Miłość a ojcowski biznes

"Romeo i Julia" Teatr Śląski w Katowicach

Na zakończenie sezonu Teatr Śląski w Katowicach postanowił wystawić arcydramat "Romeo i Julia" Williama Szekspira.

Jest to trzecia inscenizacja tej sztuki na tej scenie. Po raz pierwszy w 1968 roku "Romea i Julię zrealizował ówczesny dyrektor teatru Mieczysław Górkiewicz, a w 2000 roku Bartosz Zaczykiewicz obsadzając Ewę Kutynię w roli Julii i w roli Romea Artura Święsa.

Obecne przedstawienie wyreżyserował Krzysztof Babicki, który ma już na swoim reżyserskim koncie kilka szekspirowskich przedstawień jak "Trojlus i Kressyda" (1990), "Antoniusz i Kleopatra" (1992), "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" (1998) (spektakle zrealizowane w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku), czy "Hamlet" w Teatrze Osterwy w Lublinie (2004). Chociaż sztuka "Romeo i Julia" po raz pierwszy zaistniała w jego artystycznym życiorysie Babicki nie jest już - jak widać - szekspirowskim nowicjuszem. 

Dlatego katowicka publiczność oczekiwała interesującej inscenizacji opartej na ciekawym i nietuzinkowym pomyśle. Tym bardziej, że reżyser postanowił oprzeć się na znacznie rzadziej używanym na polskich scenach przekładem zmarłego w 1998 roku Macieja Słomczyńskiego. Przekład jest może w swojej warstwie słownej nieco mniej potoczysty od "klasycznego" przekładu Stanisława Barańczaka, ale charakteryzuje się znacznym zbliżeniem do oryginału i wierniej oddaje charakter języka użytego przez Szekspira, co przy założonym uwspółcześnieniu wydaje się zabiegiem szczególnie uprawnionym i uzasadnionym.

Akcja dzieje się na trawiastym polu będącym czymś w rodzaju linii demarkacyjnej, łączącej lub dzielącej strefy wpływów dwu zwaśnionych, wręcz nienawidzących się rodzin, na którym spotykają się przedstawiciele i zwolennicy zarówno jednej jak i drugiej strony. U Babickiego są to zwolennicy dwóch drużyn piłkarskich ubranych w klubowe stroje, i jak to między kibicami bywa, polaryzacja kibicowskich poglądów jest jedynie pretekstem do konfrontacji nie tylko słownych - chociaż tutaj najbardziej daje się odczuć trafność wyboru przekładu, ponieważ Szekspir w tym dramacie używa języka brutalnego, nierzadko również wulgarnego, od czego jak wiadomo nie stronią dzisiejsi przedstawiciele klubów kibica nie tylko w słonecznej Italii. 

Dalej akcja toczy się po szekspirowsku i historia nie różni się od historii z oryginału. Jednak reżyser postanowił rozmieścić akcenty w taki sposób, żeby szczególnie z dzisiejszego punktu widzenia uwypuklić bezsens zachowań obu słynnych rodów. Rodzice Julii nie dbają o poglądy i pragnienia swojej córki mając na uwadze wyłącznie interes rodziny, a ich świeżo wyprasowane, czy wykrochmalone stroje świadczą o wyższości obowiązujących konwenansów nad troską o dobro kochających się dzieci i ich wzajemne uczucia. Kiedy dochodzi do bezpośrednich spotkań nawet na siebie nie patrzą. Miłość ich dzieci oceniana jest wyłącznie przez pryzmat rodzinnego biznesu i ojcowskich ambicji, które w każdym aspekcie wygrywają z miłością. Nawet matka, wobec nieugiętej postawy męża nie potrafi zbliżyć się do córki. Nie stara się z nią rozmawiać, nie chce jej zrozumieć. Są to zachowania nie przystające na szczęście do dzisiejszej rzeczywistości. 

Krzysztof Babicki uwypuklił i wyodrębnił owe dwa nieprzystające do siebie światy. Podkreślił to także odmiennością scenicznego kostiumu i scenicznego zachowania. Skonfrontował soczystość i potoczystość gry aktorskiej Julii i Romea, Piastunki i Brata Wawrzyńca z niezwykle powściągliwą, nieomal bezbarwną - z wyjątkiem sceny wzburzenia Pana Capuleti - postawą rodziców obojga kochanków. 

Bardzo dobrze oddała ten zamysł reżysera Monika Buchowiec, której rolę trzeba zaliczyć do najbardziej udanych w tym przedstawieniu. Zagrała czułą, urzekającą swoim oddaniem do Romea kochanką, nie przekraczając granic wiarygodności i postrzegania temperatury miłości z dzisiejszego punktu widzenia. Z niemniejszym zaangażowaniem partnerował jej Michał Rolnicki, który ma już na swoim koncie kilka udanych przedstawień, jednak - chociaż na szczęście jeszcze w niewielkim stopniu - nabył cech, które piętnują wielu młodych aktorów intensywnie angażujących się w pracy telewizyjnej, a niekorzystnych dla aktorów pracujących w teatrze. Znakomitym ekspresyjnym aktorstwem błysnął Wiesław Sławik, który swoją pasją ożywił statyczną postawę kochankowych rodziców. Ciekawą interpretację swoich postaci zaproponowali Alicja Chechelska i Grzegorz Przybył nadając swoim bohaterom nieco więcej luzu i barwy w odróżnieniu od pozostałych postaci granych z powagą, a czasami nawet z namaszczeniem. Na uwage załuguje muzyka Marka Kuczyńskiego, która robi wszystko, co teatralna muzyka robic powinna. Wypełnia, podkreśla, czasami nawet odrobine sugeruje i nie jest natarczywa. Podobał się również pomysł scenograficzny Marka Brauna w pierwszej części spektaklu dzielący scenę na pół, a w drugiej łączący i koncentrujący uwagę na bohaterach.

Oglądając spektakl Babickiego można stwierdzić z ulgą, że dzisiejsi ojcowie nie są już tak bardzo zatwardziali w realizowaniu swoich interesów przez własne dzieci, że nie są już tak bezkompromisowi wobec ich poglądów i inaczej patrzą na szczęście córek i synów. Jednak czy tylko dlatego, że tak bardzo się zmienili? Zapewne również dlatego, że ich dzieci są już inne i otoczenie się zmieniło, że na zachowanie Capuletich i Montekich ich Julie i Romea mogą i potrafią reagować w sposób właściwy dla poglądów swojego pokolenia. Pokolenia, które miłość i uczucie ceni podobnie jak szekspirowscy bohaterowie wyżej niż fortuny swoich rodziców, ale w odróżnieniu od szekspirowskich kochanków - żeby przekonać o tym najbliższych - nie muszą posuwać się do rozwiązań ostatecznych.

Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
22 czerwca 2007

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia