Miranda na wyspach hermetycznych, czyli śmierć dysydenta

15. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski

Gdy ujrzałem scenografię spektaklu, zamarłem z przerażenia. Pośrodku Dużej Sceny Teatru Wybrzeże znajdowały się... drzwi. Niczym w koszmarze zacząłem projektować ciąg dalszy: na pewno zaraz drzwi się otworzą i wyskoczy wesołkowata czereda pod kierownictwem Nikołaja Kolady i zetrze w proch całą magię i tajemnicę teatru. Na szczęście moje obawy okazały się płonne i zamiast koktajlu Mołotowa dostaliśmy wyrafinowany i dopracowany w zaskakujących, niezauważalnych po pierwszym oglądzie detalach, spektakl litewskiego reżysera, który nie tylko nieskromnie nazwał miejski teatr wileński swoim imieniem (OKT), to jest jeszcze pieszczochem przeważającej części trójmiejskiej, niezwykle wąskiej elity teatralnej

Na szczęście moje obawy okazały się płonne i zamiast koktajlu Mołotowa dostaliśmy wyrafinowany i dopracowany w zaskakujących, niezauważalnych po pierwszym oglądzie detalach, spektakl litewskiego reżysera, który nie tylko nieskromnie nazwał miejski teatr wileński  swoim imieniem (OKT), to jest jeszcze pieszczochem przeważającej części trójmiejskiej, niezwykle wąskiej elity teatralnej. Szekspirowskie inscenizacje Korsunovasa to teatr czysty, doskonały formalnie, symboliczny i ... grzeczny, spokojny, nie stawiający odbiorcy przed dylematami, nie prowokujący, bez niewygodnych przekroczeń. W sam raz strawa dla wysokiego mieszczaństwa z pretensjami do czegoś więcej, czyli burżuazji ponowoczesnej.

Burzliwa była geneza tego spektaklu. Inspiracja wyszła z... Gdańska. Fundacja Teatru Szekspirowskiego wraz z partnerami z Węgier, Rumunii i Hiszpanii złożyła aplikację w europejskim programie grantowym Kultura* na sfinansowanie prezentacji w reżyserii Oscarasa Koršunovasa. Wspólny projekt szekspirowski przepadł, ale Litwini dostali pieniądze ze swojego ministerstwa kultury i ostatecznie "Miranda" powstała, jako projekt tylko litewski, ale z promesą wystawienia na kilku europejskich festiwalach. Pierwsza premiera miała miejsce  11 lipca na Węgrzech, po Gdańsku najnowszą produkcję specjalisty od Szekspira zobaczy rodzime Wilno ( 20 września). Sam Koršunovas wpadł na pomysł konkretnej inscenizacji podczas realizacji “Burzy” w Islandii. Tamto wystawienie było, jak mówi sam reżyser, niezwykle barwne, zbyt barwne, zbyt optymistyczne. “Miranda”  z nawiązką  równoważy paletę. To przedstawienie mroczne, gorzkie, nie pozostawiające cienia nadziei.

Pokój z meblościanką przedzieloną drzwiami. Setki książek, portrety mistrzów, stary, czarno-biały telewizor, jeszcze starsze radio na lampy. Dwie postaci, dwa plany – rzeczywisty i fantastyczny, mieszają się ze sobą. Mężczyzna (ojciec, Prospero, Kaliban) na jednym z ostatnich przystanków alkoholowej ucieczki drżącą ręką nalewa do szklanki wódkę, uruchamia się machina pijackich zwidów. Pierwsze słowa odczytywanej “Burzy” ożywiają drugą postać, zanika porażenie i bełkot, nadchodzą słowa, obrazy. Kobieta (córka, Miranda, Ariel, tancerka, Zjawa) jest wyrzutem sumienia, marzeniem, aniołem śmierci radzieckiego dysydenta, który z własnej woli zesłał się na bezludną wyspę, na której jego towarzyszami są literatura, muzyka, sztuka.

Najnowsze dzieło Litwina to przejmująca wiwisekcja, gorzki rachunek zysków i strat, kalejdoskop obrazów, przypomnień, utraconych szans i  popełnionych grzechów. Mężczyna skazał się na prywatną banicję, jak wielu mieszkańców bloku komunistycznego. Niemożność funkcjonowania w zbrodniczym systemie zapija wódką, tworzy swój hermetyczny, fantastyczny świat, w którym bezpiecznie, przynajmniej tak mu się wydaje, żyje  z  postaciami literackimi, dźwiękami mistrzów muzyki i obrazami geniuszy pędzla. Nierealny świat daje chwilowe ukojenie, ale  doprowadza do utraty kontaktu z rzeczywistością, zaciera się granica między prawdą i zmyśleniem, niezauważalnie nadchodzi śmierć.

Kolejny kontakt z językiem teatralnym Oskarasa Koršunovasa nie należy do najłatwiejszych. Nieprzygotowany widz “Mirandy” nie ma wielkich szans na precyzyjny odbiór sztuki na wyższym, niż dosłowny poziomie, co akurat w takim przedstawieniu jest ogromnym zubożeniem. Wielu wytrawnych  konsumentów owoców z  sadu Melpomeny albo w ogóle albo dopiero podczas spotkania z realizatorami odczytało ważne znaki, od których aż się roi w stu minutach prezentacji. Chyba najważniejszy to motyw z  “Jeziora łabędziego”. Po śmierci Breżniewa przez dwa dni telewizja radziecka nadawała tylko i wyłącznie arcybalet Czajkowskiego. Gdy w 1991 roku podczas puczu Janajewa szklany ekran opanowały baletnice, ludzie w Związku Radzieckim wiedzieli, że dzieje się coś bardzo ważnego i trzeba wyjść na ulice. Motywem przewodnim “Mirandy” jest właśnie “Jezioro łabędzie”: na ekranie telewizora, na scenie w finale. Albo telefon, w którym słyszymy sygnał SOS i pospektaklowa opowieść  Koršunovasa o tym, jak to córka Breżniewa załatwiała sprawy przez telefon. I tak dalej, i tak dalej – wszystko ma znaczenie, każdy szczegół z wielu, których nie dostrzegamy, bo nie potrafimy. Wielka szkoda, że tej prestiżowej premierze nie towarzyszy choćby program teatralny. Całe zdarzenie zasługiwało na lepszą oprawę, chyba coś straciliśmy, tym bardziej, że było to zdarzenie jednorazowe.

Podtrzymując zastrzeżenia nie można nie zauważyć chłodnego mistrzostwa, jakim raczą nas Litwini. Precyzja, uważność, koncentracja dramaturgiczna, prowadzenie i gra aktorów ( rewelacyjny szczególnie Povilas Budrys, partnerująca mu Airida Gintautaite lepsza w scenach dynamicznych), muzyka oraz dźwięk (Antanas Jasenka), światło – wszystko to jest w tym spektaklu na najwyższym poziomie. To nie mój teatr, ale na pewno teatr z najwyższej półki.

Warto obejrzeć zamieszczony poniżej pełny zapis spotkania z realizatorami. Nie tylko dowiemy się o wielu niezauważonych  elementach, ale ujrzymy kolejny happening w wykonaniu Krystyny Łubieńskiej, przeuroczej nestorki trójmiejskich scen. Oprócz obowiązkowej laudacji dla aktorów, dowiedzieliśmy kilku ważnych rzeczy: pani Krysia jest na pół Litwinką, ma dwa psy, a jej cioteczna babka jako pierwsza przetłumaczyła na język polski hymn Litwy.

*W tym samym konkursie wygrała propozycja portugalsko-angielsko-polska, której rezultat finalny mieliśmy "przyjemność" obejrzeć w przeglądzie Szekspiroff. Porównanie obu spektakli jest tylko kolejnym, i pewnie nieostatnim, potwierdzeniem, że europejscy decydenci kierują się trudnymi do przewidzenia przesłankami.

Piotr Wyszomirski
Port Kultury
8 sierpnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia