Miłość, śmierć i ... pamięć

Jon Fosse jest, po Henryku Ibsenie, najpoczytniejszym norweskim pisarzem na świecie. Jego dramaty są pełne smutnych dialogów, nastrojowej zadumy i bolesnych wspomnień. Autor na ogół skupia się nie na rozwijaniu akcji, lecz na kontemplowaniu sytuacji wziętej z życia. Opisuje relacje między dwojgiem ludzi, którzy, złamani przez los, często samotni, pełni wewnętrznego żalu i goryczy nie potrafią wzajemnie się pocieszyć, a każda próba zbliżenia powoduje kolejne konflikty i nieporozumienia. "Szczęścia między ludźmi nie ma" - zdaje się ponuro konstatować Fosse za pośrednictwem swoich dramatów.
Sztuka "Sen o jesieni" traktuje właśnie o jednej z takich zwyczajnych ludzkich sytuacji życiowych, przy okazji będąc traktatem o mnemotechnice, czyli metodach zapamiętywania (i zapominania) przez nas zdarzeń, twarzy, słów i emocji. Zapamiętywanie, wspominanie, powtarzanie - to wszystko jest podstawowym wyznacznikiem naszego ludzkiego świata. Kultura, która nas odróżnia od świata zwierzęcego, jest przecież nierozerwalnie zespolona z tradycją, więc i z historią, pamięcią i powtarzalnością czynności. Osoby, które gdzieś, kiedyś poznaliśmy, żyją w nas dzięki wspomnieniu właśnie, dzięki obrazowi, jaki zapamiętujemy w naszym wnętrzu. Cali jesteśmy utkani z przeszłości, z dawnych historii i opowieści, z przebrzmiałych uczuć i słów, które jednak nie odchodzą, a tkwią w nas głęboko i konstytuują nasze indywidualne ego. Jesteśmy produktem tego, co przeżyliśmy. Istniejemy, bo przeszłość jest w nas ciągle żywa. "Sen o jesieni" kładzie (równolegle do opowiadanej historii) nacisk na owo zagadnienie technik zapamiętywania - miejsce wciąż niezbadane i fascynujące. Bohaterem sztuki jest para doświadczonych już nieco przez los ludzi, którzy, ni stąd ni zowąd zupełnym przypadkiem spotykają się na cmentarzu w ponury deszczowy dzień. Oboje objuczeni bagażem wspomnień dopominają się o kolejne doznania. Ona - samotna, posągowa i chłodna introwertyczka, on - niepewny i rozdarty pomiędzy byłą, a obecną żoną, dorastającym synem i starzejącymi się rodzicami. Rodzi się przypowieść o życiu, na pełnym zastygłych ludzkich ciał cmentarzu, których nazwiska pamięta czasem już tylko kamienna płyta. W spektaklu Tomasza Hynka mroczna atmosfera, jaka zazwyczaj panuje w takim miejscu, została praktycznie wyeliminowana. Wchodząc na salę miałam raczej wrażenie, iż znajduję się w gustownie urządzonym apartamencie pełnym metalicznych refleksów - owe migoczące zajączki to efekt odbijania się światła od pociętej w paski, posrebrzanej kurtyny przypominającej strugi deszczu (akcja sztuki dzieje się pewnej dżdżystej jesieni). Zamiast imitujących groby - płyt granitowych, twórcy opolskiej inscenizacji pokusili się na arcyciekawy zabieg scenograficzny. Mianowicie scenę zapełniają rzędy białych brył różnej wielkości, ustawionych w kilku rzędach. Pomiędzy nimi przemieszczają się postaci i ich wspomnienia. Spektakl jest rytmiczny i płynnie skonstruowany. Przemyślany pod względem kompozycyjnym i choreograficznym, wyszukany pod względem scenograficznym, estetyczny, chłodny, chciałoby się rzec "norweski". Role zostały dobrze obsadzone. Odgrywane postaci były bardzo wiarygodne. Na szczególną uwagę zasługują role: Judyty Paradzińskiej jako kobiety i żony oraz Ewy Wyszomirskiej jako matki i babki. Aktorzy ostrożnie dawkowali emocje. Ich gra była wyważona i pełna skupienia. Zwłaszcza umiejętności perfekcyjnego posługiwania się aparatem głosowym są godne podziwu. Głęboko wyczuwalna jest melodyjność słów, nastrojowość wydobyta z tekstu, rytmika opowiadanych historii. Interesującym zabiegiem było pokazanie, jak niepewna i krucha jest nasza pamięć, jak obrazy ludzi rozmywają się we mgle zapomnienia, przeróżne wątki mieszają się wzajemnie ze sobą i nie sposób już dociec, gdzie przebiega granica pomiędzy jednym a drugim. W tym celu Hynek sprytnie i pomysłowo wykorzystał proste rekwizyty - peruka, czy poszczególne części ubioru jak czapka, marynarka, sweter itp. W strategicznych momentach postaci nimi się zamieniają. Owe (nieliczne, co prawda) przeistoczenia, mające na celu ukazać wadliwość naszej pamięci, wywołują niezwykłe wrażenie. Mimo to spektakl nie wzbudza zachwytu. Przewidywalność tekstu w pewnej chwili zaczyna nużyć, niektóre z powtarzanych wielokrotnie zwrotów stają się banalne, a senny rytm spektaklu gdzieś po drodze wytraca siłę docierania do widza. Być może zabrakło w tej inscenizacji jakiegoś mocniejszego "uderzenia", gwałtowniejszej emocji czy wybuchu tłumionych uczuć. To, co płynęło ze sceny było raczej sennie i beznamiętne. Chciałabym, aby owe rozmowy dotarły głęboko w zakamarki mojej duszy, nawet poruszyły do żywego, a nie sprawiały, bym leniwie słuchała sennie snutych opowieści. Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu Jon Fosse "Sen o jesieni" przekład: Elżbieta Frątczak-Nowotny reżyseria i muzyka: Tomasz Hynek scenografia: Mirek Kaczmarek kompozycja świateł: Grzegorz Cwalina Obsada: Judyta Paradzińska, Beata Wnęk-Malec, Ewa Wyszomirska, Andrzej Jakubczyk, Przemysław Kozłowski, Mateusz Górski Premiera: 7.11.2007r.
Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
18 lutego 2008

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...