Miłość, czy fortuna

„Manon" - komp. Jules Massenet - reż. Waldemar Zawodziński - Opera Wrocławska

Opera „Manon" to jedna z nowszych inscenizacji, jakie pojawiły się w ostatnich latach w Operze Wrocławskiej. Opowiada o tragicznej miłości między siedemnastoletnim... A rok młodszą od niego Manon. Spotykają się w momencie, w którym Manon ma wybrać do klasztoru i poświęcić życie Bogu.

Miłość jednak nie zna granic, więc w ostatniej chwili ucieka z przystojnym i dobrze zapowiadającym się filozofem. Niestety ich szczęśliwe życie kończy się, kiedy Manon podejmuje decyzję poświęcenia swojego ukochanego na rzecz obiecanej jej fortuny i sławy.

Kiedy bogata Manon, wiodąca beztroskie życie pełne w luksusach, przypomina sobie o dawnej miłości, Des Grieux jest tuż przed złożeniem przysięgi Bogu w celu poświęcenia życia słudze Panu jako ksiądz. Manon pokutuje swoje grzechy i winy, tragicznie kończąc życie jako więźniarka.

Waldemar Zawodziński przygotował spektakl godny uwagi widza, dla którego ważna jest harmonia i równowaga między przepychem, a prostotą. Pokaźna, jednak dość statyczna podstawa scenografii, jaką stanowią trzy ściany, które zdaje się mają tworzyć efekt krużganku. Jest on jednak udekorowany tak, że kojarzy się też z lożami teatralnymi. Do tego odpowiednie do danej sceny rekwizyty, takie jak powozy, walizka, stylowe meble, a także wykorzystanie „żywej scenografii" w postaci tancerza – Davide Piccoli - udającego posąg.
Mimo niepozornie wyglądającej roli, należy się mu duże uznanie. Każdy kto próbował choć raz wyłącznie poruszać rękoma przez dłuższy czas niż minutę, wie doskonale jak potrafi być to męczące. Dodajmy do tego spowolnione tempo i wydłużmy czas do mniej więcej 10, jak nie więcej minut, podczas których Piccoli nieustannie musiał być w ruchu na jaki posąg może sobie pozwolić, ale tak, aby było to prawie niezauważalne dla widza.

Skoro o balecie mowa, to nie umknie nikomu scena, którą zawłada balet Opery Wrocławskiej. Fenomenalny zespół wprowadza ogień do spektaklu, jednocześnie znacznie go ożywiając i urozmaicając. Nie od dziś wiadomo, jak ważne jest uwzględnianie baletu w przedstawieniach operowych, nie tylko w statycznych rolach jako tło. Bardzo dobrze, że i tu o nich nie zapomniano. W tym przypadku reprezentują zło (zespół) oraz dobro (Pablo Martinez Mendez).

Jednak to, co niezaprzeczalnie w gatunku opery najważniejsze, czyli śpiew, jest na najwyższym poziomie. Pomijając gościnnych artystów (Simona Mihai jako Manon Charles Castranovo jako Des Grieux oraz Szymon Mechliński jako Lescaut), w głównych rolach, którzy znani są ze swojej świetności, na uznanie i dostrzeżenie zasługuje przede wszystkim zespół Opery Wrocławskiej. Zarówno soliści, jak i chór. Przykładowo tenor Aleksander Zuchowicz w roli Guillot de Morfontaine lub niezawodny baryton Tomasz Rudnicki w roli De Bertigny przykuwali słuch i uwagę do siebie.

Szkoda jednak, że nie zostali tak dobrze nagrodzeni przez publiczność, jak było w przypadku Castranovo. Jednak nazwisko niezależnie od godnej konkurencji, czy raczej równie dobrym partnerstwie współwystępujących, robi jak się okazuje ogromną różnicę. Nie każdy może sobie pozwolić i nie każdy chce być w zagranicznych, reprezentacyjnych i słynnych teatrach. I nie każdy musi to robić, aby być spełnionym. Za to to, co lokalny teatr, w którym występują, powinien dawać im możliwość zaistnienia, wybicia się a także zapewnić rozwój. Na przykład poprzez umieszczanie ich w wiodących, głównych rolach. Tym bardziej, jeśli nie mówimy o premierowym spektaklu, a o jednym z kolejnych.

Na pochwałę, która powinna nieustannie być czyniona, zasługuje przede wszystkim wyśmienity dyrygent Adam Banaszak, który zawsze – nie tylko w tym spektaklu - staje na wysokości zadania.

Dominika Jurczak
Dziennik Teatralny Wrocław
30 listopada 2022

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia