Miłość do zjawy

"Manon Lescaut" - reż. Mariusz Treliński - Teatr Wielki - Opera Narodowa w Warszawie

W "Manon Lescaut" Treliński po raz kolejny opowiada historię o silnej kobiecie i słabym mężczyźnie. Sięga do konkretu, zbyt mocno jednak prowadząc widza za rękę. Treliński osadził akcję opery we współczesności, w środowisku korporacyjnych szczurów, które wolny czas spędzają na zakrapianych imprezach, wyczerpującym klubowym resecie i barwionych wciąganą koką domówkach.

Komponując "Manon Lescaut" - trzecią ze swoich oper - Giacomo Puccini wiedział już, że scena będzie jego żywiołem. Tylko tutaj mógł dźwiękami oddawać złożoność ludzkich emocji, kreślić portrety postaci niebanalnych, przedstawiać kobiety o skomplikowanej przeszłości i pogmatwanej psychice, bohaterki ulegle lub niebezpiecznie dominujące, mężczyzn wplątanych w toksyczne związki i kochanków, bezskutecznie szukających miłosnego spełnienia. Dlatego najpewniej tak bardzo zafascynowała go "Historia kawalera des Grieux i Manon Lescaut".

Opisany przez opata Antoine'a Francois Prevosta świat, wypruty z czystych intencji i prawdziwych uczuć, pełen obyczajowych dysonansów i smutnych konstatacji, okazał się atrakcyjny również dla Mariusza Trelińskiego. Zwłaszcza że kołem napędowym wydarzeń jest kobieta kapryśna, niedostępna, frywolna i mroczna, emanująca wdziękiem i erotycznym napięciem femme fatale ze skłonnością do auto-destrukcji; niewieści demon, który- niezdolny do okazywania miłości ciągnie na dno kolejnych adoratorów. Właśnie takich bohaterek szuka ostatnio reżyser w operowych partyturach, odnajdując w uwodzicielskiej Violetcie, demonicznej Turandot i walecznej Sencie współczesne obrazy kobiet skazanych na samotność, głęboko nieszczęśliwych, ukrytych za fasadą psychicznej siły i seksualnej atrakcyjności.

Realizując "Manon Lescaut", Treliński porzucił subtelny urok i baśniową narrację, tak pięknie uwypuklone w niedawnej inscenizacji Wagnerowskiego "Latającego Holendra". Zamiast epickiego rozmachu, pełnej symboliki aury, powrócił do scenicznego konkretu, znanego chociażby z "Orfeusza i Eurydyki". Szkoda, bo estetyzując codzienność, wskazał tropy interpretacyjne, sformatował bohaterów, a tym samym odarł libretto z magii i zredukował margines niedopowiedzeń. Osadził akcję opery we współczesności, w środowisku korporacyjnych szczurów, które wolny czas spędzają na zakrapianych imprezach i wyuzdanych orgiach, wyczerpującym klubowym resecie i barwionych wciąganą koką domówkach. To świat bliski postaciom jego "Egoistów" i "pudełkowych" celebrytów - dekadencki, upadły, pozbawiony nadziei.

Scenograficznym leitmotywem przedstawienia jest stacja metra, przestrzeń pomiędzy, sterylna, elegancka, anonimowa, nasycona intensywnością falującego ruchu. To tutaj spotykamy znudzonego kolejnymi podbojami miłosnymi i monotonnym firmowym życiem kawalera des Grieux. To tutaj widzimy po raz pierwszy Manon,w wyzywającej peruce i błyszczącym kostiumie, umieszczoną w krzykliwym wystawowym neonie, gotową na sprzedaż, wystawioną przez brata o mentalności stręczyciela na aukcji pożądliwych męskich spojrzeń. To tutaj pojawi się także bezduszny rywal des Grieux, schorowany i lubieżny prezes w stylu Larry'ego Flinta, Geronte di Ravoir, który chce kupić Manon, mieć na wyłączność jej duszę i ciało. To tutaj wreszcie widzimy tłum bezbarwnych wyrobników, pracowniczą magmę w jednakowo skrojonych kostiumach, bezmyślnie poruszającą się w wybijanym rozkładem jazdy metra i dźwiękiem magnetycznej karty rytmie codzienności.

O ile w pierwszej części wieczoru kreowane przez Trelińskiego sytuacje oraz malowane przez Borisa Kudlićkę obrazy intrygują, w kolejnych ogniwach dzieła narracja zaczyna się rwać. Reżyser powtarza teatralne chwyty, bohaterowie wydają się coraz bardziej papierowi, tempo spada, a szwankująca logika wydarzeń i dłużyzny osiągają kulminację w ostatnim akcie, kiedy des Grieux żegna się z rozszczepioną na dwie postaci zjawą. Być może błąd polegał na zatrzymanym w pół drogi autorskim odczytaniu libretta, interesującym w założeniach, ale w pełni niezrealizowanym przesunięciu akcentów w relacjach między bohaterami? Treliński wszak nie chciał koncentrować się na rzeczywistej Manon, kobiecie z krwi i kości, o której opowiada Puccini, nie potępiał jej materialistycznej natury, nie oceniał modliszkowego usposobienia i moralnego zepsucia. Raczej miał ambicję ukazania Manon w konfrontacji z fatalnie zauroczonym kawalerem des Grieux, mężczyzną słabym, beznadziejnie uległym, emocjonalnie rozmemłanym, który z determinacją chwyta się fantazmatu idealnej kobiecości, owej nierealnej Manon.

Zbudowanie opowieści wokół obsesyjnie zakochanego w wytworze własnej wyobraźni męskiego bohatera nie do końca jednak się powiodło. Również dlatego, że Thiago Arancam w partii des Grieux nie sprostał zadaniu aktorskiemu, wokalnie jedynie zbliżając się do poziomu poprawności. Repertuar scenicznych środków brazylijskiego tenora był wyjątkowo ubogi - cierpiętnicza twarz i egzaltowany gest uniesionej prawej dłoni nie wystarczyły, by przekonująco oddać złożoność postaci. Ponadto ściśnięty w wysokim rejestrze głos, mimo dużej muzykalności artysty i ładnego kształtowania frazy, nie dawał słuchaczom komfortu. Lepiej wypadła w tytułowej roli Amanda Echalaz z RPA, chociaż niektóre fragmenty brzmiały zbyt ostro, a jej postać miejscami była jednowymiarowa. Fenomenalnie za to wypadł Marek M. Gasztecki jako Geronte di Ravoir. Świetne wyczucie roli i zgrabne operowanie dźwięcznym basem sprawiły, że polski artysta był jasnym punktem międzynarodowej obsady.

Świetnie grała także orkiestra pod dyrekcją francuskiego kapelmistrza Patricka Fournilliera. Już dynamicznie poprowadzona uwertura, precyzyjna, z odpowiednio zarysowanymi proporcjami, brzmiąca spójnie i szlachetnie, zapowiedziała wysoki poziom instrumentalnego akompaniamentu. Z wielką satysfakcją i rosnącym podziwem można było słuchać kolejnych fragmentów dzieła, w których zarówno strona techniczna, jaki wyrazowa interpretacji podkreślały mistrzostwo partytury Pucciniego. Obok kilku wysmakowanych obrazów i ciekawie poprowadzonych pod względem dramaturgicznym scen, znakomita realizacja partii orkiestry stanowi główny atut nowej produkcji narodowej sceny.

Daniel Cichy
Tygodnik Powszechny
8 grudnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...