Między pełnią i brakiem

"The Beatles & Queen" - reż. I. Vejsada i R. Balogh - GTM i Opera Śląska

Inscenizacją, choreografią i scenografią przedstawienia zajęli się: Igor Vejsada tancerz, choreograf, dyrektor baletu Teatru Morawsko-Śląskiego w Ostrawie (The Beatles) oraz Robert Bologh choreograf i reżyser, dyrektor artystyczny Teatru Morawskiego w Ołomuńcu (Queen). Jest to ich kolejna realizacja tego autorskiego przedsięwzięcia, w którym wykorzystano oryginalne nagrania zespołów.

Z wielu powodów realizacja tego spektaklu na pewno nie była łatwa. Począwszy od działań logistycznych aż po te najważniejsze, artystyczne. Współtworzyły je dwa zespoły baletowe, których specyfika pracy na co dzień jest zupełnie różna.

Chaos na scenie, "nierówny" ruch sceniczny tancerzy, brak spójności dramaturgicznej poszczególnych scen w części pierwszej - wszystko wskazywało na to, że ten wspólny projekt chyba się jednak nie powiódł. Tego wrażenia nie były w stanie zatrzeć nawet "lepsze momenty". Takim było na pewno pojawienie się - biorących udział w tym spektaklu - uczniów bytomskiej szkoły baletowej. Wraz z nimi zagościły: lekkość, radość i żywiołowość kojarząca się z The Beatles. I w końcu, to co na scenie - nie było balastem dla muzyki. Jak mówił Kmicic do Wołodyjowskiego: Kończ Waść wstydu oszczędź! Więc na koniec - ktoś, kiedyś, mówiąc o tańcu, trafnie powiedział: Pozbawiony słowa, taniec balansuje między pełnią i brakiem. I to by było tyle na ten temat.

Miłym zaskoczeniem okazała się cześć druga. Wtedy się zaczęło. Robert Balogh poradził sobie z "ciałem", przestrzenią i tematem. Ten sam zespół mógł w końcu zaprezentować i potwierdzić swój profesjonalizm i obycie sceniczne. Oglądaliśmy znakomity taniec - momenty dynamiczne wynikające z formy muzycznej, ale też skupienie na pojedynczych gestach przekonująco budujących nastrój chwili: radość, żal, melancholię. "Kokainowa" jak ją nazwano, scena w której zespół ubrany na biało powłóczyście tańczy wokół krzeseł i na krzesłach - zachwyca wdziękiem i precyzją wykonania (że też się nie wplątali w oparcia). Balogh stworzył choreografię wyrazistą, pracującą na głębokie emocje widzów. Lekką, ale bez uproszczeń. Bardzo trafnie dla osiągnięcia takich efektów wykorzystano światło.

Chodzić na Jambora!

To widowisko taneczne powstało we współpracy zespołów baletowych Opery Śląskiej i Gliwickiego Teatru Muzycznego. Składa się z dwóch części, z których pierwsza tematycznie związana jest z zespołem The Beatles, a druga - co oczywiste - z grupą Queen.

Ivo Jambor w roli Freddiego to bardzo mocny akcent tego spektaklu. Otwiera nas na muzykę, na to co dzieje się na scenie. Przyznaje się do tego, że jest fanem zespołu Queen i to zdecydowało, że pomysł na ten spektakl został zrealizowany. Tłem dla jego tańca jest prawie pusta przestrzeń, światło i muzyka. Momentami choreografia istnieje "w towarzystwie" rekwizytów. Dotyczy to nie tylko nieodłącznie kojarzącego się z Freddie\'m mikrofonu, ale na przykład .. .szezlongu. Jambor sugestywnie buduje swoją postać i jej losy. Począwszy od momentu, gdy przy dźwiękach "Mother\'s Love" pojawia się w towarzystwie rodziców (w roli Matki wystąpiła doskonała Bernadeta Maćkowiak, w postać Ojca wcielił się Jurij Stesew). Przejmujący duet, piękny plastyczny układ choreograficzny obrazujący relacje tych dwojga z główną postacią, sprawiły, że była to scena szczególna. Nawiązujące do pochodzenia Freddiego elementy etniczne zobaczyliśmy także w momentach ilustrujących ostatnie chwile życia artysty - kiedy także pojawią się rodzice, zamykając te obrazy przejrzystą klamrą.

Tańczący lvo Jambor skupia na sobie uwagę. W momentach przypominających występy sceniczne Freddiego - choć ciało wykonuje łatwe do przewidzenia ruchy - Jambor jest bardziej twórczy niż odtwórczy. Podobnie jak jego bohater skupia na sobie uwagę, tworzy przepływ energii pomiędzy sceną a widownią. Wierne kopie kostiumów wzmacniają efekt wiarygodności. Ivo Jambor czuje się w nich jak we własnej skórze, a może raczej jak w skórze Freddie\'go. Wyczerpuje do końca możliwości ekspresyjne swojej postaci. Zapada w pamięć scena, w której w życiu bohatera pojawia się Śmierć (Grzegorz Pajdzik), to piękna i znakomita rola. W tym miejscu wspomnieć należy o doskonałych duetach. Nie można powiedzieć, że Ivo Jambor partneruje komuś lub, że ktoś jemu. Zarówno z Sabiną Langner (Mary Austin), Zofią Kubie (Monserrat Caballe) czy z Michałem Krzemieniem (Roger Taylor) perfekcyjnie tworzą organiczną całość. Subtelnie uobecniają erotyzm, intymność - tu kolejny ukłon w stronę Roberta Balogha. Ivo Jambor potrafi fantastycznie skupić się na partnerze. To niewątpliwie zwierzę sceniczne. Wiarygodność jego postaci to przede wszystkim wspomniany ruch -jego dynamika, energia, ekspresja. Ale też siła wyrazu gestu, spojrzenia. I nie tylko to.

Jest w tym coś więcej, "coś" co moim zdaniem sprawia, że do Teatru Muzycznego i Opery Bytomskiej będzie się "chodzić na" Jambora. Warto pójść na Queeen.

Urszula Bilska
Śląsk
23 listopada 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...