Miastowe się zleciały

"Ale Wiocha! czyli proste piosenki o wiejskiej miłości" - reż. Tomasz Valldal Czarnecki - Centrum Kultury w Gdyni

Premiera spektaklu "Ale Wiocha! czyli proste piosenki o wiejskiej miłości" w Centrum Kultury w Gdyni wprowadza widzów miastowych w świat polskiej wsi - obrzędów związanych z cyklem pór roku, pieśni i dość bezpruderyjnej obyczajności. Na widownię wkracza się stąpając po rozrzuconej słomie, mieszczuch zatem musi podjąć wyzwanie rzucone jego estetyce.

 

W nieco festiwalowej stylistyce, typowej dla oficjalnych występów folklorystycznych minionej epoki, aktorzy prezentowali utwory ludowe oraz współczesne piosenki, wyrastające z polskiej, ludowej tradycji. Od typowych, ludowych występów odróżniali się jednak dużą dawką humoru, często bezpośredniego, lekko sprośnego. Takie podejście nie dziwi, gdyż prawdziwe wiejskie piosenki i przyśpiewki często mają swoje drugie dno, co innego znaczą dla dzieci, a całkiem co innego dla dorosłych.

Liczyłam trochę na smaczne obśmianie współczesnej chłopomanii, nawet miałam ochotę dostać prztyczka w nos za moją obecną, na wskroś miejską ludomanię. Reżyser i scenarzysta, Tomasz Valldal Czarnecki wybrał drogę środka. Nie nastawiał się na wzruszającą szczerość prywatnego przekazu śpiewaka, który prosto z serca wyśpiewuje swoje szczęścia i nieszczęścia, posługując się którąś ze znanych pieśni, przekazywaną przez pokolenia, pełną symboliki i uniwersalnych znaczeń. Nie pohulał sobie również aż tak, żeby humorem przeorać współczesną scenę folkową i pop-folkową, nie dotknął tego, że "my, Słowianki, wiemy jak...".

Czarnecki i aktorzy dali publiczności rozrywkę. I tyle. I aż tyle. Wyszkolone głosy śpiewających aktorów, pełne i czyste, słyszalnie wskazywały, że ich źródło bije w Studium Wokalno-Aktorskim i w Teatrze Muzycznym, nie zaś wśród łąk, pól i traktorów, ani nie wśród grup śpiewaczych z uroczym zacięciem tropiących i zbierających ostatnie autentyczne ludowe piosenki, ćwiczących biały śpiew i regionalne odmiany wyrażania uczuć. Kostiumy i rekwizyty udanie podkręcały rozrywkową atmosferę. We wsi, jak to we wsi wszystko miało swój czas i miejsce: i ludowa dydaktyka w wykonaniu Stracha na Wróble, miejscowego mentora i nauczyciela (bardzo charakterystyczna rola Grzegorza Wolfa), i jurna, młodzieńcza werwa Jeremiasza Gzyla, Bartka Sudaka i Mikołaja Ostrowskiego, a także wspomniane śpiewy.

Przy wielu piosenkach publiczność bawiła się kiwając do rytmu. Moją uwagę najmocniej przykuły pieśni bardziej kameralne, śpiewane solo, w dwugłosie lub trio przez kobiety - Olę Konior, Agnieszkę Brenzak i Justynę Jeleń - na przykład "U mojej matecki brząkały śklonecki" czy "Ej ty, gburski synie", znane z repertuaru Kapeli ze Wsi Warszawa. Intrygującą postać nieco melancholijnej Wariatki stworzyła Oksana Terefenko. W utworze "Wiły" z repertuaru Żywiołaka zabrakło dzikości, ale rozumiem, że taki właśnie był zamysł twórców, lekkie przycięcie ekstremów, by lżej słuchało się całości i by przedstawienie zyskało na spójności. Podobnie rzecz ma się z przyrównaniem roku liturgicznego do cyklu natury i prac polowych. Ktoś mógłby uznać to za banał, podobnie jak animacje, które widoczne były jako ostatni plan. Jesień to liście i ptaszyska, zima śniegi itd., jednak gdy przychodzimy na spektakl rozrywkowy i dostajemy dużą dawkę tejże rozrywki, a do tego pożegnania wysłuchujemy z uśmiechem i ciepłem w sercu, jest dobrze.

Podziwiałam zespół muzyków, który pod kierownictwem radosnego pianisty Artura Guzy nie tylko perfekcyjnie zsynchronizował się ze śpiewającymi aktorami, zapewniając im bogate tło, ale i sam zabłysnął aktorskimi talentami. Kontrabas Jarosława Stokowskiego brzmiał bardzo akuratnie, a wszystkie dodatki i ozdobniki, które muzyk uzyskał na tym potężnym instrumencie to cymesik. Instrumenty perkusyjne za sprawą Krzysztofa Wojciechowskiego tworzyły klimat, piękne brzmienie kija deszczowego, instrumentu egzotycznego, dodawało słowiańskim pieśniom blasku, a słuchaczy przenosiło nad szemrzące strumyki. A że nie ma dobrej wiejskiej zabawy bez akordeonu, do tańca i do różańca przygrywał Przemysław Pawłowski.

Otrzymaliśmy spójny występ dobrze zgranych artystów, dający rozrywkę i odprężenie miastowym po zaganianym dniu, w sam raz na jakieś chłodne popołudnie, na wspólny wypad ze znajomymi. Co ważne, środki na realizację spektaklu pochodziły między innymi ze zbiórki na portalu polakpotrafi.pl. Dzięki ludziom, którzy nie widzieli (jeszcze), a uwierzyli w potencjał zespołu i materiału, możemy się przyjemnie pobawić i przyjąć życzliwe napomnienie Stracha na Wróble: "Ludziska, nie pędźcie tak. Czasem odpocznijcie, pośpiewajcie sobie". Takie rady przyjemnie słyszeć, jeszcze przyjemniej w życiu zastosować.

Małgorzata Bierejszyk
Gazeta Świętojańska
13 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...