Milczmy

"Holzwege" - reż. Katarzyna Kalwat - TR Warszawa

Tomasz Sikorski (1939–1988) to inspirujący kompozytor polskiego minimalizmu i sonoryzmu. Jego muzyka silnie dławiła mu ówczesnych, intensywnym poczuciem śmierci oraz ciszy w dźwięku. Kultowy stał się też dlatego, że kultowo umarł, tzn. przedwcześnie i w niewyjaśnionych okolicznościach. Próbę podważenia tego kultu, i zobaczenia co się pod nim kryje, podjęła Katarzyna Kalwat w TR Warszawa.

Na scenie trójka aktorów (Tomasz Tyndyk, Jan Dravnel i Sandra Korzeniak) oraz kompozytor i przyjaciel Sikorskiego (Zygmunt Krauze). Scenografia czaruje onirycznością, choć złożona jest z zwyczajnych elementów: fortepian, wanna, wieszak z ubraniami oraz wielki stół (jakby roboczy) pełen pustych kubków po kawie. I w tym momencie rozpoczyna się już gra z widzem. Bo to z początku imituje „normalny" spektakl, z może trochę niespójną scenografią (co dzisiaj też już jest ,,normalne"), stopniowo pozbywa nas iluzji, aż w końcu zrozumiemy, że wszystko odbywa się teatrze, aktorzy grają siebie a spektakl jest właściwie próbą do właściwego spektaklu. Do spektaklu, który nie prawa powstać, ale o tym później.

Tomasz Tyndyk gra tu znakomicie Tomasza Tyndyka, który z kolei stara się grać (również znakomicie) Tomasza Sikorskiego. Próbuje go poczuć, odnaleźć w sobie, więc miota się po scenie, poddaje jego muzyce i symuluje sceny śmierci (na projekcjach multiplikujących akcje, przypomina on prawdziwego zmarłego zarejestrowanego przez policyjnego fotografa). W dotarciu do kompozytora pomagają/przeszkadzają mu Jan Dravnel (w tej roli Jan Dravnel) i Sandra Korzeniak (wspaniała Sandra Korzeniak). Jan widzi Sikorskiego jako pijaka i element stracony, zbędny, a ona za to woli go przywoływać na stanowisko artysty – wyklętego i wiecznie niezrozumianego. Pomocą służy również Zygmunt Krauze (ładnie wpleciony Zygmunt Krauze), który przypomina sobie fakty z ich spotkań, opowiada o nim, czasami nawet zagra jego utwór, choć – jak sam przyznaje – nie do końca go rozumiał.

Próbując zrozumieć Sikorskiego, tylko coraz bardziej uświadamiają sobie nie możność jego zrozumienia. Cały czas nazywają, określają, interpretują i wysuwają tezy – wszystkie błędne. Tylko potęgują chaos, zagęszczają bezsens. Sikorski staje się wieszakiem, na który możesz założyć, co chcesz. W tym wszystkim wybija się jeden głos, który może być prawdziwy, a właściwie dwa. Pierwszym z nich jest muzyka Sikorskiego, w której tkwi nieokreślony a jednak odczuwalny. Drugim to cisza – muza kompozytora – która w teatrze bardzo rzadko bywa, a może powinna, bo nagle czujemy wszystko bardziej (siebie – widownie też). Na koniec Zygmunt Krauze gra utwór Sikorskiego, i już wiemy, że nic nie wiemy.

Spektakl wyjątkowo spójny w swym szaleństwie. Nie ma fałszu, ani w muzyce, ani w grze. Ogląda się go z rosnącym poczuciem niemocy – on wzrusza. Pani reżyser daje też w kość recenzentom, bo przypomina że recenzja to tylko kolejne „słowa, słowa, słowa" które w tym całym przesileniu analizowania i interpretacji, mogą tylko próbować dotknąć prawdy, ale nigdy nie dotkną – i co gorsza ona ma rację. Więc nie mnożę już słów. Polecam.

,,Holzwege" znaczy ,,błądzenie".
Spektakl pokazywany w ramach 9. Festiwalu Boska Komedia w Krakowie.

Miłosz Mieszkalski
Dziennik Teatralny Kraków
21 grudnia 2016
Teatry
TR Warszawa
Portrety
Katarzyna Kalwat

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia