Łukasz Kos, reżyser najnowszego spektaklu w Teatrze Zagłębia podjął wyzwanie biorąc na warsztat „Pogrzeb zimowy" - świetny tekst Hanocha Levina. Izraelski dramatopisarz pisze o sprawach ostatecznych prosto, bez patosu i estetyzowania rzeczywistości, nie stroniąc przy tym od dosadności i żartów na granicy dobrego smaku. Właśnie dlatego, bez narażania się konserwatystom, tak trudno przełożyć jego dramaty na język teatru. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że Kos wyszedł z tej próby zwycięsko, wystawiając w Sosnowcu sztukę Levina pod tytułem „Bobiczek".

Już sam zabieg zmiany tytułu sugeruje, że to wokół samotnego kawalera (z naciskiem na słowo "samotnego") - Laczka Bobiczka (w tej roli gościnnie Marek Kossakowski) - będzie się kręcić akcja spektaklu. Wszystko zaczyna się w momencie gdy matka bohatera, Alte Bobiczkowa (Elżbieta Laskiewicz) musi umrzeć. Przed śmiercią ma tylko jedno marzenie: chce, aby cała rodzina zjawiła się w komplecie na jej pogrzebie. Da się to zrobić? Pewnie! Problem w tym, że w dniu owego pogrzebu zaplanowana jest już inna rodzinna uroczystość - ślub Welwecji (Edyta Ostojak) - jedynej córki ciotki Szracji (Dorota Ignatjew) i wuja Raszesa (Wojciech Leśniak). Jak pogodzić weselną zabawę z żałobą, kiedy nie można być w dwóch miejscach jednocześnie? Czy uczestniczenie w obydwu, a właściwie czy wyprawienie w dzień pogrzebu wesela jest w ogóle możliwe z moralnego punktu widzenia? Według ciotki Szracji i jej nowej rodziny jedynym rozsądnym wyjściem z kłopotliwej sytuacji jest...niedopuszczenie do zwerbalizowania i dotarcia do nich informacji o śmierci krewnej. Rozpoczyna się więc ucieczka przed Bobiczkiem w roli posłańca, własnym przeznaczeniem i prawdą o sobie samym. 

Kos z łatwością łączy powagę treści ze swobodą burleskowej formy. Sprawnie przeplata wątki tragiczne z komizmem, którego źródłem jest przede wszystkim ciotka Szracja. W tej roli Dorota Ignatjew, która daje swojej bohaterce nie tylko twarz, ale także wyjątkowy, humorystyczny rys. Absurdalne sytuacje z jej udziałem wbrew pozorom tylko uwypuklają prawdziwość i wiarygodność postaci. Dzięki niepospolitej osobowości Szracja bez problemu potrafi zjednać sobie sympatię publiczności. Nadużyciem nie będzie w tym przypadku stwierdzenie, że sukces „Bobiczka” to w dużej mierze jej zasługa. Pani dyrektor cały czas kroku dotrzymuje Marek Kossakowski, wprost stworzony do roli Laczka Bobiczka. Jego czapka-pilotka, za duże buty i wysoko podciągnięte spodnie na szelkach dodatkowo potęgują wrażenie niezaradności życiowej bohatera. Kiedy w ostatniej scenie, smutny i zrezygnowany staje nad grobem matki, odbiorca mimowolnie mu współczuje. Kossakowski z niesamowitą charyzmą właściwą młodym, zdolnym aktorom, kreuje rozdartą wewnętrznie postać Laczka w sposób wyjątkowo spójny i konsekwentny. W niektórych momentach (scena rozmowy z ciotką na szczycie Himalajów) jego nieporadność śmieszy, w innych zachęca do refleksji (scena rozgrywająca się na weselu).

Oprócz wysmakowanej gry aktorskiej, na ogromne uznanie zasługuje fantastyczna scenografia Pawła Walickiego. Co ważne, konstruowana jest na oczach publiczności. Proces ukazania iluzji teatru to idealne dopełnienienie koncepcji twórców, którzy za pomocą środków (także wizualnych) wskazują na tymczasowość życia, na jego ulotność i kruchość. Do perfekcji dopracowana jest scena na plaży (jedna z lepszych scen w spektaklu). Ogromny wentylator, ustawiony przed aktorami w piżamach, unoszący przypadkowo fruwające reklamówki (co już jest zabawne), to świetne rozwiązanie. W tle nienachalne projekcje (Aleksandra Fudala, Kamil Niesłony), które ładnie wpisują się w całość (tu szczególne wrażenie pozostawia obraz spływających po szybie kropel deszczu w ostatniej scenie). 

Żeby nie było tak cukierkowo, trzeba uczciwie przyznać, że niektóre żarty natury fizjologicznej mogą budzić zażenowanie i niesmak. Kwestia wrażliwości. A co z nie do końca zrozumiałymi tekstami amatorów fitnessu? Przymykam na nie oko, bo Ci panowie również przyczynili się do tego, że sosnowiecka inscenizacja jest wyjątkowa i niepowtarzalna.

Łukasz Kos powiedział kiedyś „Jednym przedstawieniem na pewno nie zmienimy świata, ale możemy pootwierać różne drogi myślenia.” Czyżby zobaczył sukces w roztrzaskanej szklanej kuli? Tylko po co zmieniać coś, czego nie da się zmienić. Wystarczy, że jest „Bobiczek”.

Magdalena Tarnowska
Dziennik Teatralny Katowice
25 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...