Mięsożerne ślimaki w klatkach z betonu

Ich życie jest niczym piwnica, w której pracują. Szare, ciemne, ponure, pełne wilgoci od wypłakanych łez. Kolejne dni wypełnione są przez stukot maszyn do szycia, kubek spirytusu, siarczyste przekleństwa i proste marzenia. Trzy kobiety w matni życia, niespełniony młody poeta to postaci o złamanych egzystencjach; ich historie nie dają żadnej nadziei, chociaż są niemym błaganiem o transcendencję. Andrzej Celiński wybrał tekst osadzony z jednej strony głęboko w naturalizmie i dosłowności, a z drugiej zaś okraszony nieprawdopodobieństwem i kaleką magicznością. Efekt końcowy okazuje się być skrajnie depresyjny.
Pod ziemią, czyli underground Przestrzeń, w której bohaterowie spektaklu zostali osadzeni, najłatwiej opisać jedynym słowem: klaustrofobiczna. Także wszystkie postaci charakteryzują się jakąś fobią, są na swój sposób neurotyczne, zamknięte na świat, który osacza i przytłacza. Druciane płoty oddzielają Szwaczki od siebie, a każda z kobiet pracuje przy swojej maszynie w innym tempie, co daje istną kakofonię dźwięków. Pozornie nie łączy je nic poza tą zatęchłą piwnicą, despotycznym szefem, godzinami pracy i wyczekiwaniem wypłaty. Pośród prozaiczności tego miejsca i problemów kobiet pojawia się jednak młody mężczyzna, Krojczy - w swojej szafce trzyma zdjęcie matki, a na zużytych przez siebie kawałkach tektury pisze wiersze, w których artystyczną wartość wierzy chyba tylko on. Ale jego idealizm i stoicki spokój (studiował przecież filozofię!) także zostaną złamane, sam zdecyduje się na przerwanie tej beznadziei wśród sfrustrowanych kobiet. Szwaczki własnego losu A właśnie, kobiety - Szwaczki, co z nimi? Są przecież znacznie ciekawsze. Mają za sobą pasmo porażek i nic obiecującego w przyszłości. W pewnym sensie jawią się nawet jako karykatury kobiecości. Jedna z nich jest zbyt stara i nieszczęśliwa z powodu bezdzietności, druga jest zbyt młoda i w swym macierzyństwie zagubiona, wreszcie ostatnia jest chodzącą dekadencją o niespożytym seksualnie apetycie i wewnętrznym agnostycyzmie. Słowem, kobiety głęboko nieszczęśliwe. Temat niczym wyjęty z powieści noblistki Elfriede Jelinek. A jednak autorowi sztuki daleko do austriackiej pisarki. Jego postaci są sfrustrowane z powodu samotności i życia na skraju ubóstwa, problemy ekonomiczne są jak gdyby pretekstem do wysnucia makabrycznej historii o dzieciobójstwie, samobójstwie, depresji i tak dalej. To zaledwie dotknięcie tematu, a ambicje sięgały chyba wyżej, być może celem było stworzenie współczesnej przypowieści o gnijących fragmentach rzeczywistości, stąd zapewne brak jednostkowych nazwisk dla bohaterów, zastąpionych przez ogólne określenia, które na plan pierwszy wysuwają wykonywany zawód. Szwaczki w pierwszej kolejności marzą i śnią o wygraniu dużej sumy pieniędzy, o nieograniczonych zakupach w ekskluzywnych sklepach. Gdzieś tam na końcu pojawia się nagle pytanie o istotę kobiecości, macierzyństwo i wreszcie o transcendencję. A pomiędzy tym wszystkim pląsa kolorowa Maria Miracle, groteskowa Matka Boska z receptą na szczęście i głupkowatymi pytaniami. Naturalizm staje się groteskowy, ale ten zabieg spłyca jednak kontrowersyjną problematykę, zaostrza apetyt na refleksję, nie zaspokajając go. Oczywiście, teatr nigdy nie powinien mówić ostatniego słowa, niech wypowiada je widz. Najpierw jednak ktoś musi tę frazę rozpocząć, chociaż odrobinę określić. Stylistyczna i tematyczna mieszanka jest tu ledwie zaczątkiem. Wysublimowany poeta, obiekt kobiecego pożądania (w tej roli Marcin Szaforz) i wulgarna Szwaczka III (Anna Kadulska), najstarsza Szwaczka I (Bogumiła Murzyńska), rozgoryczona życiem i pozbawiona cudu macierzyństwa oraz młodziutka, jeszcze pełna wiary i naiwnego entuzjazmu Szwaczka II (Dorota Chaniecka) to w zasadzie kulturowe klisze. Dramat spotkania tych postaci wyładowuje się w scenie alkoholowej, orgii wśród barwnych materiałów, później mamy jeszcze kameralną psychodramę, tragiczne wyznania i błyskotliwie brzmiące aforyzmy na zakończenie. Uczucie niedosytu jest niedopuszczalnie duże. W oczekiwaniu na cud Niezwykle trudno przychodzi mi ocenić ten spektakl. Ogląda się go znakomicie ze względu na świetną grę aktorów, sugestywność scenicznej przestrzeni (Malarnia jak zwykle dobrze zdaje egzamin). Język bohaterów jest zindywidualizowany, poruszone problemy są istotne. A jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wprowadzenie postaci Marii Miracle (gościnnie Ryszarda Celińska) w pewien sposób zaburza całość. Jej groteskowość oddaje z jednej strony pospolite marzenia Szwaczek (Krojczy jako jedyny nie ufa pani obleczonej w fiolety i turkusy), z drugiej zaś obrazuje istnienie świata, o którym kobiety marzą, a który przecież jest tylko pozornie szczęśliwy. Dużo bardziej przemawiały do mnie proste historie życia tych kobiet, Maria Miracle jawi się jako fabularne udziwnienie, bez którego dramat obszedłby się całkiem nieźle. Mimo wszystko uważam, że warto zobaczyć ten spektakl, chociażby dla komplementowanej już przeze mnie gry aktorskiej. Warto też zadać sobie przy okazji parę pytań, dotyczących tematyki przedstawienia, a także, czego od teatru oczekujemy. Czy uznajemy za potrzebne przysłowiowe postawienie kropki nad "i", czy zadowolimy się powierzchownym "liźnięciem tematu". Teatr Śląski w Katowicach, Scena w Malarni Paweł Sala "Szwaczki" reżyseria: Andrzej Celiński scenografia, opracowanie muzyczne: Andrzej Celiński kostiumy: Stefania Filbert Obsada: Szwaczka I - Bogumiła Murzyńska, Szwaczka II - Dorota Chaniecka, Szwaczka III - Anna Kadulska, Krojczy - Marcin Szafarz, Maria Miracle - Ryszarda Celińska (gościnnie) Premiera: 22.09.2006r.
Marta Nowok
Dziennik Teatralny Katowice
18 lutego 2008

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia