Między sceną a snem

"Savannah Bay" - reż. Józef Opalski - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Między sceną Narodowego Starego Teatru w Krakowie a sceną Teatru Polskiego w Warszawie przelatuje kobieca postać w czerwonej sukni. Opowiada historię, być może ze swojego życia, być może to historia z nieistniejącego scenariusza. Być może wchodzimy w intymną przestrzeń postaci, która, dotknięta demencją, odbija się od swoich wspomnień, mieniących się niczym mydlane bańki. I boimy się, że są równie ulotne. Przed Państwem Madeleine, która tego wieczoru ma twarz Anny Polony.

Józef Opalski połączył dwa wielkie, polskie teatry jednym tekstem Marguerite Duras: Savannah Bay. Piękną sztuką, w której poznajemy historię łączącą dwie kobiety: podeszłą wiekiem aktorkę, Madeleine (w Krakowie – i zamiennie w Warszawie z Ewą Domańską – gra ją Anna Polony), i odwiedzającą ją codziennie młodą dziewczynę (w Krakowie Alicja Wojnowska, w Warszawie Anna Cieślak). Jak tłumaczy reżyser w opisie spektaklu: „Tekst dramatu jest koncertem na dwie wielkie aktorki; sztuka pełna poezji, refleksji nad światem i kondycją ludzką. Dotyka dotkliwie istoty teatru i tajemnicy aktorstwa". W istocie, nie można odczytywać sztuki jedynie jako zwierzeń starszej aktorki... no właśnie, komu?

Niewielka scena przy ul. Jagiellońskiej jest optycznie zmniejszona przez wygiętą, pofalowaną pleksi. Anna Polony i Alicja Wojnowska są przez nią pchnięte w stronę widowni: nie uda się im uciec w głąb sceny. Po naszej lewej widzimy adapter, który będzie grał piosenkę niezapomnianej, francuskiej śpiewaczki, po prawej – stolik, przy którym obie postaci wezmą udział w zaciekłym „pojedynku" na łyżeczki w szklankach. I jest jeszcze lustro, w którym będzie przeglądać się Madeleine, a my będziemy widzieć jej postac przebijającą się przez nie. W głębi dostrzeżemy od czasu do czasu mieniącą się projekcję morza.

To morze jest niemym świadkiem historii, którą opowiada Madeleine. Milczy, nie mogąc jej ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. Staje się jedynie ciemniejsze, niebo nad nim czernieje albo zmienia się w morze ognia, gdy nadchodzi dzień, który dla głównej bohaterki jest dniem bez słońca – dniem największej straty.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że my, widzowie, stajemy się zakładnikami opowieści Madeleine. Być może jej wspomnień, którymi dzieli z wnuczką, może fantazmatów, które wymykają się spod kontroli umysłu owładniętego demencją? A może snu, który snuje postać, aktorka w podeszłym wieku? Przyszło mi to do głowy, gdy podczas jednej z projekcji scena kolorystycznie zlewa się z strojem postaci granej przez Alicję Wojnowską – Anna Polony w pięknej, czerwonej sukni, wydaje się jedyną realną postacią. Narratorem snu, do którego zostaliśmy zaproszeni. Albo do komnaty wspomnień...

Anna Polony nie jest łatwą partnerką do gry. Jej smukła, krucha wręcz, sylwetka z niebywałą mocą opanowuje scenę. Nie można się napatrzeć na gesty, kroki, którymi zaczarowuje widzów. W grze Alicji Wojnowskiej widzimy pokorę wobec doświadczenia starszej koleżanki, jej postać pobudza Madeleine do działania, zmusza do przywoływania nieprzyjemnych wspomnień. Zachowuje się trochę niczym jej opiekunka, dbająca o to, aby umysł starszej pani nie stracił jędrności. Bardzo ciekawa jest opozycja tych dwóch postaci, poruszająca się wokół jądra, jakim jest nadal postać Savannah.

Kostiumy, sentymentalna muzyka, scenografia, wspomniane wizualizacje i reżyseria światła kierująca uwagę widza na co bardziej istotne sceny tworzą atmosferę snu, podróży przez zakamarki pamięci. Ten zabieg bardzo udaje się reżyserowi i Aleksandrze Redzie, odpowiedzialnej za warstwę plastyczną spektaklu. Józef Opalski jest świetny w konstruowaniu sentymentalnej niemal dekadencji, co z czułością wspominam choćby z Tanga Piazzolli, goszczącego przed laty na scenie Teatru im. Słowackiego.

Bo Savannah Bay jest spektaklem bardzo sentymentalnym. Sztuka została napisana przez Marguerite Duras dla Madeleine Renaud, wielkiej postaci francuskiego teatru. Gdyby nie dzielenie się rolą z Ewą Domańską, można byłoby ulec wrażeniu, że Józef Opalski pozwolił Annie Polony na stworzenie roli życia przywołującej skojarzenie tylko z jej nazwiskiem.

Choć nieuchronnie takie wrażenie pozostaje wraz z wzruszeniem w moich oczach, gdy Anna Polony po zakończeniu sztuki wraca na scenę wywołana oklaskami. Nasza krakowska lady.

Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
15 kwietnia 2023
Portrety
Józef Opalski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia