Między rajem a Rajem

"Tannhäuser" - 9. Festiwal Hoffmannowski w Poznaniu

Człowiek od zawsze poszukiwał ideału. Ideału piękna, szczęścia i miłości. Ideału prawdy, człowieka, szukał raju. Jednak okazywało się, że ideał nie musi być uniwersalny, więc może skazywać na niebyt lub wewnętrzne rozdarcie.

Śpiewak Tannhäuser przebywał w królestwie bogini Wenus na tyle długo, by przesycić się ofiarowanymi mu boskimi rozkoszami. Zatęsknił za życiem zwykłego człowieka,  z jego kłopotami i radościami, za kontaktem z naturą, za wolnością, także wolnością twórczą... Obiecał królowej miłości, że zawsze będzie opiewał jej chwałę i odszedł. Na swej drodze spotkał dawnych towarzyszy i konkurentów w turniejach śpiewaczych, którzy powitali w nim zagubionego przyjaciela oraz zaprosili do wzięcia udziału w turnieju, przygotowywanym przez Hermanna.  

Tannhäuser spotkał swą dawną ukochaną, Elżbietę, która wiernie czekała jego powrotu. Podczas turnieju śpiewacy zaprezentowali swoje pieśni dotyczące istoty miłości. Wolfram sławił piękno czystego uczucia, Biterolf był gotowy walczyć o cześć niewinności, tylko Tannhäuser, pomny obietnicy danej Wenus, opowiedział się za miłością zmysłową, zdradzając tym samym miejsce swego niedawnego pobytu. Oburzeni słuchacze byli gotowi ostatecznie ukarać zdrajcę, jednak na prośbę Elżbiety zdecydowali darować mu życie i nakazali pielgrzymkę do Rzymu, by grzesznik dostąpił spotkania z papieżem i wyznał mu swoje winy. Elżbieta żarliwie modląc się o nawrócenie i szczęśliwy powrót, na próżno wyglądała pątników.  

W końcu pojawiał się utrudzony i zmęczony pielgrzym, w którym Wolfram rozpoznał Tannhäusera. Śpiewak opowiedział o trudzie wyrzeczeń, jakie podjął by odkupić swe winy, jednak wszystko na nic, papież odmówił rozgrzeszania, twierdząc, że prędzej laska pielgrzyma okryje się liśćmi, niż tak zatwardziały grzesznik zyska darowanie win. Tannhäuser nie widzi dla siebie innego wyjścia jak tylko powrócić do Wenus, która czeka na jego przybycie. Ale oto zbliża się kondukt żałobny, Elżbieta umarła, a z oddali dochodzą głosy pielgrzymów, głoszących radosną nowinę – laska pasterska wypuściła zielone pędy, Tanahuser, dzięki wstawiennictwu i ofierze, Elżbiety dostąpi zbawienia. 

Libretto „Tannhäusera” jest mozaiką złożoną z kulturowych nawiązań. Oczywiste wpływy średniowiecznych legend, ich romantycznych przetworzeń, łączą się z opowiadaniem Hoffmanna o turnieju śpiewaczym, elementami świata antycznych bóstw, nawiązaniami do przypowieści o synu marnotrawnym i „Fausta”. Tak duże nagromadzenie motywów, pozwala szukać wielu dróg interpretacji. 

Inscenizator poznańskiej realizacji, Achim Thorwald postanowił przenieść akcję opery do XIX wieku. Nie znaczy to jednak, że w spektaklu nie ma żadnych nawiązań do średniowiecza, są (np. kostium Elżbiety w II akcie) i trudno by miało być inaczej, skoro XIX wiek wyjątkowo upodobał sobie średniowiecze, a jednym z najlepszych przykładów tej fascynacji jest sam Wagner. Osadzenie akcji w realiach dziewiętnastowiecznego mieszczaństwa miało uwidocznić paralele między życiem śpiewaka i samego Wagnera, artysty, który walczy ze światem o możliwość własnego pojmowania sztuki i cnót. W scenie turnieju, gdy biała sala wypełnia się odzianymi na czarno słuchaczami, którzy w imię stałych i niezmiennych zasad odwracają się od Tannhäusera, owo niezrozumienie widoczne było najlepiej.  

Ciekawie potraktowano motyw wyruszenia śpiewaka na pielgrzymkę – tytułowy bohater zgodnie z nakazem grafa ruszy do Rzymu, ale odbędzie tę wędrówkę nie w płaszczu, jaki otrzymał od Wolframa na znak przynależności do śpiewaków, a w swoim starym okryciu. Takie rozwiązanie można odczytać jako zgodę Tannhäusera na czynienie aktu pokuty, ale jednoczesne dokonanie go z własnej woli, a nie pod wpływem reguł narzuconych przez społeczność. Bo Tannhäuser chce poszukać ideału samego siebie. I ten ideał w końcu znajduje. Odkupiony dzięki modlitwom Elżbiety spokojnie umiera u stóp figury Matki Bożej, trzymając za ręce zarówno zmarłą Elżbietę jak i Wenus. Zbawienie śpiewaka ma wymiar boski, bo jego dusza nie będzie na wieki potępiona, ale ma też wymiar ludzki: Tannhäuser zachował swoje poglądy i zdanie, jednocząc w sobie pragnienie uświęcającej miłości czystej, niewinnej, jak i chęć zatracenia w zmysłowości.  

Drugi i trzeci akt rozgrywa się w szlachetnej scenografii, wyobrażającej salę turniejową a potem jej ruiny. Trochę dziwi bardzo prosta, nawet ascetyczna scenografia aktu w grocie bogini miłości, która staje się też areną bachanaliów w ciekawej choreografii Emila Wesołowskiego. Projekcje elementów bachanalii pojawiają się podczas spektaklu kilkakrotnie, by unaocznić, jak głęboko wizje z groty rozkoszy zadomowiły się w umyśle bohatera. Ważną rolę odrywają kolory – pełen określonych reguł biało-czarny świat sali turniejowej, unifikacja braci śpiewaczej podkreślona przez jednakowe płaszcze, cieliste kostiumy Wenus i tancerzy z jej groty, a także biało-niebiska tonacja strojów Elżbiety, jasno nawiązująca do barw maryjnych.  

Rola Tannhäusera wymaga od śpiewaka nie tylko predyspozycji głosowych, ale także umiejętności takiego operowania głosem, by w odpowiedniej formie dotrwać od końca. Michał Marzec stworzył dojrzałą i jednorodną wokalno-aktorsko postać człowieka, który już wiele przeżył, zatracił naiwność, ale nie nadzieję. Naturalnym kontrastem dla siebie były świetne wokalnie Galina Kuklina w roli Wenus i Monika Mych jako Elżbieta. Ekspresyjna, czasami zmysłowa, a czasem dramatyczna Kuklina pokazała Wenus obdarzoną cechami zarówno czarownicy jak i czarodziejki, natomiast Mych zagrała oszczędną w gestach, za to pełną emocji w głosie, Elżbietę, której niewinność wsparta jest siłą wynikającą z głębokiej wiary i miłości.  

Nie sposób nie wspomnieć o doskonałym chórze przegotowanym przez Mariusza Otto, który fantastycznie operował dynamiką swoich partii. Orkiestra, pod batutą Eraldo Salmieriego poradziła sobie z trudnościami partytury, różnicując nastroje i podkreślając, że „Tannhäuser” jest operą, w której Wagner był kompozytorem młodym, korzystającym z tradycji romantycznej. 

Bogactwo tradycji i nawiązań, a także spójność i wewnętrzna logika stanowi o wartości tej inscenizacji. To opera, która zadaje pytania, sugeruje odpowiedzi, ale dopuszcza inne interpretacje. Bo czy wiadomo, gdzie kończy się artystyczna wierność samem sobie? Każdy może też zastanowić się nad istotą miłości i dokonywać wyboru między zmysłowym rajem Wenus, a Rajem i boskością, do których jak napisał Wagner „dochodzi się przez prostotę i czyste piękno”.

Katarzyna Wojtaszak
Dziennik Teatralny Poznań
24 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia