Miernota aż wstyd

"Klątwa, odcinki z czasu beznadziei. E01: Don't mess with Jesus " - reż. Monika Strzępka - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Czas Wielkiego Postu jest piękną i wyjątkową okazją do zagłębienia się w tej przestrzeni naszego życia, która związana jest z duchowością. Sztuka, teatr, wydawałoby się, że już z samej definicji, powinny temu sprzyjać i służyć odbiorcom swoimi przedsięwzięciami artystycznymi. Tymczasem - pomijając śladowe wyjątki - jest wręcz odwrotnie. Owszem, są nawet przedstawienia, w których na scenie pojawia się postać Chrystusa, jak na przykład w najnowszej premierze Teatru Imka "Klątwa, odcinki z czasu beznadziei", tylko spójrzmy, w jakim kontekście się pojawia i kim jest ten sceniczny Chrystus. To po prostu karykatura postaci Zbawiciela i parodia Jego nauczania.

Spektakl "Klątwa, odcinki z czasu beznadziei" to pierwszy odcinek zamierzonego na polityczny serial teatralny przedsięwzięcia autorstwa tandemu Strzępka/Demirski, szeroko reklamowanego w mediach jeszcze na długo przed premierą. Zarówno warszawską, jak i krakowską, bo rzecz powstała w koprodukcji Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru Imka w Warszawie. W teatralnym folderze reklamowym napisano, że "utrzymane w konwencji political fiction i horroru przedstawienie pomyślane jest jako wielowątkowa opowieść demontująca mechanizmy rządzące historią". Napisane na wyrost.

Żenujący poziom

Pierwszy odcinek ma jakoby pokazać, iż z powodu rozczarowania działalnością polityków i władzy społeczeństwo swoje zaufanie przeniosło w inne rejony, niejako metafizyczne: zaczyna wierzyć w rozmaite znaki i przepowiednie. Oto nagle jednego dnia w jakiś dziwny sposób giną kolejno wszyscy znaczący politycy, posłowie na Sejm i ważne postaci. Ich śmierć nie jest dostatecznie wyjaśniona, ale nie to jest istotne. Ta sytuacja doprowadza do kryzysu i na ziemię zstępuje Jezus Chrystus, wprowadzając nowy porządek. Postać Chrystusa grana przez Dobromira Dymeckiego narysowana jest grubą groteskową kreską, co raz po raz wywołuje śmiech na widowni. Aktor paraduje z nagim torsem, często stając tyłem do widowni, abyśmy zobaczyli krwawe ślady na jego wysmaganych biczem plecach. Po twarzy aktora spływa krew z miejsc symbolizujących rany po koronie cierniowej. Nie braknie też krwawych śladów, stygmatów na dłoniach i sączącej się krwi z przebitego boku.

W charakteryzacji aktora nie żałowano czerwonej farby. A nonszalancki i niestroniący od wulgaryzmów sposób bycia tej scenicznej figury, która ma niby przedstawiać Chrystusa, jest tak wypaczony i skarykaturyzowany, że postać ta jest zaprzeczeniem jakiejkolwiek wiarygodności. Już nie tylko w znaczeniu teologicznym, ewangelicznym czy historycznym (Jezus przecież żył, chodził, nauczał w konkretnym czasie historycznym i konkretnym miejscu na ziemi), ale także aktorskim, artystycznym. To zwyczajna miernota pseudoartystyczna. Dziwię się, że zawodowy aktor może prezentować aż taką amatorszczyznę. Nawet jeśli pani reżyser kazała, to przecież aktor też ma chyba coś do powiedzenia od siebie, czegoś przecież w szkołach teatralnych w Polsce aktorzy się uczą. Przynajmniej dotąd tak było.

Zresztą jakżeby mógł być pokazany Pan Jezus zgodnie z prawdą przekazu ewangelicznego, skoro zarówno autor tej grafomanii Paweł Demirski, jak i reżyser tego scenicznego bełkotu Monika Strzępka propagują, gdzie tylko mogą, swoje marksistowskie sympatie. I jak widać, bardzo im się to opłaca. Raz po raz otrzymują nagrody i wielkie poparcie mediów lewicowo-liberalnych. Zarówno w tym spektaklu, jak i we wszystkich pozostałych tandemu Strzępka/Demirski mamy do czynienia z propagowaniem lewicowej wizji świata, a więc świata bez Boga, bez wartości chrześcijańskich itd.

Rządzą barbarzyńcy

Wizualnie i treściowo spektakl jest nagromadzeniem chaosu. Zarówno w planie teatru żywego, na scenie, jak i na wideo, gdzie na ekranie telebimów widzimy aktorów spektaklu, krzyż, rysowanie kręgu piekielnego itp. Podstawowym środkiem wyrazu artystycznego jest telefon komórkowy, którym przez cały czas posługują się na scenie aktorzy. Można powiedzieć, że telefon właściwie został tu upersonifikowany, a tym samym potraktowany na równi z aktorami, którzy niemal każdą wypowiedzianą kwestię "wzbogacają" wulgaryzmami.

Zebrane na scenie przedmioty przypominają jakieś śmietnisko, na które wyrzuca się niepotrzebne rzeczy. Ciekawe, co ma symbolizować prawdziwa woda w przestrzeni scenicznej, po której reżyser każe aktorom chodzić, pluskać się w niej, leżeć, przewracać się, jak na przykład robi to Krzysztof Dracz, który za chwilę pojawi się jako biskup, mówiąc: "Królestwo moje nie jest z tego świata". Po czym położy się krzyżem na podłodze. Także para ślubna (Klara Bielawka i Paweł Tomaszewski) brodzi po wodzie. Czy to prymitywna, prześmiewcza aluzja do sceny ewangelicznej, gdy Pan Jezus chodzi po wodzie? A te worki z piaskiem to z kolei aluzja do powodzi?

Totalny chaos dotyczy także mieszania czasów (Warszawa 2014 r., 1945 r. ) i postaci. Co ma na przykład oznaczać obrazek na ekranie, na którym pojawia się twarz Roberta Biedronia, która w pewnym momencie stapia się z wizerunkiem twarzy Matki Bożej Nieustającej Pomocy? Albo inna scena, w której Klara Bielawka ucharakteryzowana na Matkę Bożą śpiewa piosenkę, a Dobromir Dymecki wygina się, w dziwaczny sposób tańczy, wygłupia się. A po pewnym czasie, nawiązując do miłosierdzia, mówi, iż miłosierdzie "to są jakieś homoseksualne wartości".

I cóż takiego za sprawą wymienionych scen chcieli nam autorzy i wykonawcy całej tej obrazoburczej maskarady powiedzieć? Przede wszystkim tworząc karykaturę postaci Chrystusa, próbują Go zdeprecjonować. Ma to prowadzić do zbanalizowania, odebrania wagi i atrybutu boskości Chrystusa w odbiorze publicznym. To jest główny cel. Artystycznie (bieganina, wrzaski, szarpanina) jest to rzecz tak marna, że nie do przyjęcia w teatrze zawodowym.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
7 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...