Mężczyzna po przejściach

Janusz Gajos - sylwetka

Janusz Gajos wraca w filmie "Wygrany". Nikt tak jak on nie umie zagrać w polskim kinie mężczyzny "po przejściach", zniszczonego przez władzę, alkohol, życie. Krytycy mówią, że gra na równi z Holoubkiem, Łomnickim czy Zapasiewiczem. A kiedy mówi na ekranie czy w teatrze, wiemy, że powie coś istotnego - pisze Sebastian Łupak we Wprost.

Przed kilku laty w głośnym filmie "Żółty szalik" na podstawie scenariusza Jerzego Pilcha zagrał alkoholika tak, jakby rzeczywiście wypił te trzy butelki żołądkowej gorzkiej zamówione przez radiotaxi. Chwiał się, charczał, płakał, krzyczał: "Czy ja jestem w stanie wziąć kąpiel? Czy ja jestem w stanie tu posprzątać? Nie! K.Nie!!!". Janusz Gajos umierał na oczach widzów. Zadziwieni byli nie tylko widzowie przed telewizorami. - Właściciel mieszkania, w którym kręciliśmy, z ciekawością oglądał, jak się robi film - wspomina Gajos. - W pewnym momencie podszedł do mnie i spytał: "Gdzie pan to ma?". Ja mówię: "Co?". "No przecież musi pan mieć jakiś alkohol! Jak pan się tak przewraca, to musiał pan potraktować swój organizm".

Ja na to: "Pan widzi, ile tu jest prób, ile dubli? To proszę sobie wyobrazić, że ja przy każdej próbie i dublu wypijałbym pięćdziesiątkę! Karetka musiałaby mnie wywieźć!". Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak powstaje wykreowana postać. I bardzo dobrze.

Na spotkanie z Januszem Gajosem do Teatru Narodowego w Warszawie szedłem z tą samą nadzieją, co facet szukający, gdzie aktor ukrył wódkę. Chciałem znaleźć "wytrych" do niego, pojąć, dlaczego tak trudno oderwać od niego wzrok, nawet jeśli gra tak niejednoznaczne postaci, jak ta w "Żółtym szaliku" czy wcześniej w "Ucieczce z kina Wolność", "Psach", "Pitbullu".

Gajos już dawno oderwał się od roli, która przyniosła mu popularność - Janka Kosa w "Czterech pancernych". Od lat konsekwentnie odtwarza mężczyzn w sile wieku, zwykle po kłopotliwych przejściach lub w momencie życiowego zwrotu, nierzadko zdeprawowanych przez władzę. Zaczęło się bodaj od "Przesłuchania" (1982), gdzie grał postać ubeka, wzorowaną na autentycznym pułkowniku Józefie Różańskim - bydlaka, sadystę oraz mordercę, który miał w sobie jednak pewną klasę, bo przed wojną poruszał się w sferach towarzyskich Warszawy. - Nie była to postać schematyczna. Janusz znakomicie sobie z nią poradził. Dodał jej dwuznaczności - wspomina reżyser Ryszard Bugajski.

Jak to się robi? Gajos nie chce rozmawiać o tajemnicy własnego talentu. Zastaję go w teatralnym bufecie, kiedy wkuwa słowa sztuki "Lorenzaccio". Pomaga mu w tym profesjonalistka, której zadaniem jest sprawić, aby tekst wbił się aktorowi niemalże w podświadomość. Czarna robota: żmudne tłuczenie, prozaiczna dłubanina przed zbliżającą się premierą. A potem rozmowa przy herbacie o pracy, którą zresztą szybko trzeba kończyć, bo obowiązki wzywają. Skromny do bólu, uznający, że najlepiej wypowiada się na scenie, Gajos w pewnym momencie wspomina tylko o swoich "powiedzmy uzdolnieniach".

Kardynał - polityk


Swego czasu Kazimierz Kutz określił Gajosa mianem aktora "pogubionego, niespełnionego, zakompleksionego". Gajos walczył z sobą, ale i środowiskiem, które po "Czterech pancernych" chciało pamiętać go tylko w jednej roli - blondwłosego młokosa, który z pomocą kompanów i psa wygrywa II wojnę światową, po drodze zakochując się w pięknej radzieckiej sanitariuszce. Ale dziś Gajos to ktoś zupełnie inny. Ma komfort wybierania scenariuszy. Nie biega na castingi, reżyserzy liczą się z jego zdaniem, a teatralna młodzież podpatruje jego sceniczne zachowania. Krytycy mówią, że gra na równi z Holoubkiem, Łomnickim czy Zapasiewiczem. A kiedy mówi na ekranie czy w teatrze, wiemy, że powie coś istotnego. Wkrótce zobaczymy go w Teatrze Telewizji w sztuce "Boulevard Voltaire" Andrzeja Barta, autora "Rewersu". To opowieść dotykająca problemu antysemityzmu. Gajos wierzy, że nie przejdzie obojętnie.

Jego nowe role potwierdzają, że lubi grać postaci tragiczne, targane sprzecznościami, na granicy autodestrukcji. W Narodowym 12 marca Gajos wystąpi w roli kardynała Cibo w sztuce Alfreda de Musseta "Lorenzaccio" w adaptacji francuskiego reżysera Jacquesa Lassalle\'a. - Kardynał Cibo to bardziej polityk niż kapłan - mówi Gajos. - Jest na usługach papieża i cesarstwa. Niejednoznaczna postać z niesympatycznym odcieniem. Opowieść zaczerpniętą z renesansowej Florencji da się opowiadać współcześnie. Te same problemy co dziś, tylko ludzie inaczej ubrani.

18 marca do kin wchodzi film "Wygrany" w reżyserii Wiesława Saniewskiego. Tu aktor wciela się w emerytowanego wykładowcę matematyki, który namiętnie gra na wyścigach konnych. Zaprzyjaźnia się też z polskim pianistą amerykańskiego pochodzenia. - To bajka z morałem, ale film powinien być rodzajem bajki - mówi Gajos. - Długo z Saniewskim rozmawialiśmy, kreśliliśmy, dopisywaliśmy. Nigdy nie grałem na wyścigach konnych, więc pytałem go o rzeczy oczywiste tylko dla wytrawnych graczy. On opowiadał szczegółowo, a ja prosiłem, żeby to i owo wpisał do scenariusza.

Podobnie Gajos pracował nad dialogami z Januszem Morgensternem przy filmie "Mniejsze zło" na postawie prozy Janusza Andermana. Zdaniem aktora polskie kino ma bowiem generalny problem ze scenariuszami: - To są przeważnie słuchowiska. Albo ktoś chodzi i mówi, albo siedzi i mówi; ale ciągle wszyscy mówią i mówią.

Uderzenie popularności

Nie zawsze Gajos miał taki komfort, że siedział jak równy z równym z reżyserem, ingerując i proponując poprawki. Przez 10 lat po tym, jak zagrał w "Czterech pancernych i psie" (1966), miał -jak sam mówi - okres "poniewierki zawodowej". Z jednej strony nie mógł spokojnie przejść ulicą, był zaczepiany w tramwaju, a ludzie zapełniali domy kultury, żeby go dotknąć. Na spotkanie z aktorami w Łodzi przyszło... 250 tys. osób, a pancerni mieli jeździć po mieście czołgiem! Z drugiej w środowisku aktorskim traktowano go jako mało poważnego aktora z jakiegoś młodzieżowego serialu, co gorsza, z wyraźnie propagandowym, prosowieckim przesłaniem. - Najpierw było uderzenie popularności - wspomina. - Byłem nieopierzony, nie dostałem jeszcze w życiu wielu kopniaków, więc mogło mi się wydawać, że należy mi się więcej niż innym. Na szczęście szybko dotarło do mnie, gdzie jestem i co znaczę.

Między innymi dlatego w latach 70. przyjął rolę Tureckiego w "Kabarecie Olgi Lipińskiej". - Nie brałem tej roli z wielkim nabożeństwem - wspomina. - Mimo że występowałem tam z Kobuszewskim, Fronczewskim, Pokorą. W "Kabarecik" wszedłem nieco z wyrachowania, żeby odciąć się od poprzedniego serialu. Ten facecik w berecie miał być antidotum, a okazał się wdepnięciem w kolejne uzależnienie.

Miał dużo do udowodnienia nie tylko środowisku, ale i najbliższym. Jego ojciec - ogrodnik - wcale nie chciał, by syn był aktorem. Gajos pochodził z biednego domu w Będzinie na Śląsku. Aktorstwem zaraził się w tamtejszym teatrze lalkowym. Ale gdy powiedział ojcu o planach na studia, ten nie chciał o nich słyszeć. - Z troski o mnie, bo bał się, że nie będę mógł z tego wyżyć - tłumaczy Gajos. - Chciał, abym obrastał w dobrobyt jako adwokat czy lekarz. Ale poszło, jak poszło, nie zakazał mi.

Gajos trzy razy nie dostał się do szkoły filmowej w Łodzi. Próbował do skutku, w międzyczasie odbywając służbę wojskową jako artylerzysta. Na czwartym roku studiów dostał rolę w "Czterech pancernych". Na planie serialu omal nie stracił życia. W przerwie położył się w zielonym mundurze na zielonej trawie i zmęczony zasnął, a wtedy najechała na niego ciężarówka...

Okres zawodowej poniewierki trwał długo, a Gajos przypłacił go kryzysem zawodowym oraz osobistym. Ponownie "odkrył" go Kazimierz Kutz, który w 1986 roku zaangażował go do roli w "Opowieściach Hollywoodu" Christophera Hamptona w Teatrze Telewizji. - Jednym z zadań reżysera jest wyłuskiwanie talentów i ja to zrobiłem - mówi Kutz.

- On się wtedy błąkał po kabaretach. Ludzie mieli go za Tureckiego. W teatrze Ateneum zaproponowano mi zrobienie "Opowieści Hollywoodu". Zgodziłem się, pod warunkiem że zagra Gajos. "Gajos? A to proszę zapomnieć" - usłyszałem. Ja jednak postawiłem na swoim i Gajos zagrał w moich "Opowieściach..." dla Teatru Telewizji. I zrobił to genialnie! Tadeusz Łomnicki dzwonił wtedy do mnie z gratulacjami i słowami uznania dla "wielkiego aktora".

Gajos zagrał potem u największych - u Wajdy ("Zemsta", "Bigda idzie"), Kieślowskiego ("Trzy kolory: Biały"). Krzysztof Zanussi (Gajos jeszcze w latach 70. zagrał u niego w "Kontrakcie"): - To wybitny aktor, talent, a przy tym bardzo pracowity - mówi reżyser. - I jest w nim rys głębi, niedostępny aktorom, którzy tylko ślizgają się po powierzchni. Myślę, że to jego "pogłębienie" wynika z faktu, że nie miał w życiu ani w zawodzie łatwo i długo musiał walczyć o siebie.

Być jak Hopkins

Pytam, czy wykonuje zawód dla misji, czy pieniędzy? - Miejsc, w których można zarobić pieniądze, jest dużo - mówi. - Ja nie lubię słowa "misja", bo to często pachnie niezdrowym uniesieniem, ale cieszę się, że biorę udział w rzeczach niebanalnych, za które mi płacą.

Ulubiony aktor Gajosa to Anthony Hopkins: - On sprawia wrażenie, że stoją za nim wieki doświadczeń, a mówi tylko tyle, ile koniecznie trzeba.

Podobnie Gajos. Moje pytania o naturę jego mistrzostwa zbywa uśmiechem i machnięciem ręki: - Nie ma żadnej tajemnicy - mówi.

W maju Ryszard Bugajski, reżyser "Przesłuchania", znów sięga po Gajosa, tym razem w filmie "Układ zamknięty": - A kogo miałem wziąć? To przecież jeden z najlepszych aktorów w Polsce! Kto mi tak dobrze jak on zagra prokuratora, który w majestacie prawa przejmuje dobrze prosperującą fabrykę, a jej właścicieli zamyka? Gajos wie, jak grać urzędniczych i politycznych szubrawców.

To paradoks, że jest tak dobry w rolach katów i bydlaków, bo przecież, jak podkreśla reżyser "Wygranego" Wiesław Saniewski, Gajos "ma w sobie szczególne ciepło, które ludzie tak lubią".

Sebastian Łupak
Wprost
11 marca 2011
Portrety
Janusz Gajos

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia