Miłość nigdy nie jest niczym złym

"Wraki" - reż. Agnieszka Lipiec-Wróblewska - Teatr Konsekwentny

Nie ma nic gorszego niż bycie zupełnie samym i niekochanym. Niekochanym. Tak jak ja - mówi Edward Carr, bohater "Wraków" Neila LaBute'a, stojąc nad urną z prochami żony. Przygotowując się do wygłoszenia ostatniego pożegnania, opowiada historię ich spełnionego związku, a także własną historię - los życiowego sieroty i współczesnego Edypa

Wcielający się w Carra Jacek Poniedziałek krząta się we foyer Teatru WARSawy wśród widzów przybyłych na spektakl, a po chwili pojawia się w ciemnych okularach na pogrążonej w półmroku scenie. Zapala pierwszego papierosa. Tak rozpoczyna się spowiedź dojrzałego człowieka, wychowanego w rodzinie zastępczej, który przez lata ukrywał przed wszystkimi pewną tajemnicę. Teraz ma wreszcie okazję ją ujawnić - zrzucić ciążące mu brzemię.

Na początku nikt nie spodziewa się prawdy, jaką usłyszymy z ust Carra. Co i raz żartując, dzieli się z publicznością spostrzeżeniami na temat sytuacji, w jakiej się znalazł jako wdowiec, ironizuje na temat przypadłości współczesnego świata. Wspomina pierwsze spotkanie ze starszą od siebie Mary Josephine, wspólny biznes - wypożyczalnię stylowych, wyremontowanych aut (stąd tytuł "Wraki", który można odnieść także do bohaterów tej historii miłosnej), no i oczywiście, świetny seks. Potem wymienia wszystkie jej zalety. Mówi o sobie i żonie "wyklęci kochankowie". Te chaotyczne przemyślenia przesłaniają głęboki smutek, jaki ogarnia mężczyznę, żal po stracie najbliższej osoby. A jednak dzień, w którym umarła jego ukochana Jo-Jo, Carr zapamiętał jako piękny. Zanim zgasi szóstego papierosa, wyzna nam dlaczego. I wytłumaczy, że w życiu najważniejsza jest miłość.

Poniedziałek późno zdecydował się spróbować swoich sił w monodramie - formie, która nawet dla doświadczonego aktora stanowi spore wyzwanie. Przechodzi tę zawodową inicjację w zasadzie bezboleśnie. Nawiązuje kontakt z widzem dzięki solidnemu aktorstwu, nawet jeśli jego monolog nie zawsze ma odpowiednią dramaturgię czy tempo podkręcane też humorem. Może to kwestia tekstu LaBute'a, który mimo błyskotliwych momentów, nie powala. Może miejsca? Sala dawnego kina Wars przy niewielkim wysiłku scenograficznym zamieniła się na potrzeby spektaklu w dom pogrzebowy. Odwrócenie widowni tyłem do ściany, na której niegdyś wyświetlano filmy, okazało się dobrym rozwiązaniem. Jednak z drugiej strony, przestrzeń chciałoby się jeszcze bardziej ograniczyć, żeby zbliżyć widza i aktora, żeby zapewnić im intymność, a słowom Poniedziałka - większą siłę rażenia.

Piotr Guszkowski
Metro
28 czerwca 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...