Mickiewicz mistrza Karela

"Ballady i romanse" - reż. Karel Brozek - Teatr Lalki i Aktora Ateneum w Katowicach

Zatrudnienie w charakterze dyrektora artystycznego Śląskiego Teatru Lalki i Aktora "Ateneum" Karela Brożka okazało się pomysłem nader szczęśliwym. Wiadomo, że to artysta wyborny - do dziś turyści odwiedzający Pragę zachwycają się jego inscenizacją opery W.A. Mozarta "Don Giovanni" w teatrze marionetek, choć od premiery minęło już sporo lat. Wiadomo, że Czesi mają świetne tradycje jeśli chodzi o teatr lalek.

Jednak podziwu godne jest to, że Brożek - emeryt przecież, ciągle zaskakuje widzów pomysłowością, świeżością teatralnego odczytywania literatury, poszukiwaniem nowych dla siebie "sztuk" - używam tego słowa w cudzysłowie, bo wystawił już w tym sezonie opowiadanie Kafki "Jama" (dla dorosłych), teraz zaś on - Czech - zaproponował starszym dzieciom "Ballady i romanse" naszego Wieszcza Narodowego, pisane przecież nie dla sceny. Wybrałem się na tę premierę (28 marca) z pewnym niepokojem, pamiętałem bowiem co najmniej kilka konkursów recytatorskich, podczas których te teksty Mickiewicza "podzielono na role" ze skutkiem opłakanym. Szkolni "aktorzy" - przygotowani przez "panie od polskiego" (które miały na pewno jak najlepsze intencje) - potrafili widzów niemal przekonać, że autor tych poezji był na przemian patetycznym albo sentymentalnym nudziarzem. Spektakl w Ateneum pokazuje, że tak na szczęście nie jest.

Pomysł Brożka na inscenizację "Ballad i romansów" był bardzo prosty. Kobiety z wioski rybackiej nad Switezią opowiadają sobie podczas całkiem zwyczajnych prac i zajęć codziennych mickiewiczowskie historie niesamowite (przeważnie też makabryczne). Narratorki angażują się w swoje opowieści do tego stopnia, że wcielają się w swoje bohaterki, zaczynają odgrywać ich przygody, przedstawiać niezwykle zdarzenia. Wiadomo, że w rzeczywistości musiały być przy nich dzieci. Na scenie wprawdzie ich nie ma, ale są przecież... na widowni. I to dzieci właśnie są "straszone" tymi wszystkimi duchami, zjawami, nie-samowitościami, przy okazji zaś wychowywane, bo przecież winę, zbrodnię, grzech musi spotkać kara.

Same opowiadające mają w tym przedstawieniu do swoich historii dystans, kiedy więc dochodzi do tragicznego finału, te kobiety doświadczone przez życie i twarde potrafią wybuchnąć śmiechem, rozładować w ten sposób grozę, dać sygnał, że to była tylko baśń. Ale dzieciom zostaje w pamięci fabuła jak z horroru, niesamowitość, ingerencja w ludzkie życie sił nadprzyrodzonych. Wiem, bo po spektaklu rozmawiałem z widzami młodszymi od gimnazjalistów, do których to przedstawienie jest adresowane. Przyznawali, że były momenty, kiedy się naprawdę bali. Tak intensywnie musiał też odbierać te opowieści mały Adaś Mickiewicz, skoro po latach wrócił do nich w swojej poezji.

Brożek sam dokonał adaptacji tekstów. I tu znów fakt, że jest on Czechem, był okolicznością szczęśliwą. Gdyby był Polakiem - mogłaby mu zadrżeć ręka przy opracowywaniu tekstu, bo jak to można wykreślać coś Wieszczowi Narodowemu? Czeski reżyser takich oporów nie miał, dzięki czemu przedstawienie jest dynamiczne (zwłaszcza część druga), nie dłuży się, a - co ważne - nie ucierpiał na tym sam Mickiewicz, bo cel poety - przekazanie w poetyckiej formie ludowych opowieści z etycznym przesłaniem -został osiągnięty.

Spektakl jest bardzo piękny plastycznie. Brożek ma słabość do tkanin na scenie. Nie chodzi tu o jakieś kotary, draperie, czy inne "elementy ozdobne". Tkaniny u niego są niezwykle użytecznym, bo dającym wiele możliwości, przedmiotem animacji. W "Balladach..." są m.in. falującym jeziorem, polem bitwy, czerwony skrawek staje się krwią. Oprócz nich pojawiają się lalki (precyzyjniej - figurki, czy rzeźby, klasyczne lalki to dziś w teatrach lalkowych rzadkość), maski, przedmioty "codziennego użytku" na wsi. W każdym o razie są na scenie rzeczy, które aktorzy animują, co też jest dla mnie zaletą, bo od lat widzę, jak teatr lalek coraz bardziej upodabnia się do dramatycznego.

W przedstawieniu bierze udział sześć kobiet i jeden mężczyzna - Bartosz Socha, grający Poetę (dorosłego Mickiewicza, ale poprowadzonego tak, że to on wydaje się "dzieckiem" świadomych swoich przewag "rybaczek"). Trudno mi kogoś z żeńskiego teamu wyróżnić. Osobiście bardzo mi się podobała Ewa Reyman jako Pani z Lilii, świetna była Marta Popławska - Panna z Ucieczki, a że ze mnie mól książkowy, zwróciłem też uwagę na Młodą - Krystynę Nowińską, która w przedstawieniu co jakiś czas z nabożeństwem zagląda do książki. Ale jeśli ktoś uzna, że to Karusia (Katarzyna Prudło) była gwiazdą spektaklu, że wspaniała była Katarzyna Kuderewska - Krysia z Rybki, zaś kreacja Beaty Zawiślak (Świtezianka) zasługuje na wielkie słowa uznania - nie będę się kłócić. Wszystkie panie tworzyły bowiem w tym przedstawieniu wunderteam. Autorem scenografii był Andrzej Łabiniec, bardzo dobrą muzykę skomponował Piotr Salaber, a choreografię przygotował Henryk Konwiński.

Po premierze, kiedy rozmawiałem ze "ścisłym kierownictwem" katowickiego teatru, powiedziałem: "No to w czasach kryzysu macie teraz wspaniały produkt eksportowy. Myślę, że "Ballady..." zagrane nad jeziorem Świteź, dziś na Białorusi, zgromadziłyby tłumy tamtejszych Polaków. To przedstawienie byłoby też wielką atrakcją dla Polonii w USA, Kanadzie, Anglii..." I takiej podróży artystycznej "Ateneum" życzę.
(mi)

Bogdan Widera
Śląsk nr 5
22 maja 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia