Między Scyllą polityki a Charybdą mediów

"Prezent dla towarzysza Edwarda G" - reż: J. Dymek - Teatr Telewizji

Interesujący spektakl Sceny Faktu Teatru Telewizji, sztuka Janusza Dymka i Jacka Raginisa "Prezent dla towarzysza Edwarda G.", to było przedstawienie o wielu ważnych aspektach. Udatnie łączyło wizerunek życia politycznego drugiej połowy lat siedemdziesiątych (niedługo po zajściach w Radomiu i Ursusie), obraz modelu ówczesnej propagandy, wreszcie przybliżało skisła atmosferę środowiska telewizyjnego, gdy na ulicy Woronicza 17 panował niepodzielnie Maciej Szczepański. I jeszcze jedno - to było widowisko naprawdę współczesne!

Polska literatura współczesna generalnie niechętnie mierzy się ze współczesnością. Tymczasem dzieje najnowsze, te od roku 1944, to czas tak pełen konfliktów, historycznych zwrotów i "zakrętów", dramatów, frapujących mechanizmów, że czerpiąc tylko stąd, ma się materiału aż nadto. 

Na gwizdek decydentów 

Sztuka Dymka i Raginisa chwyta rzeczywistość w jej kolejnym "przewężeniu" : jesteśmy tuż po Radomiu i Ursusie, społeczna frustracja brutalnymi represjami i opętańczą polityczną nagonką na "prowodyrów" znajduje odbicie na szczytach władzy: towarzysz Gierek, "Kazimierz Wielki naszych czasów" czuje się osaczony i osamotniony. Trzeba mu pomóc, no, trzeba coś zrobić. W najwyższych gabinetach politycznych zapada decyzja: na Barbórkę (czasu niewiele, ledwie 3 miesiące) ma powstać dokument o Wincentym Pstrowskim, górniku - stachanowcu z końca lat 40., zrobiony jednak tak, żeby czytelna była paralela: to jest film o towarzyszu Gierku, jego młodości - trudnej, ale dumnej, o jego sukcesie i uznaniu społecznym. 

Z politycznych gabinetów system "pasów i kół transmisyjnych" przenosi decyzję na ul. Woronicza. Rusza machina... produkcyjna. 

"My wam we wszystkim pomożemy" 

Na równe nogi stają Warszawa i Śląsk. Zapalają się wszystkie możliwe zielone światła, a "czynniki" deklarują wszelką pomoc. Każdy chce się w promieniach tego ciepła choć trochę ogrzać, chce, żeby i na niego spadło choć trochę popularności - blichtru władzy. A ekipa bezpośredniej realizacji też ma swoje interesy: ma "wpadki", o których może władza zapomni, jak wszystko będzie dobrze. .. Do tego w perspektywie wielkie, wielkie pieniądze! Bo będą premie, nagrody, wizyty w tych najwyższych gabinetach, a może 

- kto wie?!! - nawet list z podziękowaniami od Pierwszego czy osobista audiencja i uścisk dłoni?! 

Na Woronicza, gdzie poza władzą nic nie jest ważne, pracują ludzie "świadomi". Oni wiedzą, jakidlacze-go, a raczej po co. 

Tu i ówdzie pojawda się co prawda cień obawy: Pstrowski... Legenda... Ale czy do końca bezpieczna? I jednoznaczna? 

Te wątpliwości "czynniki" odsuwają na bok: Pstrowski to "człowiek z marmuru", idol, wzór. Nie wiedzą dokładnie, coś tam liznęli z wiedzy o przeszłości, ale przecież nie chodzi o to, żeby wiedzieć, lecz żeby podejmować decyzje. I tkwić w swoich gabinetach. 

Tak twórcy spektaklu umiejętnie prowadzą do nieuchronnego zderzenia pięknych, ale nieprawdziwych legend z czymś brzydkim, trudnym, ale realnym: z życiem. 

Gorzko o dziennikarzach 

Ekipa - to ludzie sprawdzeni. Główny reżyser TVP (Szymon Bo-browski), scenarzysta (Maciej Orłoś) 

"Prezent dla towarzysza Edmuda G. świetnie rozumieją mechanizm działania firmy, w której jedzą dobrze omaszczony chleb. Posiedli wiedzę, że - jak głosił PRL-owski dowcip - "lepiej jeść chleb bialynad Morzem Czarnym niż chleb czarny nad Morzem Białym". W ogóle machina propagandowa czasów "środkowego Gierka" nie zgrzyta. Obojętnie - Centrala czy Województwo, trzeba słuchać Aparatu. I partyjnego, i firmowego. "Maciej" się "nie obcyndala", zwalnia nie z dnia na dzień, lecz z minuty na minutę, a towarzysze w terenie też mają swoje interesy, więc muszą mieć i swoje racje. Oczywiście decyduje Centrala, ale po-merdać nigdy nie zaszkodzi, nawet w KaWu czy KaPe... 

Warto zapamiętać ten styk aparatów władzy i propagandy, tego podwójnego nelsona. Bo w spojrzeniu aparatczyka, uśmiechającego się do "towarzysza redaktora" zawsze kryła się mieszanina lęku i pogardy. "Muszę cię, gnoju, tolerować..." I to samo kryło się w przekrwionych po licznych ochlajach oczkach "towarzysza redaktora", patrzącego w prostacką często, od wódy na-puchniętą twarz aparatczyka. "Muszę cię, sk...synu, słuchać..." 

Właściwie wszyscy wszystko wiedzieli. I wszyscy oszukiwali, grali, trzęsąc się ze strachu. 

Fakty, czyli puszka Pandory 

Wątek dokumentalny spektaklu świetnie realizuje się od chwili, gdy ekipa jedzie na Śląsk, gdzie narodziła się i legenda Pstrowskiego (85 m "urobionego" chodnika, 273 proc. normy!), i gdzie przez lata PRL wykuwał swą pozycję Gierek, "śląski pan". Sklecona historyjka o "idolu" pruje się: Pstrowski był przez górników znienawidzony, bo śrubował normy. Do tego przedwcześnie zmarł na białaczkę, a tajemnicą poliszynela było, że to - jak mówi w spektaklu biograf stachanowca - z chciwości: miał kiepskie zdrowie, a nie przestrzegał norm BHP, tak mu się śpieszyło do bicia kolejnych rekordów urobku. Ale z drugiej strony - przecież on to robił dla złaknionej węgla Polski! Za to otaczał go ostracyzm, nawet gdy sobie zachodził na "halbę" do piwiarni. 

Dokąd żył, władza mu schlebiała. Gdy zmarł - pozostawiła w biedzie i zapomnieniu jego rodzinę: wdowa żyje z renty 800 zł, jeden z synów uciekł do RPA, i - jak mówi jeden z zachowujących "rewolucyjną czujność" towarzyszy, "teraz też pracuje w kopalni, tyle że... diamentów". Więc jak tu robić film, który ma być prezentem dla towarzysza Gierka? Ponieważ jednak - jak powiedział Akira Kurosawa - film to montaż, dzieło powstaje. Na kolaudacji, mimo zastrzeżeń jakiejś śląskiej Dolores Ibaruri, otrzymuje notę "5+" - najwyższą. Przykłada się do tego dyrektor generalny (Mirosław Baka), prawa ręka "Krwawego Macieja". Będą więc premie, nagrody, może i list gratulacyjny od Pierwszego... 

Skandal wybucha na zamkniętym pokazie dla towarzysza Gierka: Pierwszy wychodzi w trakcie projekcji! Znów strach, ba, panika na twarzach "najwyższych czynników": co się stało? A no - stało się. Pstrowski i Gierek spotkali się na Śląsku w latach 40. 

Gierek reprezentował wtedy związki górników polskich w Belgii, Pstrowski - już był legendą, idolem. I on wyśmiał wtedy Gierka: ujawnił, że jego "górniczość" to fikcja, że on krótko pracował "na przodku", szybko stał się działaczem związkowym, więc "na dół" już nie zjeżdżał, rąk pracą nie brudził... A do tego podobno jeszcze później prowadził z żoną w Belgii. .. pensjonat, więc może był "burżujem"!!! Wspomniany biograf Pstrowskiego opowiada zabawnie, że nawet po wielu, wielu latach Gierek kłaniając się, zachowywał się tak, jakby kłaniał się komuś, kto dał mu do niesienia ciężkie walizy... "Kto to ze mną uzgadniał?! - grzmiał ponoć Gierek. - Nie dość, że temu sk.. .synowi pomnik stawiacie, to jeszcze film o nim kręcicie!" 

Ocena kolaudacyjna została zmieniona z "5+" na "-3" i nadzieje całej ekipy na eldorado finansowe rozwiały się. "Niezła mina - skomentował reżyser. - Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałem..." 

Tak... Historia lubi płatać figle... 

W Katowicach pomnik Pstrowskiego stoi do dziś - oglądamy go w końcowych sekwencjach spektaklu. Miał być rozebrany - ocalał. To obraz opuszczenia, zaniedbania, mosiężne litery z cokołu ukradziono, nie bardzo nawet wiadomo, co napisano tragicznemu przodownikowi z kopalni "Jadwiga". 

Warto zapamiętać ten styk aparatów władzy i propagandy tego podwójnego nelsona. Bo w spojrzeniu aparatczyka, uśmiechającego się do "towarzysza redaktora" zawsze kryła się mieszanina lęku i pogardy. "Muszę cię, gnoju, tolerować..." I to samo kryło się w przekrwionych po licznych ochlajach oczkach "towarzysza redaktora", patrzącego w prostacką często, od wódy napuchniętą twarz aparatczyka. "Muszę cię, sk...synu, słuchać..."

Wojciech Piotr Kwiatek
Gazeta Polska
8 maja 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia