Miłość szara jak całe życie

2. Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Świat miejscem prawdy"

Alvis Hermanis, reżyser "Miłości po łotewsku", pokazanej jako ostatnie przedstawienie festiwalu organizowanego przez Instytut Grotowskiego we Wrocławiu, sięgnął do autentycznych anonsów towarzyskich. Na początku spektaklu czytają je aktorzy, by kilkanaście rozwinąć w śmieszne skecze.

Przyszli kochankowie z różnych środowisk spotykają się, przyglądają sobie, próbują wywrzeć na sobie wzajemnie najlepsze wrażenie, kuszą pozornie dramatycznymi, a najczęściej po prostu banalnymi opowieściami albo - jak para emerytów - stawiają sprawy jasno: on potrzebuje kogoś do prania skarpet, ona, wypytująca o wysokość rachunków za ogrzewanie, szuka towarzysza życia, który ją podniesie, gdy zasłabnie i upadnie. Zakochują się (lub nie), przeżywają rozczarowania, albo tylko lekko dotykają prywatności.

W jednej ze scen śpiewak spotyka się z byłą członkinią ludowego zespołu tanecznego. Próbuje ją oczarować imponującym zbiorem kapci, ale kobieta nie chce wchodzić w jego życie "z butami", szuka tylko towarzystwa na wyjście do teatru.

Świetna jest scena plażowa, w której poznają się późniejszy alkoholik i matka jego dwójki dzieci. Na pierwszej randce,

skrępowani, próbują przebrać się w stroje kąpielowe, starając się nie odkrywać intymności.

Wśród opowiadaczy jest też dwójka mężczyzn - jeden z nich marzy zimą o lecie i wiejskim domu pełnym książek, a na spotkanie przynosi martwego kota, żeby pochować go w obecności drugiego człowieka, za którym tęskni.

I o tym są te historie: o rozdzierającej tęsknocie za bliskością innej osoby, barwnych, efemerycznych marzeniach zamienionych w beznadziejną szarość codzienności. Nie ma tu ciągłości opowieści, bo każdy skecz jest osobną całością.

I nie ma co czekać na zaskakujący zwrot akcji, choć ostatnia

historyjka dla bohaterów kończy się nieoczekiwanie: zanim dwoje uczestników festiwalu pieśni zainteresowanych sobą wymieni się adresami, trzeba chóralnie śpiewać finałowy hymn.

Innego życia nie będzie i nie ma co czekać na cud? Między scenkami gra i śpiewa duet - banalni artyści małych estrad z lat 70. Prostą scenografię tworzą wielkie malowidła, na tle których rozgrywają się dzieje Łotyszy.

Życiowe historie dałoby się opowiedzieć krócej i w bardziej zwartej formie,ale widzowie, którzy kupili tę konwencję,

wyszli ze spektaklu zadowoleni. Mnie zdziwiło coś jeszcze: 13 historii pokazało tylko pięcioro aktorów, w każdej scenie zaskakując widzów oryginalnymi kreacjami aktorskimi.

Małgorzata Matuszewska
POLSKA Gazeta Wrocławska
19 grudnia 2012

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia